[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Idź już, zanim zdążę zrobić głupstwo i pozwolę ci wpłynąć na zmianę mojej decyzji.– Masz rację.Skinął jej głową, wyszedł i zamknął za sobą drzwi.Jacqueline słuchała oddalających się kroków, bezskutecznie próbując opanować drżenie podbródka.Nie miała odwagi nawet myśleć o tym, co się właśnie zdarzyło, żeby nie popaść w paraliżującą melancholię.Najchętniej od razu wyrzuciłaby ten incydent z pamięci.Mężnie pomaszerowała do sypialni i zaczęła się pakować.– L’ addition, Monsieur.Kierownik francuskiej restauracji skłonił się, podając Manleyowi rachunek i wycofał się dyskretnie.Manley obojętnie rzucił okiem na sumę i znowu utkwił wzrok w wejściu do budynku, w którym mieszkała Jacqueline.Ustawiony przy oknie stolik zapewniał mu dobre pole obserwacji.Sheila wzięła do ręki rachunek i zmarszczyła brwi.– Dwadzieścia dolców za dwie kawy to chyba lekka przesada, nie sądzisz? – Odwróciła się w stronę kierownika sali i wyszczerzyła zęby w uśmiechu.– Za tyle forsy spodziewałam się, że ktoś mnie tu przynajmniej trochę popieści.Manley zerknął na nią.– Jesteś pewna, że chcesz tu ze mną siedzieć? Do niczego cię nie zmuszam.Obrzuciła go zniecierpliwionym spojrzeniem i uniosła do oczu lornetkę.– Myślisz, że sterczę tutaj tylko dlatego, że ty tak sobie życzysz? Jak jeszcze raz błysnę tym Nikonem, wezmą mnie pewnie za jakiegoś cholernego szpicla, czy jak tam się nazywa babski odpowiednik takiego typa.– przyjrzała się światłom zapalającym się w oknach po drugiej stronie ulicy –.ale to wcale nie takie złe zajęcie.Manley wiedział, że za tą odpowiedzią kryje się głęboka troska o Jacqueline.Sheila martwiła się o przyjaciółkę nie mniej niż on.Zadzwonił do niej natychmiast po wyjściu z mieszkania Jacqueline i zaproponował spotkanie w „La Cote d’ Azur” – jedynym lokalu usytuowanym na wprost domu Jacqueline.Przy kawie opowiedział jej, co zaszło.Zaznaczył przy tym, że o ile wcześniejsze zachowanie Jack nosiło wszelkie znamiona poważnej nerwicy, o tyle jej ostatnia utrata kontaktu z rzeczywistością wskazuje, jego zdaniem, na groźne pogorszenie się jej stanu i popadanie w daleko bardziej niebezpieczną psychozę.Wyraził obawę, że jej gwałtowne i nieobliczalne wyskoki połączone z kompletnymi zanikami pamięci są oznaką zaburzeń psychicznych, które mogą zaowocować najbardziej nieoczekiwanymi posunięciami.Po Jacqueline można się teraz spodziewać wszystkiego – uprzedził.Ich narada w restauracji miała służyć opracowaniu jakiejś strategii działania, ale oboje szybko doszli do smutnego wniosku, że niewiele mogą zrobić.Pozostawało im jedynie śledzenie Jacqueline i ewentualne przyjście jej z pomocą w razie potrzeby.Manley wyznał, że obiecał jej kilka dni spokoju, gdyż tego zażądała.Ale zapowiedział, że zamierza zastosować dużo bardziej drastyczne środki w celu ratowania jej, jeśli sama nie upora się wkrótce ze swym problemem.– Mówisz poważnie? To jest legalne? – zapytała Sheila.– Jak najbardziej.Próbowałem nie angażować się w to jako profesjonalista, ale mamy do czynienia z kryzysem na ogromną skalę.– To brzmi jak plan gry wojennej.– Bo w pewnym sensie tak jest.Naprawdę uważam, że od tego może zależeć jej życie.Oboje spojrzeli na przeciwległy budynek.– Ile czasu jej dasz?– Najwyżej do końca tygodnia.– A jeśli nie zadzwoni?– Wystarczy, że podniosę słuchawkę telefonu i wykręcę odpowiedni numer.Sprawę wezmą w swoje ręce właściwi ludzie.Jeżeli do poniedziałku nic się nie zmieni, Sheil.– Manley spojrzał kobiecie prosto w oczy – żadna siła nie powstrzyma mnie przed zrobieniem tego, co będę musiał.ROZDZIAŁ 12Szeroki w barach mężczyzna opuścił swój punkt obserwacyjny na Drugiej Alei i pogrążył się w mroku.Choć rozpoczął swą misję zaledwie dwadzieścia cztery godziny wcześniej, zdążył się już przekonać, że kroki człowieka, którego śledził, są daleko trudniejsze do przewidzenia niż się tego spodziewał.Będzie musiał poświęcić na obserwację o wiele więcej czasu, zanim wykona zadanie.Zerknął na zegarek.Zwlekając, mógł zaprzepaścić inną okazję; miał do załatwienia jeszcze coś, co wydawało się dużo łatwiejsze.Wrócił do motelu, by zaczekać, aż zapadnie noc.Ocknął się z drzemki o pierwszej.Natychmiast usiadł czujnie na łóżku, jak ktoś przyzwyczajony do zrywania się ze snu o różnych dziwnych porach.W dłoni trzymał automatyczny pistolet, mocno zaciskając palce na twardej, gumowej rękojeści.Po chwili ubrał się spokojnie i metodycznie.Zapakował do sportowej torby to, co było mu potrzebne, zamknął pokój i poszedł na parking.Wsunął się za kierownicę wynajętego samochodu i umieścił swój bagaż na siedzeniu obok.Dwadzieścia minut później zaparkował na Pierwszej Alei, jak najdalej od najbliższej latarni.Wyciągnął z torby biały, laboratoryjny fartuch, włożył go na siebie i wygładził pognieciony materiał.Do lewej klapy przypiął plastikowy identyfikator.Po raz ostatni sprawdził metalowe przedmioty przymocowane do biodra i kostki i wysiadł z auta.Przeszedł kilka przecznic i znalazł się przed szpitalem.W ciemności ledwo można było dostrzec, że utyka na jedną nogę.Strażnik pilnujący wejścia do budynku przelotnie rzucił okiem na plakietkę przypiętą do fartucha wchodzącego mężczyzny.Lekko skinął głową lekarzowi i odwrócił się obojętnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]