[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pod­biegł do wozu, padły pospieszne pytania i odpowiedzi, tym­czasem Inżynier zszedł na dół i wyłączył w maszynowni dopływ prądu.Lampa błysnęła ostatni raz i zaległa ciem­ność.Tym wyraźniej wystąpiła łuna na horyzoncie.Prze­niosła się teraz bardziej na południe.— Jest ich tam jak maku — powiedział Inżynier, który wrócił na powierzchnią i stał przy rakiecie, zwrócony twa­rzą ku łunie.Jego twarz wystąpiła szaro w nieruchomym odblasku.— Tych wielkich bąków?— Nie, dubeltów.Widać było sylwetki na tle tego świe­cącego ciasta — spieszyli się bardzo, widocznie gęstniało, stygnąc.Obudowywali je jakimiś kratownicami, z tyłu i z boków.Przód, to znaczy część zwrócona w naszą stronę, zostawała wolna.— I co? Będziemy sobie teraz siedzieli z założonymi rę­kami, czekając — zaczął podniesionym głosem Chemik.— Wcale nie — powiedział Koordynator.— Zaraz weź­miemy się do sprawdzania układów Obrońcy.Przez chwilę milczeli, patrząc w łunę.Kilka razy ły­snęła mocniej.— Chcesz spuścić wodę? — ponuro spytał Inżynier.— Jak długo się da — nie.Myślałem już o tym.Spró­bujemy otworzyć klapę.Jeżeli kontrolki pokażą, że mecha= nizm zamkowy działa, zatrzaśniemy ją na powrót i będzie­my po prostu czekali.Klapa uchyli się przy próbie tylko na milimetry, w najgorszym razie poleci na dół kilkadzie­siąt litrów wody.Taka mała plama radioaktywna nie jest problemem, damy sobie z nią radę.Za to będziemy wie­dzieli, że w każdej chwili możemy wyjechać Obrońcą na zewnątrz i mamy swobodę manewru.— W najgorszym razie plama będzie, ale z nas — po­wiedział Chemik.— Ciekawym, co przyjdzie ci z tych eks­perymentów, jeżeli atak będzie atomowy?— Ceramit wytrzyma do trzystu metrów od punktu zero.— A jeżeli wybuch będzie o sto?— Obrońca wytrzyma wybuch i na sto metrów.— Wkopany w ziemię — poprawił go Fizyk.— No więc co? Jeżeli zajdzie potrzeba, wkopiemy się.— Jeżeli wybuch będzie nawet o czterysta, klapa zatnie się termicznie i nie wyjedziesz na zewnątrz! Ugotujemy się jak raki!— To wszystko nie ma sensu.Na razie bomby nie lecą, a zresztą, powiedzmy to sobie w końcu, u diabła — rakiety nie opuścimy.Jeżeli ją zniszczą, ciekawym, z czego zrobisz drugą?Po tych słowach Inżyniera zaległo milczenie.— Czekajcież — zreflektował się naraz Fizyk — prze­cież Obrońca nie jest kompletny! Cybernetyk wyjął z nie­go diody.— Tylko z automatu celowniczego.Można celować bez automatu.Zresztą wiesz — jeżeli strzela się antyprotonamJ można trafić obok, skutek będzie ten sam.— Słuchajcie — chciałem zapytać o jedną rzecz.— odezwał się Doktor.Wszyscy zwrócili się ku niemu.— Co?— Nic takiego, chciałem tylko spytać, co robi dubelt.Po sekundzie milczenia wybuchła salwa śmiechu.— To piękne! — zawołał Inżynier.Nastrój odmienił się, jakby niebezpieczeństwo nagle znikło.— Śpi — powiedział Koordynator.— Przynajmniej spal przed ósmą, kiedy do niego zajrzałem.On w ogóle prawie wciąż potrafi spać.Czy on eoś je? — epytał Doktor.— U nas nie chce nic jeść.Nie wiem, co on je.Z tego.co mu podsuwałem, niczego nie tknął.— Tak, każdy ma swoje kłopoty — westchnął Inżynier.Uśmiechał się w ciemności.— Uwaga! — rozległ się spod ziemi głos.— Uwaga! Uwaga!!Odwrócili się gwałtownie, z tunelu wyłaził wielki, ciem­ny stwór, zachrzęścił łagodnie i stanął.Za nim ukazał się Cybernetyk z płonącą latarką na piersi.— Nasz pierwszy uniwersalny! — przedstawił z trium­fem w głosie.— Co to?.— dodał, spoglądając kolejno na oświetlone twarze towarzyszy.— Co się stało?— Na razie jeszcze nic — odpowiedział mu Chemik.— Ale może się stać, więcej, niż byśmy sobie życzyli.— Jak to?.Mamy automat — trochę bezradnie powie­dział Cybernetyk.— Tak? No, to powiedz mu, że może już zacząć.— Co?— Kopać groby!!Po tym okrzyku Chemik roztrącił stojących i wielkimi krokami poszedł przed siebie, w ciemność.Koordynator stał chwilę bez ruchu, patrząc za nim, a potem ruszył w tym samym kierunku.— Co mu się stało? — spytał oszołomiony Cybernetyk, który nic nie rozumiał.— Szok — wyjaśnił zwięźle Inżynier.— Przygotowują coś przeciw nam w tych dolinkach na wschodzie.Stwierdzi­liśmy to w czasie wypadu.Prawdopodobnie będą nas ata­kować, ale nie wiadomo jak.— Atakować?Cybernetyk wciąż jeszcze był w kręgu swojej pracy i swego sukcesu — zdawało się, że to, co mówi Inżynier, wcale nie dociera do jego świadomości.Patrzał rozszerzo­nymi oczami na stojących, potem zwrócił się ku równinie.Na tle blednącej srebrnawo łuny wracały powoli dwie syl­wetki.Cybernetyk spojrzał za siebie — górujący nad ludź­mi automat stał tuż, nieruchomy, jak wyciosany ze skały.— Trzeba coś robić.— wyszeptał jakby do samego siebie.— Chcemy uruchomić Obrońcę — powiedział Fizyk.— Czy to coś da, czy nie, w każdym razie trzeba się wziąć do roboty.Powiedz Koordynatorowi, niech przyśle za nami Chemika — idziemy na dół.Będziemy naprawiać filtry.Automat podłączy kabel.Chodź — skinął na Cybernety­ka.— Najgorzej tak czekać z założonymi rękami.Weszli do tunelu, automat stał przez sekundę, nagle zawrócił na miejscu i ruszył za nimi.— Popatrz, ma z nim już sprzężenie zwrotne — nie bez podziwu w głosie powiedział Inżynier do Doktora — to się nam zaraz przyda — dodał — poślemy Czarnego pod wo­dę.Zanurzonemu nie można by wydawać rozkazów gło­sem.— A jak? Przez radio? — powiedział Doktor z roztar­gnieniem, jakby mówił byle co, nie chcąc dopuścić do urwa­nia rozmowy.Śledził ciemne sylwetki na tle łuny — znowu zawróciły.Wyglądało to na nocny spacer pod gwiazdami.— Mikronadajnikiem, przecież wiesz — zaczął Inżynier, poszedł oczami za wzrokiem Doktora i ciągnął tym samym tonem — to dlatego, bo już był pewny, że się nam uda.— Tak — skinął głową Doktor.— Dlatego tak wzbra­niał się rano opuścić Eden.— To nic.— Inżynier odwracał się już w stronę tunelowego włazu.— Ja go znam.Przejdzie mu wszystko, jak się zacznie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl