[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie było wielkich jasnych sal, nie było ogromnych pustych dzikich naturalnych stadionów, po których hasać można, biec doszczętnie, do utraty tchu, a piękny miłosny zakochany ścieka po mnie strugami pot, a z oczu łzy miłości zakochane i słoność ta słynna miłosna zakochana, nie było rwących czerwonych i różowych i niebieskich i zielonych potoków, nie było tego wszystkiego, tysiące staj ogromnych kosmicznych zakochanych przestrzeni, tysiące wiorst i tysiące przytulnych zakątków, zakamarków z tym łagodnym słynnym światłem, labiryntów miłosnych półmrocznych, na końcu których zawsze pulsuje gwiazda serca słoneczna nieomylna, drogę wskazując.Nie było tego wszystkiego.Mgła moja miała tylko ten jedwabisty dotyk, ale jednak nie był to ten sam, co miłosny dotyk.Nie było w nim miłości właśnie.To był dotyk sterylny, dotyk dla dotyku, tak, jak jest sztuka dla sztuki, jałowo bez miłości żyznej i najmądrzejszej.Mgła moja przeklęta to było tak, jak się wychodzi ze światła w noc ciemną głuchą i nieludzką, gdzie ani pies nie szczeknie, ani zatreluje głuszec, ani zabełbota cietrzew, ani zastruka dzik, ani nawet zawyje wilk; gdzie ani gra harmonia, ani trąbka, ani bębnią basy, ani nawet dzwoni gdzieś na trwogę dzwon.Więc coś takiego.Czyli nic.Poza tym moja mgła, która mnie nieraz napadała, była bez perspektywy i to było najsmutniejsze w tym wszystkim, najstraszliwsze.Bo żeby to do czegoś prowadziło, to jeszcze.Dużo można wytrzymać, wiele można znieść, gdy się coś widzi w perspektywie, kiedy coś tam błyszczy w dali.Tak na przykład oczy czyjeś wielkie bursztynowe, zawsze i teraz absolutnie służy tobie emanuel delawarski.Tak na przykład wolności świętojański robaczek.I tak na przykład setki lat wojowaliśmy Polacy.Bóg świadkiem i wróg świadkiem.Ale mgła.Ta mgła moja.Do drzewa jest siekiera, na wroga jest lanca, na czołg butelka z benzyną, a jakie są narzędzia do mgły? Siekierą mgły się nie wyrąbie, korowaczką nie wykoruje, piłą nie przerżnie, nie przepiłuje.Młotkiem się mgły nie wbije w ziemię, butelką z benzyną nie wysadzi z powietrza, lancą nie przedziurawi.Zwyczajna miotła, która jest często niezastąpionym narzędziem, też nie zda się na nic.Miotłą się mgły nie zmiecie.Tak więc nie ma narzędzi na mgłę.Tak więc pozostają gołe ręce, gołe pięści.I tak też boksujesz się z mgłą, walczysz z cieniem.Bijesz pięściami, gdzie popadnie, walisz na oślep, bo oczy masz pełne mgły i usta pełne mgły, i wszystko jest we mgle we mgle.Nagle mgła ustąpiła.Jak było do przewidzenia, mógłby ktoś powiedzieć.Ja nie.Bo ja nie wiem.Ja nie wiem, czy to jest do przewidzenia.Ja nie mam tej pewności, że mgła ustąpi, zniknie mi z oczu, z ust i z całej mojej okolicy, uniesie się w górę albo zapadnie gdzieś w dół, Bóg raczy wiedzieć gdzie, jak to się mówi.Ja raczę wiedzieć, że ta moja mgła pojawia się wolno, powoli wyłania się na pierwszy plan, obejmując mnie jedwabnym, ale sterylnym, nie miłosnym, nie zakochanym dotykiem, a ustępuje nagle i całkowicie z zupełnie nie znanych mi powodów.Kiedyś, dawniej, miałem na nią sposoby: szczypałem się mocno w udo albo gryzłem się boleśnie w język, albo nadeptywałem sobie własnonożnie na odcisk, bo odciski miałem zawsze, od niepamiętnych czasów, urodziłem się chyba z odciskami na stopach, to był mój znak szczególny; więc szczypałem się mocno w udo albo gryzłem się boleśnie w język, albo nadeptywałem sobie niemniej boleśnie na odcisk — i mgła nagle znikała.Ale z czasem te sposoby przestały skutkować.Tak, jakby się uodporniła mgła na te sposoby.I już nie miałem na nią sposobów.Musiałem czekać, aż sama nagle zechce zniknąć.Mgła więc sama nagle zechciała zniknąć, zobaczyłem pod sobą gruby pień sosny z odbijającym od niego w bok konarem.Zawieszona przedtem we mgle siekiera spadła teraz w dół, uderzając w to miejsce, gdzie trzeba, i jeszcze raz, i jeszcze raz, bo to jest proste, Jak już mówiłem: są ręce, jest drzewo, jest siekiera i lecą drzazgi, i sypią się zrzyny.Pięknie jest na świecie, kiedy ustąpi mgła i przeczyszczą się z niej oczy i przeczyszczą się z niej usta, i widać jest świat, i oddychać jest świat, i uwielbiać jest świat.Kogo mgła nie nachodzi, kogo nie osacza, kto się z mgłą nie boksuje, ten nie wie, co to jest: koniec stanu oblężenia.O, Gałązko Jabłoni i wy, straszliwe manowce.Pięknie było na świecie.Stanj — obernisja, chlanj — zadiwisja!Do wieczora, do zmroku wcześnie o tej porze zapadającego rąbałem ostro i, jak mówią elektrycy, bez zakłóceń.Kolejna fala mgły tego dnia już mnie nie obiegła.Strzeżcie mnie, zorze miłe.Tak więc do zmroku rąbałem ostro i, jak mówią elektrycy, bez zakłóceń.Kolejna fala mgły tego dnia już mnie nie napadła, a z chmury myśli wiecznie pętających się po głowie nie pozwoliłem, by którakolwiek mnie poraziła i powaliła na ziemię czy rzuciła na kolana, czy tak sparaliżowała mi mięśnie, żebym nie mógł pracować.Rąbiąc ostro, machając siekierą, góra — dół, góra — dół, żadnej myśli nie dałem szans, aby mnie zniewoliła lub zamieniła w pełzającego robaka czy skrzydlatego przedstawiciela ptaków.Muszę się trzymać.A w ogóle to muszę chyba trochę przyhamować.Dobrze by było.Straszliwie daleko zapędziłem się ostatnimi czasy na dzikie straszliwie dziewicze tereny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]