[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prowadzi do jasno oświetlonego okna.Spadek jest dość stromy.Nie sądzę, żeby ktoś w pokoju czuł się zagrożony inwazją z tej strony.- Jak można się tam dostać?- Moglibyśmy połączyć swoje pasy i zawiązać je wokół tego - Faltharianin wskazał na zębiasty ornament parapetu.Jeśli nawet Kartr zdawał sobie sprawę z tego, co oznacza zawiśnięcie nad przepaścią, nie dał tego po sobie poznać.- Dobrze, że jesteśmy wysocy.- Rolth przyczepił własny pas do podanego mu przez sierżanta.- Niscy ludzie nie mieliby żadnych szans.Faltharianin zarzucił pętlę zaimprowizowanej liny na występ muru i wspiął się na parapet.Utrzymując swe ciało pod pewnym kątem względem muru, na wpół prześlizgnął się, na wpół przeszedł po kamieniach.Kartr przytulił się do krawędzi i zmusił do obserwowania kolegi.Wkrótce Rolth zatrzymał się i odrzucił wolny koniec liny.Nie tak sprawnie jak Rolth, jednak Kartr pokonał tę samą drogę.Nie spuszczał z oczu kamieni, po których się wspinał i starał zapomnieć o rozciągającej się pod nim ciemności.Całą wieczność pokonywał przestrzeń poniżej, aż poczuł występ pod stopami.Z przyjemnością stwierdził, że jest szerszy niż się wydawał i że mógł postawić na nim niemal całą stopę.- Czy ktoś jest w tym pokoju? - spytał Rolth, kiedy zbliżyli się do okna.Kartr wysunął mentalną sondę.- W samym pokoju, nie, ale obok.Faltharianin niemal się roześmiał.- Jesteśmy niemal tak dobrzy, jak pierzaści przyjaciele Fylha.Naprzód! - chwycił okienną ramę i pchnął ją z całej siły otwierając okno.Nie obyło się bez zgrzytu, lecz Rolth miękko wylądował na podłodze, gdzie po chwili dołączył Kartr.Znajdowali się w komnacie, najwyraźniej przez kogoś zamieszkanej.Na pryczy pod ścianą piętrzyła się pościel.Wszystko musiało pochodzić z rozbitego statku.Pod ścianą stały dwie drogie valcunitowe walizy, a stół, również ze statku, zawalony był osobistymi drobiazgami.Rolth zmarszczył nos.- Cóż za smród! Kartr starał się przypomnieć sobie, gdzie wcześniej czuł ten zbyt słodki odór kwiatów.- Fortus Kan! - przypomnieli sobie.Kiedy trafili na sekretarza w przejściu dziś rano, niósł bukiet lilii.Ta identyfikacja mogła być jakimś wezwaniem, czy innym sygnałem, ponieważ człowiek wicekróla właśnie szedł do nich.Kartr wyczuł to na tyle wcześnie, żeby móc przykleić się do ściany za drzwiami.Widząc to Rolth uczynił to samo z drugiej strony.W umyśle człowieka, który niezgrabnie manipulował przy staroświeckim zamku, czaiła się obawa.Fortus Kan bał się czegoś.Denerwowały go kłopoty z zamkiem tak, że na moment złość stłumiła lęk.Wkurzył się na tyle, że w końcu otworzył drzwi kopniakiem.Przy takim wybuchu emocji Kartr czuł, że nie będzie miał trudności z…Pozwolił mu zrobić cztery kroki w głąb pokoju, zanim zatrzasnął drzwi.Fortus Kan odwrócił się błyskawicznie stając naprzeciw dwóch miotaczy wymierzonych prosto w jego twarz.Na ten widok porzucił myśl o stawianiu oporu.- Proszę! - podniósł dłonie do ust.Cofał się nie patrząc gdzie idzie, aż znalazł się przy łóżku i podcięty, bezwładnie opadł na nie.Gdy Kartr zbliżał się do niego, mały człowieczek kurczył się, jakby chciał się schować w zakamarkach pościeli.- Można by pomyśleć, Kartr, że ten facet ma coś na sumieniu.Te słowa Roltha podziałały na Fortusa Kana, jak uderzenie biczem.Przestał wciskać się w pościel i siedział nieruchomo jak kamienny posąg.Jedynie wargi mu drżały, a w załzawionych oczach Kartr dostrzegał czysty strach.- Proszę… - sekretarz miał poważne trudności z wykrztuszeniem z siebie jednego słowa, lecz kiedy zdołał je wreszcie wypowiedzieć, można było odnieść wrażenie, że był to korek zatykający przepełnioną butelkę.- Proszę… Ja nie miałem z tym nic wspólnego, zupełnie nic! Radziłem mu, żeby nie antagonizował patrolu.Znam prawo.Mam nawet kuzyna, który pracuje w waszej administracji na Sexti.Nigdy, przenigdy nie występowałem przeciw patrolowi.Naprawdę nie mam z tym absolutnie nic wspólnego!Bał się tak bardzo, że niemal wyczuwało się ten lęk nosem.Co go tak przerażało - zastawienie miny, sztuczki z Can–houndem? Był tylko jeden sposób, żeby się tego dowiedzieć.Drugi raz w życiu Kartr bezlitośnie wszedł w ludzki umysł rozbijając cienką osłonę, badając dogłębnie, aż doszedł do tego, o co mu chodziło.Przynajmniej po części.Fortus Kan pisnął cienko i umilkł.Szkoda, że Cummi nie darzył małego człowieczka większym zaufaniem.Miał spore luki informacyjne, luki, które mogły okazać się fatalne, o ile zwiadowcy nie zachowają ostrożności.Sierżant cofnął się do Roltha.- Pod schodami wieży naprawdę czeka na nas mina.Can–hound ma nas jakoś wywabić i wysadzić w powietrze.Zanim do tego dojdzie, wszyscy opuszczą wyższe piętra budynku.Kan wrócił tu po jakieś cenne pamiątki.Schody są pod stałą obserwacją.- Możemy spróbować się przebić, narobimy huku.- Tak.Zastanawiam się nad jednym - dlaczego robią tyle zamieszania wokół klatek schodowych, kiedy mają studnie grawitacyjne.To dość dziwne, a może i ważne.- To był budynek rządowy - przypomniał mu Rolth.- Mogli używać schodów przy różnych ceremoniach.Zupełnie jak ci Opolti, którzy latają wszędzie, oprócz kwatery Affida.Nie sądzę, żeby było stąd bezpieczne zejście.Co z chłopakami? Jeśli Can-hound znudzi się czekaniem, może odpalić minę i zdać się na szczęście.- Racja.Kartr stanął nieruchomo.Wygaszał w swoim umyśle obrazy - najpierw korytarze i ten pokój, potem świadomość obecności Roltha, Fortusa Kana, siebie samego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]