[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A ni¿ej, ze sk³adów nakrytych czarn¹ kurzaw¹ bi³o tysi¹ce spl¹tanych gor¹czkowych g³o-sów, konie kwicza³y dziko, Swisty batów, krzyki woxniców, turkoty ulic i g³uchy, potê¿nyszum miasta, stoj¹cego doko³a, nakrytego dymami.Wilczek uwija³ siê gor¹czkowo, biega³ do kantoru, do kup wêgla, na nasyp, do ludzi wy-wo¿¹cych, na stacjê; przemyka³ siê pomiêdzy wozami, cz³apa³ po b³ocie, zmêczy³ siê w koñ-cu Smiertelnie i aby odpocz¹æ, usiad³ na brzegu jednego z pustych wagonów.Mrok siê ju¿ robi³ pozachodnie zorze rozla³y siê po niebie strugami purpury i okrwawia-³y cynkowe, b³yszcz¹ce dachy, po których stacza³y siê k³êby rudych dymów; noc gêstnia³a,szaroSæ ponura, zm¹cona zalewa³a ulice, pe³za³a po murach, czai³a siê po zau³kach, zaciera³akontury, gasi³a barwy, wypija³a resztki dnia, ukrêca³a miasto brudnymi ³achmanami zmroku,z którego zaczê³y z wolna wyb³yskiwaæ Swiat³a.Noc zapad³a, miasto pokry³o siê ³unami; szumy siê podnios³y, ³oskoty sta³y siê wyraxniej-sze, turkoty siê wzmog³y, krzyki spotê¿nia³y a¿ w koñcu wszystkie dxwiêki zla³y siê w prze-ogromny dziki chór, Spiewany g³osami maszyn i ludzi, od którego dr¿a³o powietrze i trzês³asiê ziemia!£Ã³dx pracowa³a nocn¹, gor¹czkow¹ prac¹. Resztki szlacheckie! wezm¹ was diabli nied³ugo! mrukn¹³ Wilczek, który jeszcze niemóg³ zapomnieæ Borowieckiego, splun¹³ pogardliwie, podpar³ brodê rêkami i zapatrzy³ siêw niebo.210Zbudzi³ go dopiero g³os lec¹cy z opustosza³ej ulicy.A na rynku GajeraZnalaz³a se frajerata ra ra, bumdera!Rpiewa³ jakiS g³os i zgin¹³ w oddaleniu i nocy.Wilczek zeszed³ do kantoru, poza³atwia³ resztê spraw, wyprawi³ ostatnie wozy.Kaza³ pozamykaæ wszystko, zjad³ kolacjê, jak¹ mu przygotowa³ robotnik, i poszed³ namiasto.Lubi³ w³Ã³czyæ siê bez celu, przygl¹daæ siê ludziom, fabrykom, wêszyæ po mieScie, lubi³oddychaæ tym rozdrganym, przesyconym wêglem i zapachami farb powietrzem.OlSniewa³ago potêga miasta, olbrzymie bogactwa nagromadzone w sk³adach i fabrykach zapala³y muw oczach p³omienie chciwoSci, rozpala³y duszê marzeniami strasznymi, przepe³nia³y corazpotê¿niejsz¹ ¿¹dz¹ panowania i u¿ycia; ten szalony wir ¿ycia, ta struga z³ota, jaka przep³y-wa³a przez miasto, upaja³y go swoj¹ potêg¹, hipnotyzowa³y, przejmowa³y dr¿eniem ¿¹dzy nie-opowiedzianej, dawa³y si³y do walki, do zwyciê¿ania, do grabie¿y.Kocha³ tê ziemiê obiecan¹ , jak kocha zwierzê drapie¿ne g³uche puszcze pe³ne ³upów.Uwielbia³ tê ziemiê obiecan¹ p³yn¹c¹ z³otem i krwi¹, po¿¹da³ jej, pragn¹³, wyci¹ga³ do niejramiona chciwe i krzycza³ g³osem zwyciêstwa g³osem g³odu: Moja! Moja! I ju¿ chwila-mi czu³, ¿e j¹ posiad³ na zawsze i ¿e nie puSci zdobyczy, póki nie wyssie z³ota wszystkiego.211XVII A teraz go w grzbiet, a teraz z drugiej strony, a teraz w g³owê.Ot i jeszcze raz, i jeszczejeden razik, dobrodzieju mój kochany. Walisz ksi¹dz kartami jak cepem szepn¹³ z gorycz¹ stary Borowiecki. To mi przypomina jedno zajScie.By³o to u Migurskich w Sieradzkiem. Cepem, nie cepem przerwa³ ksi¹dz przymru¿aj¹c z luboSci¹ oczy a Slicznymi atuci-kami, dobrodzieju mój kochany.Chowam ja jeszcze damusiê, ¿eby grzmotn¹æ twojego króli-ka, Zaj¹czkowski. To siê poka¿e! Ale ksi¹dz ma paskudny zwyczaj przerywania; ust otworzyæ nie mo¿na,bo ksi¹dz zaraz przerywasz.Oto, jak rzek³em, u Migurskich. U Migurskich czy nie u Migurskich, ale to ju¿ s³yszeliSmy, dobrodzieju mój kochany, zesto razy, nieprawda, panie Adamie? zwróci³ siê do starego. E, co mi tu ksi¹dz bêdziesz uwagi ci¹gle robi³.A, jak Pana Boga kocham, czego za wie-le, tego i zanadto.MySla³byS ksi¹dz lepiej o nabo¿eñstwie, a nie o tym, czy kto co mówi³ lubnie mówi³.Rzuci³ karty na stó³ i porwa³ siê zirytowany. Tomek, huncwocie jeden, a zak³adaj konia hukn¹³ potê¿nym basem przez okno na po-dwórze.Szarpa³ mocno wyczernione w¹sy i sapa³ zapalczywie. No, widzicie go! Smyk jeden, ja mu po ludzku zwracam uwagê, a ten zaraz na mnie jakna swojego parobka: huru buru! Jasiek, bo mi fajeczka zgas³a. No, s¹siedzie, bo pan Baum rozdaje karty. Nie bêdê gra³, jadê do domu.Ju¿ mam dosyæ jegomoScinych kazañ.Wczoraj u Zawadz-kich opowiadam o koniunkturach politycznych, a ksi¹dz mi zaprzecza publicznie i wydrwi-wa burcza³ szlachcic przemierzaj¹c wielkimi krokami pokój. A boS jegomoSæ, dobrodzieju mój kochany, gada³ rzetelne g³upstwa.Jasiek, a ty smykujeden, daj no ogieñka, bo mi fajeczka zgas³a. Ja gada³em g³upstwa! wykrzykn¹³ Zaj¹czkowski przyskakuj¹c z pasj¹ do ksiêdza. A g³upstwa odszepn¹³ ksi¹dz, pykaj¹c z d³ugiej fajki, któr¹ mu ma³y ch³opak zapala³,przyklêkn¹wszy na pod³odze. A, Panie Jezu Chryste, zmi³uj siê nad nami zawo³a³ ze zgroz¹ Zaj¹czkowski rozkrzy-¿owuj¹c rêce. Ksi¹dz dobrodziej jest na rêku rzek³ Maks Baum, podsuwaj¹c mu karty. Siedem pik zawo³a³ ksi¹dz. Zaj¹czkowski, jesteS na rêku. Idê na ciemno zawo³a³ szlachcic i siad³ spiesznie do stolika, ale nie zapomnia³ jeszczeurazy do ksiêdza, bo rozejrzawszy siê w kartach mówiæ zacz¹³:212 I jak tu mo¿e byæ co, jak tu ogó³ mo¿e mieæ jasne pojêcie o polityce, kiedy jego natural-ni przewodnicy s¹ tak ciemni. Osiem trefli, bez atu licytowa³ ksi¹dz. Przejdê siê.Dobrze, zaraz ksi¹dz zobaczysz, co bêdzie za gra.Bo jak ksi¹dz nie masz¿o³êdzi, to ksiêdza mocno zaswêdzi. Zaswêdzi, nie zaswêdzi, ale jak ci pan Baum wyci¹gnie te ¿o³êdziki, jak ciê asikiemwytnie, to kichniesz.A co, syneczku, a co, a nie chwal siê, a nie mów amen przed in saeculasaeculorum, dobrodzieju mój kochany, ha, ha, ha! Smia³ siê na ca³e gard³o z miny Zaj¹cz-kowskiego i tak by³ rad, ¿e trzepa³ cybuchem po sutannie i poklepywa³ Maksa obok siedz¹-cego. Gór¹ miasteczko £Ã³dx, gór¹ fabrykanciki.A niech¿e ci, dobrodzieju mój kochany,Pan Bóg blixniateczki da za to, ¿eS tak Zaj¹czka oporz¹dzi³.Pole¿ysz bez nó¿ki, pole¿ysz.Jasiek, a daj no, smyku, ogieñka, bo mi fajeczka zgas³a. Ksi¹dz jak poganin jaki tak siê z cudzych nieszczêSæ cieszysz. Ju¿ tam temu daj spokój, a co le¿ysz, to le¿ysz.Ca³y rok nas ob³upia³ ze skóry, to nie-ch¿e teraz grosiki zap³aci. Po dwadzieScia groszy na tydzieñ wygrywa³em.Po dwadzieScia groszy, s³owo honorupanu dajê! szepn¹³ Zaj¹czkowski przez stó³ do Maksa. Posz³y panny na rydze! na rydze! na rydze! zacz¹³ nuciæ stary Borowiecki przytupu-j¹c do taktu w stopieñ fotelu, na którym siedzia³ i jexdzi³, bo by³ w po³owie sparali¿owany.Cisza na chwilê zapanowa³a w pokoju
[ Pobierz całość w formacie PDF ]