[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie spytał, na kogo ja głosowałem, być może przyjmując za pewnik, że go poparłem.A gdyby zapytał? Mógłbym powiedzieć, że na Nemo.Na Nikogo, na bezgłowe zwłoki pochowane niedaleko od nas.Przez chwilę rozważałem, czy nie zażądać od niego wyjaśnienia zagadek Nemo i Forfeksa.Próbowałem sobie wyobrazić, do czego doprowadziłaby taka konfrontacja.Jeżeli on był za to odpowiedzialny, nigdy by się do tego nie przyznał, choćby był najbardziej nastrojony do zwierzeń.Jeśli zaś nic o trupach nie wie, a ja obwiniłbym Celiusza, musiałoby dojść między nimi do scysji i Katylina straciłby do niego zaufanie.Nie mogłem zdradzić się z jakimikolwiek podejrzeniami wobec Cycerona, nie odkrywając własnej roli jako jego narzędzia, a w konsekwencji naraziłbym i Ekona.Miałem czas, by zatoczyć myślami koło po tym dobrze już przetartym szlaku, zanim Katylina odezwał się znowu.– Czy kiedykolwiek trapią cię wątpliwości, Gordianusie? Ach, widzę twoją minę, choć bardzo niewyraźnie.Dzięki wam, bogowie, za stworzenie pary wodnej.Trudno znieść widok nagiego zwątpienia na ludzkiej twarzy.– Pociągnął łyk wina.– Czy sądzisz, że tylko dzięki naszemu zbliżonemu wiekowi, przypadkowi, który sprawił, że urodziliśmy się w odstępie zaledwie paru lat, potrafimy się tak dobrze rozumieć? Co jeszcze nas łączy? Ja jestem patrycjuszem, ty plebejuszem.Ja kocham miasto, podczas gdy ty porzuciłeś je dla wsi.Ja wyznaję zasadę zaspokajania wszelkich pragnień, a ty jesteś człowiekiem powściągliwym.Ja jestem zuchwałym i porywczym politykiem, podejrzewam zaś, że ty najchętniej odwróciłbyś się plecami do polityki, gdybyś mógł.Ale nienawidzisz potęg, które rządzą Rzymem tak samo jak ja.jak twierdzi Marek Celiusz.i chociaż nie chcesz zrobić nic więcej, jestem ci wdzięczny za to, że przynajmniej udzielasz mi schronienia, kiedy go potrzebuję.Celiusz zwrócił też moją uwagę na twego syna Ekona.To wartościowy człowiek, a jak mówią niektórzy, równie bystry jak jego ojciec.Obaj nalegali, bym cię nie obciążał zbytnio moimi planami, więc nie będę tego robił.Wystarczy, że pozwalasz mi tu siedzieć we wrześniową noc, dzieląc się ze mną winem i łaźnią, i słuchasz, jak przegrany kandydat nudzi o swych nieszczęściach.Mógłbyś zawołać swojego niewolnika? Mam ochotę na jeszcze trochę wina.Zrozumiałem, że kubek, z którym go zastałem, nie był jego pierwszym.Nic dziwnego, że tak mu się rozwiązał język i pozwolił sobie na uśpienie czujności.Krzyknąłem na niewolnika, który po chwili przyniósł nam wino.– Chcesz, by podgrzano nam wodę? – spytałem.– Jest aż nadto gorąca, nie uważasz? Jestem prawie ugotowany.– Katylina wysunął się z wody i przysiadł na brzegu basenu, opierając się plecami o ścianę.Para unosiła się z jego skóry małymi kłębkami, a strużki wody na piersi błyszczały w świetle lampy.– Być może pora już na zimną kąpiel?– Dziś nie ma zimnej kąpieli.– Co? Gorąca kąpiel bez skoku do zimnej wody? To jak kochanie się bez orgazmu.– Możesz winić za ten coitus interruptus mały problem z moją studnią.Katylina uniósł brew.Studiowałem jego twarz w poszukiwaniu znaku zrozumienia, ale żadnego nie dostrzegłem.– Dopóki nie nadejdą jesienne deszcze, odczuwamy brak wody – wyjaśniłem.– W zeszłym miesiącu studnia została skażona.– Skażona?Zawahałem się, ale tylko przez moment.Skoro już temat został podjęty, dlaczego nie miałbym zobaczyć reakcji Katyliny na wzmiankę o Forfeksie?– Znaleźliśmy w niej trupa.– Okropne! Pewnie twój ekonom zajął się wyłowieniem.Co to było, koza?– To nie był trup zwierzęcia.Przekrzywił głowę, ściągnął usta i zamrugał kilka razy.Wino przytępiło mu chwilowo umysł, ale też przesadnie podkreślało mimikę; trudno było poznać, czy gra, czy nie.– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał.– Chcę powiedzieć, że w studni znaleźliśmy ludzkie zwłoki.– Czy jeden z twoich niewolników tam wpadł?– Nie mój.To był niewolnik sąsiada.Znałeś go.– Wątpię.– Znałeś go.Wiem, bo byłem z tobą.To Forfeks.– Nic mi to imię nie mówi.– Zmarszczył brwi i patrzył na mnie badawczo.– Pamiętasz tego pasterza z góry Argentum? Zaprowadził nas do starej kopalni.– Ach, tak! Forfeks, oczywiście! Ale mówisz, że nie żyje.Wpadł do twojej studni.Skaził ją, jak mówisz.– Odkryliśmy go dopiero po kilku dniach.– Nie chciałbym go zobaczyć po wyłowieniu.Skinąłem głową.– Ciało było wzdęte i częściowo w stanie rozkładu.– Ale mimo wszystko udało się wam go rozpoznać?– Mimo co? – Spojrzałem na niego uważnie.Czy wiedział, że ciału brakowało głowy?– Mimo rozkładu.Widziałem, co się dzieje ze zwłokami pozostawionymi działaniu natury, zwłaszcza w wodzie.– Tak, mimo wszystko domyśliliśmy się jego tożsamości.– A cóż on robił w twoim gospodarstwie?– Nie mam pojęcia.– Nieprzyjemny typ z tego twojego sąsiada.Powinien trzymać swych niewolników na własnej ziemi.– Łatwiej by ci było przekonać o tym Gnejusza Klaudiusza, gdybyś sam nie myszkował po jego posiadłości.– Masz rację, tak to trzeba nazwać! – Katylina roześmiał się tak szczerze, że nie mogłem uwierzyć, by coś przede mną ukrywał.– I jeszcze ciebie do tego namówiłem.Zsunął się znowu do wody, posykując z gorąca, i zamknął oczy.Milczał tak długo, że pomyślałem, iż zasnął.Potem nagle otworzył oczy i oznajmił, że jest za gorąco.– A tu nie ma zimnej kąpieli.– Pokręcił głową.– Masz dosyć, Gordianusie?– Tak myślę.Jeszcze chwila, a Kongrio będzie mógł mnie jutro podać na tacy z jabłkiem w ustach.– No, to chodźmy ochłonąć na świeżym powietrzu – zaproponował.– Chciałem się po prostu wytrzeć.– Nonsens! Noc jest taka piękna.Za horyzontem, gdzie zaszło słońce, bóg ciepłych zachodnich wiatrów przewraca się na drugi bok.Śni o wiośnie; wzdycha przez sen i trawy falują.Przejdźmy się i pozwólmy Zefirowi osuszyć nas swym ciepłym oddechem.– Wstał i wyszedł z wody.– Chodź ze mną, Gordianusie.– Co? Bez ubrania? Nawet bez wytarcia się?– No dobrze, włożymy buty.Ja już swoje wsunąłem.Wezmę też parę ręczników, gdyby trzeba było gdzieś usiąść.Wyszedłem z basenu.Katylina pchnął ku mnie stopą moje sandały.Wsunąłem je i ciasno zawiązałem rzemienie.– Korytarz jest ciemny – powiedział – ale chyba pamiętam drogę.Ruszył w kierunku atrium.Podążyłem za nim, nagi, mokry i rozgrzany.Księżyc był w pełni i świecił jasno, jak lampa zawieszona wysoko nad dziedzińcem.Jego białe światło skrzyło się w sadzawce i osrebrzyło kolumny po jednej stronie, rzucając za nimi głęboki cień.Przekonany, że dotarliśmy do celu, przystanąłem i spojrzałem na siebie w czarnym zwierciadle wody.Ani jedna zmarszczka nie psuła idealnej toni sadzawki i widziałem w niej drobne złote punkciki – fantomy gwiazd.Widziałem też głupawy wyraz na odbiciu mej twarzy, które nagle podskoczyło, kiedy usłyszałem skrzyp otwieranych drzwi frontowych.– Katylino! – Chciałem go powstrzymać, ale on już zniknął; widziałem tylko jego nagie ramię, kiwające na mnie zza futryny.– Absurd! – mruknąłem pod nosem, ale wyszedłem za nim.Na zewnątrz, tak jak przepowiedział, łagodny zefirek pomykał nad doliną.Wiatr był ciepły i suchy, niczym pieszczota dla mej gołej skóry.Katylina był już o kilkanaście kroków przede mną, marmurowy posąg połyskujący w poświacie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]