[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Włożył go w wyżłobienie miotacza oszczepów, ukształtowanego kawałka drewna długości równej połowie drzewca, który trzymał poziomo w prawej ręce.Wpasował wgłębienie na końcu oszczepu w haczyk wycięty u końca miotacza.Przełożył palce przez dwie pętle z przodu przyrządu, żeby przytrzymać leżący na miotaczu oszczep.Wszystko to zrobił szybko, jednym płynnym ruchem, i stanął na lekko ugiętych kolanach, gotowy do rzutu.Ayla sięgnęła po kamienie i szybko przygotowała procę, żałując, że nie zabrała swojego miotacza.Czołgając się przez skąpe podszycie, Wilk zrobił nagle wypad w kierunku jednego z drzew.Leżąca na ziemi bukwina gwałtownie się poruszyła i małe zwierzątko zaczęło się szybko wspinać po gładkim pniu.Stojąc na zadnich łapach, jakby też chciał się drapać na drzewo, Wilk oszczekiwał kosmate stworzonko.Nagle uwagę ich przyciągnęło zamieszanie wysoko na gałęziach drzewa.Dojrzeli ciepłobrązowe futro i podłużny, wężowy kształt kuny w pogoni za głośno skrzeczącą wiewiórką, która sądziła, że właśnie uciekła przed niebezpieczeństwem.Nie tylko Wilk uważał wiewiórkę za wartą zainteresowania, ale duże, łasicowate zwierzę blisko półmetrowej długości, z puszystym ogonem, który dodawał mu jeszcze trzydzieści centymetrów, miało znacznie większe szansę powodzenia.Pędząc przez wysokie gałęzie, było równie zwinne jak jego upatrzona ofiara.- Myślę, że ta wiewiórka przeskoczyła z pojemnika do gotowania w ognisko - powiedział Jondalar, obserwując rozgrywający się dramat.- Może ucieknie.- Wątpię.Nie założyłbym się nawet o złamane ostrze.Wiewiórka głośno skrzeczała.Podniecony ochrypły skrzek sójki dołączył się do zamieszania, a potem sikorka bojowo oznajmiła o swojej obecności.Wilk nie mógł tego wytrzymać, musiał się włączyć.Odchylił łeb do tyłu i zawył przeciągle.Mała wiewiórka wdrapała się na koniec konaru i, ku zdumieniu obserwujących ludzi, skoczyła w powietrze.Rozstawiła łapy, rozpostarła szeroki płat skóry, który rozciągnął się wzdłuż obu stron jej ciała, łącząc przednie i tylne łapy, i poszybowała w powietrzu.Ayla patrzyła z zapartym tchem, jak latająca wiewiórka omijała gałęzie i drzewa.Puchaty ogon służył jej jako ster, a przez zmianę pozycji łap i ogona, co zmieniało naprężenie membrany poślizgowej, wiewiórka potrafiła omijać zagradzające jej drogę obiekty i ześlizgiwała się w dół pod łagodnym kątem.Jej celem było rosnące w pewnej odległości drzewo i kiedy była już blisko, skierowała ogon i ciało ku górze i wylądowała nisko na pniu, po czym szybko wspięła się w górę.Kiedy dotarła do wysokich gałęzi, zawróciła i znowu zbiegła w dół z łebkiem do przodu i rozczapierzonymi pazurkami wbitymi w korę jak kotwice.Rozejrzała się dookoła i zniknęła w małej dziupli.Dramatyczny skok i powietrzne szybowanie uratowały ją, ale nawet tak zdumiewający wyczyn nie zawsze kończył się powodzeniem.Wilk nadal stał na zadnich łapach i szukał na drzewie wiewiórki, która tak łatwo mu uciekła.Opadł na cztery łapy, zaczął węszyć poszycie i nagle popędził za czymś innym.- Jondalarze! Nie wiedziałam, że wiewiórki umieją latać - powiedziała Ayla z uśmiechem zdumionego zachwytu.- Powinienem był się jednak założyć, ale też tego nigdy przedtem nie widziałem, chociaż słyszałem o nich.Chyba jednak nie bardzo w to wierzyłem.Ludzie zawsze opowiadali o wiewiórkach latających w nocy i sądziłem, że prawdopodobnie był to nietoperz, którego ktoś pomylił z wiewiórką.Ale to tutaj zdecydowanie nie było nietoperzem.- Z krzywym uśmieszkiem dodał: - Teraz ja będę jednym z tych, którym nikt tak naprawdę nie wierzy, że widzieli latające wiewiórki.- Cieszę się, że to była tylko wiewiórka - powiedziała Ayla, którą nagle przeszedł dreszcz.Spojrzała w niebo i zobaczyła, że duża chmura nasuwała się na słońce.Dreszcz przeszedł jej po plecach, chociaż nie było właściwie zimno.- Nie wiedziałam, co Wilk wywęszył tym razem.Czując się trochę głupio, że tak ostro zareagował na wyimaginowane niebezpieczeństwo, Jondalar poluzował uchwyt miotacza, ale nadal go trzymał.- Myślałem, że to może być niedźwiedź.Szczególnie że las jest taki gęsty.- Koło rzek zawsze rośnie trochę drzew, ale takich nie widziałam od czasu, jak odeszłam z klanu.Czy to nie jest dla nich dziwne miejsce?- Jest niezwykłe.To miejsce przypomina mi krainę Sharamudoi, ale oni są na południe stąd, jeszcze bardziej na południe niż te góry, które widać na zachodzie, w okolicach Dunaju, Wielkiej Matki Rzeki.Nagle Ayla zamarła w miejscu.Szturchnęła Jondalara i w milczeniu wskazała ręką.Z początku nie wiedział, co zwróciło jej uwagę, ale po chwili zauważył lekki ruch rudego futra i zobaczył rozgałęzione poroże sarny.Zamieszanie i woń wilka przykuły małe zwierzę w jednym miejscu.Stało bez ruchu, schowane za krzewami i czekało, żeby zobaczyć, czy należy się obawiać tego drapieżnika.Kiedy czworonożny myśliwy odbiegł, ostrożnie zaczęło się wycofywać.Jondalar nadal trzymał w ręku miotacz z oszczepem.Podniósł go powoli, wycelował i cisnął oszczep w podgardle sarny.Niebezpieczeństwo, którego się bała, przyszło z niespodziewanej strony.Silnie rzucony oszczep sięgnął celu.Sarna próbowała jeszcze odskoczyć, zrobiła kilka chwiejnych kroków i runęła na ziemię.Ucieczka wiewiórki i nieudany pościg kuny poszły w zapomnienie.Jondalar kilkoma susami dopadł sarny, a Ayla tuż za nim.Podczas gdy Ayla trzymała łeb, Jondalar przyklęknął obok wciąż walczącego o życie zwierzęcia i przeciął mu gardło ostrym nożem, żeby szybko zakończyć jego mękę i upuścić krew.Wstał.- Sarno, kiedy twój duch powróci do Wielkiej Matki Ziemi, podziękuj jej, że dała nam zwierzę twojego rodzaju, abyśmy mogli jeść - powiedział cichym głosem.Stojąca obok Ayla przytaknęła, a potem pomogła mu obedrzeć ze skóry i poćwiartować ich obiad.ROZDZIAŁ 7- Strasznie nie chcę zostawiać tej skóry.Jest zawsze taka miękka po wyprawieniu - powiedziała Ayla, wkładając ostatnie kawałki mięsa do torby.- A widziałeś futro tej kuny?- Nie mamy czasu na wyprawianie skór i nie możemy zabrać ze sobą więcej, niż już mamy - odparł Jondalar.Montował trójnóg z pali, na którym miała zawisnąć torba z mięsem.- Wiem, ale i tak nie chcę tego zostawiać.Zawiesili torbę z mięsem; Ayla spojrzała w kierunku ogniska, myśląc o jedzeniu, które właśnie się tam gotowało, chociaż nie było tego widać.Gotowało się w ziemnym piecu, w dole wykopanym w ziemi i wyłożonym gorącymi kamieniami, w który włożyła sarninę posypaną ziołami razem z grzybami, zawijkami paproci orlicy i kłączami pałki, jakie zebrała wcześniej, a wszystko owinięte w liście podbiału.Na to nałożyła więcej rozgrzanych kamieni i przykryła warstwą ziemi.Potrwa trochę, zanim będzie gotowe, ale cieszyła się, że zatrzymali się dość wcześnie - i mieli dość szczęścia, żeby upolować świeże mięso - by je w ten sposób ugotować.To była jej ulubiona metoda gotowania, ponieważ mięso nabierało wówczas zapachu i miękkości.- Gorąco mi.Powietrze jest ciężkie i wilgotne.Idę się ochłodzić - oznajmiła.- Umyję także głowę.Widziałam tu niedaleko mydlnicę.Też się wykąpiesz?- Tak, chętnie.Może nawet też umyję głowę, jeśli znajdziesz dość mydlnicy, żeby starczyło i dla mnie - powiedział Jondalar z oczyma przymrużonymi w uśmiechu i podniósł pasmo przetłuszczonych włosów, które spadło mu na czoło.Poszli razem szerokim, piaszczystym brzegiem rzeki.Wilk pobiegł za nimi, wpadając w pobliskie zarośla, badając nowe zapachy.Potem popędził naprzód i zniknął za zakrętem.Jondalar zobaczył ślady kopyt końskich i łap wilczych, które zostawili wcześniej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]