[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Gdzie¿ widzieliScie tego alchemika?- Wczoraj rano widzia³em go na moScie, ledwo mnie nie zadusili, kiedy wje¿d¿a³ do miasta.- Jak te¿ wygl¹da, stary? czy t³usty? - zapyta³o kilka g³osów.- E! z miny wcale nie znaczno, ¿e umie z³oto robiæ.Naprzód, ¿e jest m³ody.- I tak¹ sztukê posiada?- Ba! albo to wiek co pomo¿e! Patrz na naszych siwych doktorów, co chodz¹ w opoñczachjako sowy; ¿aden tego nie zna, chocia¿ ca³y dymem przesi¹k³, to dar Boski!- Ten jest blady, nosi brodê, w¹sy, a co najdziwniejsza, ¿e ma g³owê do wpó³ ogolon¹.- Ach! a mówiliScie, ¿e on nie Tatar! AlboScie nie widzieli Tatarów, co w zamku za krat¹ ³añ-cuchami przybici, co to ich cesarz rzymski podarowa³ naszemu panu?- Niech tam wszystkie biesy porw¹ Tatarów; jak¿e ten alchemik by³ ubrany?- Bardzo zwyczajnie.Ca³y czarno, w dziwacznej sukni z rozprutymi rêkawami, w futrzanymko³paku; jecha³ na karym koniu.- A z³ota, klejnotów?- Wcale na sobie nie mia³; to te¿ to by³a najdziwniejsza rzecz.Szablê, nawet i pugina³ mia³oprawne w zwyczajne ¿elazo.Jecha³ wolno i przypatrzy³em mu siê dobrze; zdawa³ mi siênawet nieweso³y.- Ale za to koñ jaki paradny! S³ugiwa³em ja po ksi¹¿êcych stajniach, ale takiego ogiera w ¿y-ciu nie widzia³em.Ogieñ z nozdrzy parska³, skóra jak aksamit, a co za nó¿ka, ³eb!- Chocia¿ on siê nie Swieci³, to s³u¿ba jego, dwór ca³y lSni³ siê, konie nawet pokryte by³yz³otem i klejnotami.- A widzieliScie te¿ te dziwne garbate bestie i ludzi czarnych?- A toæ tu stoj¹ z drugiej strony dziedziñca; podobno on ich ma podarowaæ naszemu ksiêciu.71 *Wielkie wschody wiod¹ce na górê wys³ane by³y kosztownymi kobiercami, z obu stron szpa-ler drzew i wonnych kwiatów zamorskich wiód³ do sali balowej, któr¹ jakby czarodziejsk¹w³adz¹ urz¹dzono wpoSród rozwalin.Rciany powleczone by³y jedwabnymi obiciami, w po-Srodku potê¿ny stó³ w kszta³cie podkowy, przykryty z³otog³owiem, otacza³ szereg biesiadni-ków p³ci obojej.W poSrodku i po rogach sali fontanny wina i pachni¹cych wódek rozprasza-³y po powietrzu upajaj¹c¹ rosê.Stó³ malowniczo ubrany zastawiony by³ najwykwintniejszy-mi potrawami, owocami, przysmakami z ostatnich krañców Swiata zebranymi.Pod talerzemka¿dego z biesiadników, na pami¹tkê ofiarowany, le¿a³ wielki z³oty medal.* Paziowie odzna-czaj¹cy siê piêknoSci¹, strojni ze wschodnim przepychem, roznosili wyszukane wina i ch³od-niki.Rwiat³o rozchodz¹ce siê ze szklannych ró¿nokolorowych latarni w tysi¹cznych odbitepromionach od zwierSciade³, Sród kwiatów, z³ota, kryszta³Ã³w i srebra, dr¿¹c na liSciach ca³e-go gaju drzew, wzd³u¿ Scian poustawianych, otacza³o biesiadników, jaSniej¹cych wspania³y-mi strojami i piêknoSci¹, atmosfer¹ upajaj¹c¹ wszystkie zmys³y; a jakby nie doSæ jeszcze by³osztucznego Swiat³a, wielkie okno, wychodz¹ce na balkon, przez po¿ar wy³amane, zostawionootwarte i tamtêdy ksiê¿yc szeroki wachlarz promion wpuszcza³ a¿ do Srodka sali.Z jednej strony za zas³on¹ p¹sow¹ z³otem wyszywan¹ by³a ukryta muzyka i kilkudziesiêciuSpiewaków; niewidzialni brzmieniem radoSci i wesela nape³niali ca³y gmach, dodaj¹c truci-znê muzyki do upojenia wszystkich zmys³Ã³w.Na najni¿szym koñcu sto³u by³o nakrycie odznaczaj¹ce siê prostot¹ od innych.Miejsce tozajmowa³ Sêdziwoj.Podparty rêk¹, zamySlony, z zimnym szyderczym uSmiechem rzadkoodpowiada³ na pochlebne s³Ã³wko piêknoSci, na dowcipne odezwy jego dumê podsycaj¹ce.Blady, z chorobliwym rumieñcem gor¹czki, z iskrz¹cymi oczyma, w prostej czarnej odzie¿y,wydawa³ siê Sród tego t³umu goSci, jaSniej¹cych ca³ym przepychem ówczesnego stroju, jakbyby³ z³ym duchem czyhaj¹cym na koniec zabawy.Opodal od sali bankietowej w jednym z ubocznych pokoi s³abo oSwietlonych we framudzeokiennej sta³o dwóch ludzi zajêtych ¿waw¹ rozmow¹.Jeden z nich w podró¿nym p³aszczu,Swie¿o przyby³y, by³ Rogosz; drugi, lekarz Bodenstein, przeciw zwyczajowi swojemu stroj-nie ubrany, wyszed³ z uczty, w której bra³ udzia³.- Nie masz wiêc w¹tpliwoSci - rzek³ przyjaciel Sêdziwoja - ¿e on posiada tê wielk¹ tajemni-cê, o której istnieniu tak d³ugo w¹tpi³em.- Przecie¿ siê z tym nie tai - odpar³ ¿ywo Bodenstein.- Sam w³asnymi oczami patrza³em jakodbywa³ przemianê o³owiu, srebra, cyny, miedzi, ¿elaza, merkuriuszu, na jak najczystsze z³o-to.Dotyka³em go siê w³asnymi rêkami; z³otnicy wszystkie z nim próby odbywali.- Mówisz, i¿ elektor przyj¹³ go ³askawie?- Prawie jak równego sobie.Z nim tylko rozmawia³, ¿artowa³, razem z nim jad³, posadziwszygo przy stole na pierwszym miejscu przed wszystkimi ksi¹¿êtami po swojej prawej stronie.To jest rzecz nies³ychana! - Pozwoli³ mu wstêpu ka¿dego czasu do siebie.Wszyscy dworza-nie, a szczególniej alchemicy, nie posiadaj¹ siê z zazdroSci i gniewu.- To niepojête! - rzek³ Rogosz zamySlaj¹c siê, po chwili doda³ - wiem, ¿e jesteS cz³owiekiemroztropnym, ale czyS dobrze uwa¿a³ wszystkie okolicznoSci, czy nie ma w tym jakiego pod-stêpu?- Wierzcie albo nie wierzcie - odpar³ ura¿ony medyk - ale jeSli tu jest jakie oszukañstwo,wyt³umacz mi, jakim sposobem oszukaæ mo¿na tylu pilnie przypatruj¹cych siê, z których ka¿-72 dy siê zna na rzeczy; kiedy o³Ã³w, tygiel, wêgle, wszystkie narzêdzia najtroskliwiej badaneby³y, a w wielu doSwiadczeniach z jego proszkiem on nawet niczego siê nie dotyka³.Mo¿nakilka razy jednego cz³owieka oszukaæ, ale tylu razem tak czêsto oszukiwaæ - niepodobna.- Zreszt¹ powiedz, jakie bogactwa mog³yby wystarczyæ na takie ¿ycie i sk¹d by je wzi¹³?Dwór jego sk³ada siê wiêcej jak ze stu ludzi i dwa razy tyle koni.- Biesiady takie, jak widzisz, trwaj¹ od zmierzchu do Switu, od rana do nocy [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl