[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stanęli po kilku w szeregach ujmując się za ramiona.Przed mężczyznami podobnie ustawiły się kobiety.W takt monotonnie nuconej przez wszystkich Lenguan pieśni rozpoczęły się tańce obrzędowe.Było to urzekające, romantyczne widowisko.Mężczyźni i kobiety, zwróceni twarzami do siebie, rytmicznie podskakiwali, przekładali na przemian nogi, szeregi ujmujących się za ramiona tancerzy to zbliżały się do siebie, to oddalały.W tajemniczej, jakby lekko zasnutej mgłą poświacie księżyca w pełni odblaski płonących ognisk rzucały migotliwe, krwawe refleksy na nagie ciała tancerzy.– Patrz, ojcze! – szepnął Tomek.– Zew dzieci natury.– cicho powiedział Wilmowski.Haboku z Marą, Huruwa i Pedikwa z zabandażowaną głową w porywie mistycznego nastroju włączali się właśnie do obrzędowego tańca.Taruma dostarczył Wilmowskim tragarzy i przewodników, którzy na bezdrożach sawann, stepów i gajów palmowych instynktem nomadów odnajdywali właściwy kierunek.Z wyjątkiem Haboku, Mary i Huruwy pozostali uczestnicy wyprawy jechali konno.Toteż po trzydniowej wędrówce bez przeszkód już dotarli do Puerto Suarez.Przygraniczne boliwijskie miasteczko było w rzeczywistości nieco większą wioszczyną.W odległości około dwudziestu kilometrów na wschód znajdowała się granica boliwijsko-brazylijska, a od niej było już tylko piętnaście kilometrów do Corumby, położonej na szczycie skały wapiennej nad rzeką Paragwaj.Puerto Suarez, na którego peryferiach często pojawiały się strusie, węże boa i pumy, liczyło niewiele ponad tysiąc mieszkańców, prawie wyłącznie Metysów.Jedyny sklep emigranta niemieckiego, ożenionego z Indianką z plemienia Bororo[120], zaopatrzony był we wszystko, czego mogli potrzebować ludzie na tym bezmiernym pustkowiu.Tutaj też przychodzili Indianie Lengua, Bororo, Tobą i inni wymieniać swe produkty i trofea łowieckie na strzelby, proch i kule oraz rozmaite produkty i przedmioty przemycane z Brazylii.Puerto Suarez egzystowało i słynęło z przemytnictwa.Władze boliwijskie w ogóle nie interesowały się nielegalną działalnością na dalekich i bezludnych rubieżach wschodnich kraju, celnika brazylijskiego natomiast przemytnicy z łatwością omijali.Wilmowscy rozbili obóz nie opodal Puerto Suarez, ponieważ w parterowych domkach mieszkańców miasteczka panowała wilgoć, zaduch i roiło się od pluskiew.Wilmowski i Wilson bez zwłoki udali się konno do Corumby, żeby zasięgnąć informacji o statkach kursujących po rzece Paragwaj.Okazało się, że dopiero za dwa tygodnie miał przybyć statek płynący na północ do Cuiaby, stolicy stanu Mato Grosso[121].W porze deszczowej podróż statkiem z Corumby do Cuiaby trwała około ośmiu dni, ale obecnie, w porze suchej, mogła się przeciągnąć do trzech tygodni.Czekanie na statek byłoby poważną stratą czasu, tym bardziej że Wilmowski chciał dopłynąć do leżącego w innym kierunku Caceres, skąd wiodła linia kolejowa do Mato Grosso nad rzeką Guapore[122].Wilson i Wilmowski powrócili zakłopotani.Wszyscy uczestnicy wyprawy natychmiast zebrali się na naradę.– Pechowa wyprawa! Znów utknęliśmy w martwym punkcie – rozpoczął relację Wilson.– Podobno dopiero za dwa tygodnie ma płynąć jakiś statek do Cuiaby.My tymczasem chcemy się dostać do Caceres.Nikt nie popłynie pod prąd łódkami taki szmat drogi!– Czy nie można spodziewać się jakiegoś innego statku? – zapytał zafrasowany Tomek.– Przy przystani jest zacumowany tylko jeden mały, stary bocznokołowiec o górnolotnej nazwie “Pireus” – wtrącił Wilmowski.– Tkwi tam już prawie miesiąc z powodu uszkodzenia kotła parowego.– Rozmawialiśmy z kapitanem tego pudła, Populousem, Grekiem z pochodzenia – dodał Wilson.– Pociągając z butelki bezczelnie zakpił: “Naprawicie mój kociołek, to popłynę z wami!”– Czy nie powiedział, co to za uszkodzenie? – zaciekawił się Wu Meng.– Ani on, ani jego czteroosobowa załoga niewiele się na tym znają – odparł Wilson.– Piją ze zmartwienia i czekają, aż znajdzie się ktoś, kto naprawi.– Senor Wilmowski, chciałbym obejrzeć ten kocioł – zaproponował Wu Meng.– Przypłynąłem z Chin do Ameryki jako palacz na statku.W drodze aż dwa razy musieliśmy naprawiać kotły.Wszyscy ze zdumieniem spojrzeli na Chińczyka.– Senor Wu Meng, gdyby udało się panu dokonać naprawy, powiedziałbym, że Opatrzność zesłała nam pana – oświadczył Wilmowski.– Jeszcze dzisiaj ruszamy do Corumby.W cztery dni później wyprawa płynęła na “Pireusie” w górę Paragwaju.Wysoki, cienki komin zionął czarnym dymem, który wlókł się za statkiem niczym ogon za kometą.Co trzydzieści kilometrów “Pireus” musiał przybijać do brzegu, aby uzupełnić zapas drewna opałowego.Wtedy czteroosobowa załoga kapitana Populousa i wszyscy mężczyźni uczestniczący w wyprawie przystępowali do pracy.Dzień po dniu “Pireus” mozolnie walczył z prądem rzeki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]