[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tibor, jutro rano o dziesiątej w moim biurze.Opowiem ci więcej o sakramencie spowiedzi, a potem udamy się do kaplicy, gdzie znajduje się Najświętszy Sakrament.Oczywiście, nie będziesz mógł uklęknąć, ale jemu to nie przeszkadza.Nie można klęknąć, jeśli się nie ma nóg.- Dobrze, doktorze - zgodził się Tibor.Poczuł się lepiej, jakby z chwytników jego połączonych ręcznych prostowników zdjęto ciężar, który powodował przeciążenie jego metabaterii, wywołując wydzielanie się złowieszczych obłoczków czarnego dymu z transformatora, skrzyni biegów i cewek.Do tej pory nie zdawał sobie nawet sprawy z jego istnienia.- Moje trzy damy - powiedział doktor Abernathy do Pete’a Sandsa - biją na głowę twoje dwie pary.Przykro mi.- Zebrał skromną pulę.Tibor zauważył, że stosik żetonów duchownego powiększa się - od pewnego czasu wciąż wygrywał.- Czy mogę zagrać? - spytał Tibor.Grający spojrzeli po sobie nieprzytomnym wzrokiem, jakby nie usłyszeli jego pytania, jakby w ogóle go nie dostrzegali.- Trzeba zapłacić dolara w srebrze, żeby się wkupić - oznajmił Pete.Rzucił żeton na stół.- To jest równoważnik dolara, który jesteś winien bankierowi.Masz dolara? Nie przyjmujemy bonów.- Pokaż Tiborowi, co masz na myśli.Pokaż mu swoje zasoby - odezwał się duchowny.- Oto czym zawsze dokumentuję moje słowa, żeby nikt nie pomyślał, że blefuję - powiedział Pete.- Wsunął rękę głęboko do kieszeni i wyjął z niej rulon srebrnych monet.- Ho ho - mruknął Tibor.- Nigdy nie przegrałem w oczko - powiedział Pete.- Zawsze podwajam stawkę.- Rozwinął rulon w jednym końcu, żeby pokazać Tiborowi, że rzeczywiście są w nim srebrne monety; prawdziwe pieniądze z dawnych, dawnych czasów.- Jesteś pewien, że chcesz zagrać? - spytała Lurine Rae, obrzucając Tibora pytającym spojrzeniem.- Nie boisz się?Miał w kieszeni zaliczkę, jedną trzecią sumy, jaką miał otrzymać od KOT-ów za kresk.Nic jeszcze z niej nie wydał - tak na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że musi ją zwrócić.Teraz jednak wyjął sześć ćwierćdolarówek, pokazując je w szponach swojego ręcznego prostownika.Kiedy podjechał wózkiem do stołu, Pete Sands odliczył czerwone i niebieskie żetony, które odpowiadały sumie jego półtora dolara.Rozpoczęła się prawdziwa gra - poker w czwórkę.4Tego samego wieczoru, kiedy ładna rudowłosa Lurine Rae wyszła, a Tibor McMasters odjechał swoim wózkiem, Pete Sands zdecydował się na rozmowę o swojej wizji z doktorem Abernathym.Doktor Abernathy nie ukrywał niezadowolenia.- Jeśli nie skończysz z tymi wizjami, będę ci musiał zakazać dostępu do balustrady.- Zabroniłbyś mi przyjmowania najważniejszego sakramentu? - spytał Pete z niedowierzaniem.Bez wątpienia ten niski, przypominający koguta, korpulentny stary duchownyo czerwonej twarzy był w ponurym nastroju; w jego przypadku stało się to stanem niemalże normalnym.- No cóż, jeśli doświadczasz wizji, niepotrzebne ci jest wstawiennictwo duchownego ani zbawcza moc sakramentów.- Czy wiedzieć, co on.- zaczął Pete.- Jego wygląd - przerwał doktor Abernathy - nie jest tematem, który moglibyśmy omawiać w zwyczajnej rozmowie, jakbyś opowiadał o rzadkim okazie motyla.- W takim razie wyspowiadaj mnie - zareagował natychmiast Pete.- Teraz.- Ukląkł i złożył dłonie.- Nie jestem odpowiednio ubrany.- Chrzanisz.Doktor Abernathy westchnął, wyszedł i po chwili wrócił ubrany w białą szatę.Przysunąwszy sobie krzesło, usiadł odwrócony tyłem do Pete’a.Przeżegnał się, pomodlił cicho i powiedział:- Pozwól, by twoje uszy wysłuchały spowiedzi tego oto twojego sługi, który zbłądził, lecz pragnie odzyskać twoją obfitą łaskę.- Oto jak on wyglądał - zaczął Pete.Doktor Abernathy modlił się jednak dalej, teraz już trochę głośniej:- Ten oto twój sługa, rozpierany próżnością, marny pył zanurzony w ignorancji, wyobraża sobie, że potrafi ujrzeć bezpośrednio twoją Świętą Obecność dzięki chemicznym i magicznym procesom pozbawionym zupełnie uświęcenia.- On jest tam zawsze - powiedział Pete.- W czasie spowiedzi nie mów o tym, co zrobili inni, nawet on.- Ja, pokorny sługa, wyznaję - zaczął Pete - że umyślnie zażyłem pigułki o wielorakim działaniu, chcąc przeniknąć zwykłą rzeczywistość i choć na chwilę ujrzeć absolut.Wyznaję, że było to złe.W całej mojej uczciwości wyznaję też, że wierzyłem i wciąż wierzę, iż moja wizja była prawdziwa, że naprawdę go widziałem, a jeśli się mylę, błagam go o przebaczenie.Jeśli jednak to był on, to pragnął z pewnością.- Z prochu powstałeś - przerwał mu doktor Abernathy.- Ach, człowieku, jakimże ty jesteś pyłkiem.Panie Boże, otwórz serce tego skończonego głupca na twoją mądrość i pozwól mu pojąć, że nikt nie może cię zobaczyć ani opisywać twojego istnienia.- Wyznaję też - mówił dalej Pete - że nie chciałem posłuchać i nadal nie chcę zaprzestać poszukiwań Boga, gdyż wierzę, że jest możliwe, by jeden człowiek odnalazł go bez pośrednictwa duchownego, sakramentów i Kościoła.Wierzę we wszystko, co z pokorą wyznałem.Wiem, że jest to złe, mimo to wierzę w to.Siedzieli długą chwilę w milczeniu, wreszcie Pete Sands powiedział:- Zabawne, że zagadałeś o tym prochu.Przypomniało mi się, co Ho On mówił o sobie, że powstał z gliny ziemi.Doktor Abernathy popatrzył na niego uważnie.- O co chodzi? - spytał Pete zaniepokojony.- Ho On?- Tak.W mojej wizji tak się przedstawiło naczynie ceramiczne.Głupi garnek i głupie imię.Pewnie zażyłem jakiś głupi halucynogen.Może zawierał jakieś chemiczne prochy z czasów wojny wywołujące zaburzenia.- To są słowa greckie - przemówił doktor Abernathy zaskakująco ponurym głosem.- Greckie!- Nie pamiętam szczegółów, ale jest to imię, jakim Bóg nazwał siebie w Biblii, w jej greckiej części.Yahwe, hebrajski czasownik, ma jakieś znaczenie w początkowej części, kiedy Bóg przemawia do Mojżesza.jest to forma czasownika „być”; opisuje jego naturę.„Jestem Który Jestem”, oto dosłowne znaczenie słowa Yahwe.Wyjawił je, by Mojżesz mógł opisać swoim ludziom Boga.Ale Ho On.- Duchowny zamyślił się.- Jądro istnienia.Najświętszy? Najwyższy? Najwyższa Moc?- To był tylko gliniany garnek.- Pete roześmiał się.- W końcu i tak byłem naćpany, jak sam to powiedziałeś.Najpierw powiedział „Oh Ho”, a potem „Oh, oh, oh” i wreszcie „Ho On”.- To są słowa greckie.- Kim była święta Zofia? - spytał Pete.- Nie było nigdy żadnej świętej Zofii.Usłyszawszy odpowiedź, Pete roześmiał się serdecznie, jak ktoś, kto przypomina sobie fragmenty narkotycznej podróży.- Nie było nigdy żadnej świętej Zofii? Garnek, który nazywa siebie Bogiem, a do tego jeszcze objawienie dotyczące nie istniejącej świętej.no cóż, wziąłem niezłą mieszankę.Niepowtarzalna.Masz rację, to czarna dziura.Narodzi się ponownie święta.- Sprawdzę jeszcze - powiedział doktor Abernathy - ale jestem pewien, że nie było takiej świętej.- Zniknął na dłuższą chwilę i zjawił się niespodziewanie, dźwigając ogromną, starą księgę, informator.- Święta Zofia to budynek - oświadczył głośno.- Budynek!- Bardzo znany, zniszczony podczas najazdu.Cesarz Justynian sam go zaprojektował.Po grecku nazywał się Hagia Sophia.Grecka nazwa, podobnie jak Ho On.Znaczy to „Mądrość Boża”
[ Pobierz całość w formacie PDF ]