[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z trudem dochodził do siebie po szoku.Ksiądz uwolnił go ze swoich objęć.- A więc wreszcie mnie znaleźliście.Uprzedzano mnie, że tak będzie.Pomsta należy do Pana, ale wy tego nie akceptujecie, prawda? Zabraliście ludziom Boga i tak mało daliście im w zamian.Trzeba się jednak pogodzić z losem na tym ziemskim padole.Zabij mnie, bolszewiku.Wykonaj swój rozkaz, ale ulituj się nad tym dobrym człowiekiem.On nie jest Woroszynem.- Za to ty jesteś.- To moja tajemnica i moje brzemię - odparł Werachten; jego głos jakby przybrał na sile.- Dźwigam je godnie, bo Pan Bóg dał mi siłę.- Jeden gada o prawach, drugi o Bogu! - zezłościł się Wasilij.- Hipokryci! - I nagle krzyknął: - Pero nostro circolo!Starzec zamrugał oczami; nie było w nich żadnej reakcji.- Słucham?- Nie udawaj głuchego! Pero nostro circolo!- Słyszałem, co powiedziałeś.Ale nadal nic nie rozumiem.- Korsyka! Porto-Vecchio! Guillaume de Matarese! Werachten spojrzał na księdza.- Czy ja mam sklerozę, ojcze? O czym on mówi?- Niech pan wyraża się jaśniej - powiedział chłodno kapłan.- Kim pan jest? Czego chce? I co znaczą te dziwne słowa?- On dobrze wie!- Ja? - Werachten pochylił się do przodu.- Owszem, wiem, że my, Woroszynowie, mamy zbrodnie na sumieniu.Poza tym nic nie wiem.- A pasterz? - spytał gniewnie Taleniekow.- O głosie okrutniejszym niż wiatr? Mam mówić dalej? Pasterz!- Pan Bóg jest mym pasterzem.- Przestań, ty świętoszkowaty łgarzu!Ksiądz podniósł się z kolan.- To pan niech przestanie, kimkolwiek pan jest! Ten dobry, uczciwy człowiek całe życie spędził pokutując za grzechy, których nie popełnił.Od dziecka marzył tylko o tym, żeby wstąpić do zakonu.Ponieważ nie pozwolono mu służyć Bogu, nosi Boga w sercu.Tak, w sercu.- Jest matarezowcem!- Nie wiem, kim są matarezowcy, ale wiem, jaki jest ten starzec, którego widzi pan przed sobą.Co roku przeznacza miliony na biednych i głodujących.Jedyne, czego pragnie w zamian, to obecności księdza, który odprawiałby tu nabożeństwa.Nigdy o nic więcej nie prosił.- Ty stary głupcze! Te miliony pochodzą z pieniędzy Matarese'a! Służą zabijaniu, szerzeniu śmierci!Nagle otworzyły się drzwi kaplicy.Wasilij obrócił się.W progu stał mężczyzna w ciemnym garniturze, z nogami w rozkroku; ręce miał wyciągnięte przed siebie, lewą podpierał prawą, w prawej zaś trzymał broń.- Nie ruszać się! - krzyknął po niemiecku.Do środka weszły dwie kobiety.Jedna, ubrana w niebieską, aksamitną suknię do ziemi i okrywający ramiona futrzany szal, była wysoka i szczupła, o twarzy bladej, bardzo regularnej i niezwykle pięknej.Druga, ubrana w zwykłe bawełniane paletko, była niska, o nalanym obliczu i małych oczkach, w których malowało się oszołomienie, a zarazem pazerność.Tę drugą Taleniekow widział zaledwie kilka godzin temu; właśnie na nią wskazał woźny w biurze notarialnym, mówiąc, że zrobi odbitki kserograficzne, jeśli tylko Heinrich Kassel sobie zażyczy.- To on - rzekła pracownica notariatu.- Dziękuję - odparła Odile Werachten.- Może pani odejść; szofer odwiezie panią do miasta.- To ja dziękuję.Ogromnie pani dziękuję.- Proszę.Szofer czeka w hallu.Dobranoc.- Dobranoc pani.Wyszła.- Odile! - zawołał starzec, z wysiłkiem podnosząc się z kolan.- Ten mężczyzna ni stąd ni zowąd.- Przepraszam, ojcze - przerwała mu.- Odkładanie spraw nieprzyjemnych na później jedynie komplikuje życie; to coś, czego nigdy nie rozumiałeś.Jestem pewna, że ten.człowiek.mówił rzeczy, których nie powinieneś był słyszeć.Po tych słowach Odile Werachten skinęła na swojego towarzysza.Mężczyzna przełożył rewolwer do lewej ręki i strzelił.Rozległ się ogłuszający huk i starzec runął na posadzkę.Zabójca ponownie wycelował broń i strzelił.Tym razem trafiony został kapłan.Kula rozsadziła mu głowę.- Jest to jedno z najbardziej brutalnych morderstw, jakie w życiu widziałem - oznajmił Taleniekow; podjął ostateczną, nieodwołalną decyzję: prędzej czy później dopadnie ich i zabije.- Proszę, i to mówi sam Wasilij Wasilijewicz Taleniekow - powiedziała drwiąco Odile Werachten, przysuwając się o krok.- Jak mogłeś sądzić, że ten nieudolny staruch, ten niedoszły księżulek, jest członkiem naszej organizacji?- Pomyliłem się co do osoby, ale nie co do nazwiska.To ty jesteś Woroszynem w Radzie Matarese'a!- Nie Woroszynem, tylko Werachtenem.Nie wystarczy urodzenie: żeby zostać członkiem rady, trzeba być wybranym.- Odile wskazała na zwłoki ojca.- Jego nigdy nie wybrano.Kiedy starszy syn Ansela zginął w czasie wojny, Ansel wybrał mnie! - Spojrzała na Taleniekowa.- Zastanawialiśmy się, co odkryłeś w Leningradzie.- Naprawdę chcesz wiedzieć?- Odkryłeś nazwisko.Nazwisko z przeszłości, z bardzo burzliwego okresu w historii Rosji.Woroszyn.Ale to, że je poznałeś, właściwie nie robi żadnej różnicy.Bez względu na to, co mógłbyś powiedzieć i o co nas oskarżyć, Werachtenowie zawsze wyszliby obronną ręką.- Nie wiesz, co jeszcze odkryłem.- Wiemy wystarczająco dużo, prawda? - Popatrzyła na mężczyznę z bronią.- Wiemy wystarczająco dużo - powtórzył za nią morderca.- Wymknąłeś mi się w Leningradzie, Taleniekow.Miałeś szczęście.Którego zabrakło tej kobiecie, tej Kronieskiej.Rozumiemy się?- Ty.! - Taleniekow ruszył w jego stronę.Mężczyzna odciągnął kciukiem kurek rewolweru.Taleniekow przystanął.Potworny ból rozdzierał mu ciało i duszę.Zabije ich! Zemści się! Ale musiał działać na chłodno, z opanowaniem.Lodziu! Lodziu najdroższa! Pomóż! Przeniósł wzrok na Odile Werachten.- Pero nostro circolo - powiedział wolno, cicho, akcentując każdą sylabę.Uśmiech znikł z ust kobiety; twarz jeszcze bardziej jej pobladła.- Znów wracasz do przeszłości.Powtarzasz bzdury, jakie plotą prymitywni tubylcy, którzy nie wiedzą, o czym mówią.Powinniśmy się byli domyśleć, że usłyszysz te słowa.- Naprawdę w to wierzysz? Że nie wiedzą, co mówią?- Tak.Teraz albo nigdy, pomyślał Taleniekow i zrobił krok w stronę Odile Werachten.Zabójca wycelował rewolwer w jego skroń.Wylot lufy znajdował się metr, może półtora od głowy Wasilija.- Wiec dlaczego mówią o pasterzu?Przysunął się o kolejny krok.Zabójca wciągnął gwałtownie powietrze: szykował się do strzału, naciskał palcem na spust!- Nie! - krzyknęła kobieta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]