[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby potrzebna była panu pinceta, w dolnej szufladzie jest skrzyneczka z narzędziami.Proszę tylko odłożyć ją na miejsce.To chyba wszystko.Czy ma pan jakieś pytanie?- Dużo pani maluje?- Och, widział pan mój obraz! Obawiam się, że to jest jedyne muzeum, w którym będzie znajdował się jakiś mój obraz.Teraz nic nie maluję.Wiem, że nie jestem dobra.- Podoba mi się pani obraz.Skrzywiła usta.- Gdy będę starsza i mądrzejsza oraz w innym miejscu, może znowu spróbuję.Nie chcę więcej malować wody i wybrzeży.Wyszliśmy.Barthelme dał mi resztę przedpołudnia na zagospodarowanie mego domku, w którym mieszkał poprzednio Michael Thorney.Zająłem się tym.Po lunchu dołączyłem do Deemsa i Cartera w magazynie na sprzęt.We trójkę szybko uporaliśmy się z pracą.Ponieważ do obiadu było jeszcze trochę czasu, popłynęliśmy do zatopionego statku.Wrak okrętu sprawiał tajemnicze wrażenie w świetle naszych latarek.Złamany maszt, kawałki pokładu, część burty - to wszystko, co pozostało z czyichś nadziei na udaną podróż.Ich ostatnim przeżyciem była zapewne burza lub błysk miecza, a potem już tylko nagły chłód.Obiad zjedliśmy w knajpie na Andros.Siedzieliśmy potem paląc i rozmawiając.Nie spotkałem dotąd Paula Yallonsa, z którym miałem od jutra pracować.Zapytałem o niego Deemsa.- Wielki chłop - odpowiedział.- Twojego wzrostu, dość przystojny.Trochę zamknięty w sobie.Dobrze nurkuje.On i Mikę włóczyli się po Karaibach w każdy weekend.Założę się, że ma dziewczynę na każdej wyspie.- Jak on sobie z tym wszystkim radzi?- Bardzo dobrze, jestem tego pewien.Jak już mówiłem, jest trochę zamknięty, nie okazuje zbytnio uczuć.Mikę był jego starym przyjacielem.- Jak sądzisz, co dopadło Mike'a? Wtrącił się Carter.- Jeden z tych cholernych delfinów.Nie powinniśmy zaczynać z nimi tej zabawy.Kiedyś jeden z nich podpłynął do mnie od dołu i o mało mnie nie wypatroszył.- One lubią się bawić - powiedział Deems.- Nie zamierzał ci zrobić krzywdy.- Myślę, że zamierzał.Ta ich gładka skóra przypomina mokry balon.Wstrętne!- Jesteś uprzedzony.Delfiny są przyjazne jak szczeniaki.Masz pewnie jakieś seksualne kompleksy.- Gówno! One.Czułem się w obowiązku zmienić temat, gdyż sam go poruszyłem.Zapytałem, czy to prawda, że, Martha Millay mieszka w pobliżu.- Tak - odpowiedział Deems.- Jej dom jest około sześciu kilometrów stąd, idąc wzdłuż brzegu.Bardzo przytulny, choć oglądałem go tylko z morza.Ma też własny mały port, ślizgacz, dużą łódź motorową i kilka mniejszych.- Podziwiam jej prace.Chciałbym ją spotkać.Potrząsnął głową.- Założę się, że nie spotkasz.Ona stroni od ludzi.Nawet numer jej telefonu jest zastrzeżony.- Szkoda.Dlaczego tak postępuje?- No.- Jest kaleką - powiedział Carter.- Spotkałem ją kiedyś na morzu.Jej łódź stała na kotwicy, a ja wracałem do stacji.Wtedy jeszcze o niej nie wiedziałem, więc podpłynąłem, aby przywitać się.Robiła zdjęcia przez szklane dno łodzi.Gdy mnie zobaczyła, zaczęła krzyczeć, żebym odpłynął, bo straszę ryby.Chwyciła płachtę brezentu i owinęła wokół nóg, ale zdążyłem co nieco zobaczyć.Od talii w górę jest normalnie wyglądającą kobietą, ale jej biodra i nogi są okropnie zdeformowane.Było mi przykro, że wprawiłem ją w zakłopotanie.Sam też byłem zmieszany i nie wiedziałem, co powiedzieć.Przeprosiłem i popłynąłem dalej.- Słyszałem, że nie może chodzić - powiedział Deems.- Uważana jest jednak za świetną pływaczkę.Nigdy jej nie widziałem.- Miała jakiś wypadek?- Nie sądzę.Jej matka jest Japonką, przeżyła Hiroszimę.To chyba skutki zaburzeń genetycznych.- Smutne.- Tak, to prawda.Wyruszyliśmy w drogę powrotną.Później przez dłuższy czas przed zaśnięciem rozmyślałem o delfinach, zatopionych okrętach, ludziach, którzy na nich utonęli, kalekach i Golfsztromie, którego szum dochodził do mnie przez otwarte okno.W końcu szum ten wchłonął mnie i razem odpłynęliśmy w ciemność.Paul Yallons był taki, jak opisał go Deems mniej więcej mojego wzrostu, przystojny.Rzeczywiście nie należał do rozmownych, ale nie czułem się skrępowany w jego towarzystwie.Trudno mi było stwierdzić, czy był wspaniałym nurkiem, gdyż pracowaliśmy na razie na brzegu.Nie chciałem pytać Paula ani o jego zmarłego kolegę, ani o delfiny.To ograniczyło nasze rozmowy do zdawkowych uwag dotyczących naszej pracy.Po lunchu, gdy ułożyłem sobie plan na cały dzień, spytałem Paula o drogę do „Chickcharny".Opuścił klapę, którą właśnie czyścił i spojrzał na mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]