[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Napraszała go jeszcze cichuśko, ale jeno tak la zwyczaju, bo kiej się nie ozwał, jęła skwapnie zawijać ichować te swoje skarby.- Czemuż to nie siedzicie u nas? - zagadnął po jakimś czasie.- Jakże, robocie żadnej nie poredzę, nawet za gąskami nie wydążę.Darmo to zreć będę, co?.Słabam,już z dnia na dzień końca czekam.Pewnie, co u krewniaków milej by pomrzeć, milej.choćby nawet wtej komorze po jałówce.juści, jeno gdzieżby wam taki kłopot i turbacje! Całe czterdzieści złotychmam na pochówek.bych to i ze mszą było.po gospodarsku.co?.Pierzynę bym dołożyła.Niebójcie się, cichuśko wama usnę, ni się spodziejecie.pokrótce.- jąkała nieśmiało, z bijącym sercemoczekiwania, że ją przyjmie i powie: "Ostańce!"Ale się nie odezwał, jakby nie rozumiejąc tych skamłań, przeciągał się jeno, poziewał i jął się chyłkiemprzebierać kole chałupy ku stodółce, na siano.- Gospodarz taki.juści.jakżeby.dziadówkam ino.Akała w sobie cichuśkim, żalnym skrzybotem,podnosząc wypłakane oczy ku niemu.Powlekła się wolniuśko, kaszląc często i przysiadając co trocha nad stawem.Poszła znowu, jak co dnia,wypatrywać po wsi, kajby mogła pomrzeć po gospodarsku, przez oszukaństwa.I wlekła się szukać ludzi sprawiedliwych.Snuła się po wsi jako ta nikła pajęczyna, co leci, nie wiedząc,kaj się uczepi.A naród się prześmiewał i la uciechy radził biedocie, że u krewniaków ostać powinna, zaś Kłębom, nibyto z przyjacielstwa, też mówili:- Powinowata przeciech, grosz swój ma na pochowek i długo wama w chałupie nie zagości.Kajże sięto podzieje?Wszystko to przyszło do głowy Kłębowej, gdy mąż opowiedział jej o dzisiejszym z Agatą.Spać się jużpołożyli, a kiej dzieci jęły chrapać, zaczęła go cicho namawiać:- Miejsce się znajdzie.w sionce może poleżeć.gęsi się wygna pod szopę.bele czym się przeżywi.długo nie pociągnie.na pochowek ma.Ludzie by nie gadali.a pierzyny nie potrza by oddawać.juści, na drodze tego nie znajdzie - tłumaczyła gorąco.Ale Kłąb jeno zachrapał w odpowiedzi.I dopiero nazajutrz rano rzekł:- %7łeby Jagata była całkiem bez grosza, przyjąłbym, trudno, dopust Boży, ale tak, powiedzą, co la tychparu złotych dobrość świarczymy.Przeciek już pyskują, co la nas poszła na żebry.Nie można.Kłębowa, że słuchała się we wszystkim męża, to ino westchnęła żałośnie za pierzyną i poszłaprzynaglać dziewczyny do pośpiechu.Kapustę mieli ano dzisiaj sadzić.Dzień zrobił się był jak i wczorajszy, śliczny, słoneczny i prawdziwie majowy.Wiater jeno przyszedłbaraszkujący i swywolił po polach, że zboża chlustały po zagonach kiej wody rozkołysane.Sady sięchwiały z poszumem, gęsto trzęsąc okwiatem, a pełne, ciężkie kiście bzów i czeremchy rozwiewałyzapachem.Powietrze szło rzezwe, przejęte ziemią i kwiatami.Spod leśnych pastwisk śpiewy się niesły zwiatrem.W kuzni dzwoniły młoty.Od samego rana pełno już było na drogach gwarów i ludzi.Kobietyciągnęły na kapuśniska dzwigając w przetakach i koszach rozsadę, a rozpowiadając w głos owczorajszym jarmarku i wójtowej sprawie.%7łe pokrótce, jeszcze nim rosa obeschła, na czarnych kapuśniskach, pociętych jeno bruzdami pełnymiwody polśniewającej w słońcu, zaroiło się od czerwieni.Kłębowa z córkami też tam pociągnęła, zaś Kłąb z Mateuszem i chłopakami wzięli się do podpieraniachałupy.Ale skoro słońce zaczęło przypiekać, stary zdał robotę na synów i wywoławszy Balcerka, poszliodwiedzać Borynę.- Piękny czas, kumie - rzekł Kłąb przyjmując tabakę.- Galanty.Byle jeno za długo nie przypiekało.- Stronami przechodzą deszcze, toż i nas nie ominą.- Robactwo jaże się roi na drzewach, na suszę się ma.- A jarzyny spóznione, mogłoby przypalić.Może Pan Jezus nie dopuści.Cóż ta na jarmarku?dowiedzieliście się co o koniu?- I.dałem starszemu trzy ruble, przyobiecał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]