[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A Bowman nie miał naj­mniejszych wątpliwości, że tacy istnieją.Rzadko używaną ścieżką okrążył więc hotel i zbliżył się do podjazdu od zachodu.Poruszał się wolno i bezgłośnie w butach na gumowych podeszwach, cały czas trzymając się cienia.Nie istniał, rzecz jasna, żaden powód, by Cyganie wystawiali wartowników, ale z drugiej stro­ny nie miał pewności, że tego nie zrobili.Bowman był zwolennikiem daleko posuniętej ostrożności i dlatego wolał założyć, że wystawili.Po­czekał, aż chmury zakryją księżyc, i wszedł na podjazd.Cały tabor był pogrążony w mroku.Tylko trzy wozy były oświetlone.Najbliższy i największy z nich należał do Czerdy.Światło padało przez uchylone drzwi oraz przez zamknięte, ale nie zasłonięte okno.Bowman podkradł się do niego jak kot mający ochotę na wróbla i ostrożnie zajrzał do środka.Wewnątrz, wokół okrągłego stolika siedziało trzech znanych mu z wi­dzenia Cyganów: Czerda, Ferenc i Koscis.Przywódca pokazywał coś ołówkiem na mapie, najwyraźniej udzielając wyjaśnień.Okno było jed­nak wyjątkowo szczelne i uniemożliwiało rozróżnienie słów, zaś mapa w zbyt małej skali, by Bowman mógł dostrzec, co przedstawia, a tym bardziej, co pokazuje Czerda.Miał przeczucie, że z tego planowania nie vcryniknie dla niego nic miłego.Oddalił się więc równie cicho, jak przybył.Okno drugiego oświetlonego wozu było otwarte i częściowo odsło­nięte, dzięki czemu mógł bez trudu stwierdzić, że w środkowej części pojazdu nie ma żywego ducha.Zaryzykował więc i podszedł bliżej, by dokładniej obejrzeć wnętrze.Ledwie zerknął przez drzwi, zobaczył dwóch Cyganów grających w karty tuż przy wejściu.Jednego z nich widział pierwszy raz na oczy, za to z drugim miał okazję zapoznać się, i to całkiem blisko - był to bowiem Hoval, na którego wspomnienie czuł jeszcze ucisk w klatce piersiowej.Nadal nie znał odpowiedzi na pytanie, czego Hoval tak starannie pilnował w zielono-białym wozie oraz co robi tutaj, na nowym posterunku.Ponieważ samo przyglądanie się nie dawało odpowiedzi na żadne z tych pytań, Bowman przesunął się na drugą stronę wozu.Tutaj wpra­wdzie panował mrok, ale okno było częściowo otwarte, choć niestety zasłonięte.Najdelikatniej, jak potrafił, odchylił zasłonę i zajrzał do wnę­trza.Sypialnię oświetlał jedynie blask przedostający się przez nie do­mknięte drzwi, pozwalało to jednak dostrzec trzy łóżka i trzech leżą­cych na nich mężczyzn.W półmroku nie było widać twarzy, tylko białe plamy.Bowman ostrożnie opuścił zasłonę i skierował się do trzeciego wozu, tego pomalowanego w zielono-białe pasy, który od początku najbardziej go intrygował.Tylne drzwi były otwarte, ale w korytarzyku panował mrok.Bowman nie lubił gościnnie otwartych drzwi, za którymi czaiła się ciemność.Obszedł je więc szerokim łukiem, kierując się ku oświetlonemu oknu.Było ono uchylone i częściowo odsłonięte, czyli wręcz idealne do pod­glądania i podsłuchiwania.Wnętrze okazało się jasno oświetlone i całkiem wygodnie umeblowa­ne, a zajmowały je cztery kobiety.Dwie siedziały na kozetce, dwie na krzesłach stojących przy okrągłym stole.Jedną z nich była Maria le Hobenaut, drugą siwiejąca Cyganka, która wieczorem kłóciła się z Cze­rdą.Pozostałych dwóch: kasztanowłosej trzydziestolatki i drobnej, cie­mnowłosej dziewczyny o zupełnie nie cygańskiej fryzurze nigdy dotąd nie widział.Pomimo późnej pory nie dostrzegł, by którakolwiek przy­gotowywała się do snu.Na ich twarzach malowała się rozpacz, a matka i najmłodsza z kobiet płakały.- Boże! - krótko ostrzyżona dziewczyna rozszlochała się tak, że z trudem można było rozróżnić słowa.- Kiedy to wszystko się skoń­czy? Gdzie to wszystko się skończy?- Nie wolno nam tracić nadziei, Tina - mówiła bez przekonania Maria.- Nic innego nie możemy zrobić.- Nie ma żadnej nadziei i wiecie o tym - dziewczyna potrząsnęła głową.- Boże, dlaczego Aleksander to zrobił? - Zwróciła się do kobiety o kasztanowych włosach - twój mąż ostrzegał go nie dalej jak dziś.- Jak widać, na nic się to nie zdało - przerwała zagadnięta kobieta, także wyraźnie przygnębiona.- Tak mi przykro.ale Marie ma rację: póki życia, póty nadziei.Objęła dziewczynę i w wozie zapadła cisza, Bowman liczył, że nie­zbyt długa.Przybył tu przecież, by zdobyć potrzebne informacje, jednak dotychczas nie dowiedział się niczego interesującego.Ude­rzyło go jedynie, że kobiety używają języka niemieckiego, a nie cy­gańskiego.Czas naglił, gdyż dalsze czajenie się przy jasno oświe­tlonym oknie stanowczo nie było bezpieczne.Coś w pełnej smutku atmosferze panującej wewnątrz wozu powodowało, że człowiek nawet na zewnątrz nie czuł się pewnie.W mroku wyczuwało się coś gro­źnego.- Nie ma nadziei - ciężko westchnęła najstarsza Cyganka, ociera­jąc oczy chusteczką.- Matka wie.- Ależ mamo.- sprzeciwiła się Maria.- Nie ma nadziei, bo nie ma i życia - przerwała jej stara kobieta zmęczonym głosem.- Nigdy już nie zobaczysz swego brata żywego,tak jak ty Tina nigdy już nie ujrzysz swego narzeczonego.Wiem, że mój syn jest martwy.Ponownie zapadła cisza.Tym razem na szczęście dla Bowmana, gdyż dzięki temu usłyszał za plecami szmer poruszonego kamienia.Dźwięk ten najprawdopodobniej uratował mu życie.Błyskawicznie się odwrócił i stwierdził, że przeczucie go nie omyliło: rzeczywiście niebezpieczeństwo się zbliźało.W mroku rozpoznał Kos­cisa i Hovala, którzy teraz zastygli w półprzysiadzie zaledwie kilka kro­ków od niego.Uśmiechali się złowrogo, a w rękach połyskiwały im długie, zakrżywione noże [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl