[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pasterzerecytowali z pokolenia na pokolenie te formułki i chyba z pewnym dreszczem oczekiwali zawsze, jakinstrument spisze się fonicznie.Zwłaszcza że panowało przekonanie, jakoby z wierzby, która nigdy niesłyszała piania koguta lub szumu wody, miały powstawać fujarki odzywające się ludzkim głosem.I nietylko z takiej wierzby.Wszędzie znano bajdę o pastuszku, którego fujarka lamentowała:Graj pastuszku, graj,Bóg ci pomagaj.Starsza siostra mnie zabiła,Młodsza siostra mnie broniła.- 64 -Graj pastuszku, graj,Bóg ci pomagaj.Była to fujarka ukręcona z wierzby wyrosłej na grobie zamordowanej dziewczyny: wszystkimopowiadała o dokonanej zbrodni, aż owa starsza siostra (prototyp Bal adyny) czy czasem równiewystępny brat zostali przykładnie ukarani.Napisał kiedyś ładnie Kazimierz Wierzyński:Obszyłem się liśćmi, porosłem górami,Paliły się we mnie ogniska pastuchów:Pod drzewem, w deszczu, przykryci workami,Podobni byli do duchów.Duchy z workami zarzuconymi na plecy nie przypominały w niczym arkadyjskich Filonów, doktórych tak wzdychały osiemnastowieczne damy", przebierając się za pastereczki i pląsając wśródsztucznych grot, ukwieconych liliami łąk i błogo szemrzących strumyków.Prawdziwym duchom zpastwisk często burczały brzuchy, marzły perkate nosy i mnożyły się łaty.Ale nie zawsze spuszczalitylko głowy.Prócz śpiewu, koncertów na fujarkach czy buczenia mniej popularnych, długich i grubych,nieco zgiętych ligawek (rodzaj trąb drewnianych) żywot na pastwiskach, monotonny i nużący,uprzyjemniały różnorakie zabawy.Często maluch, który chciał przyłączyć się do pasterskich kompani ,zdawał jakby egzamin, odpowiadając na pytania.Nie oszczędzano go intelektualnie, a przecież musiałjeszcze „nawracać" całe stada swoim nauczycielom, bijąc wszystkie rekordy pod rym względem.- Powiedz: wołek!Bąkał, nieświadom podstępu:- Wołek.- Twój ojciec ciołek - drwiono, po czym padało nowe pytanie:- Powiedz: pies!- Pies.- Pocałuj go, jeśli chcesz.Powiedz: przed stołem.- Przed stołem.- Zeżryj g.z rosołem!Zabawy nie byty delikatne.Często świszczał w nich bat, czerwieniły się uszy od tarmoszenia, tyłekosiadał na krowieńcu.Albo zdarzała się rzecz jeszcze groźniejsza: ktoś przeskakiwał przez leżącegomikrusa i wtedy było wiadomo, że biedak więcej nie urośnie.Kilka zabaw do dziś cieszy się powodzeniem wśród dzieciarni, i to właściwie w zadziwiająco niezmienionej wersji.Oto „zajączki pod miedzą": „wyliczony" pasterz zostaje „psem" i łapie „panu"uciekające „zajączki".Oto „złota kula": ktoś obchodząc stojącą rzędem gromadkę chowa pieniądz wczyichś rękach, a ktoś inny, wezwany nieodzownym „zgaduj zgadula, w której ręce złota kula",rozpoczyna poszukiwanie.Oto „wielbłąd": jeden pasterz dźwiga drugiego, który go trzyma za szyję,ten drugi jest znów obciążony przez trzeciego, trzeci z kolei zmaga się z czwartym itd.Wesołeigraszki! Ale ileż wiąże się z nimi małych i dużych dramatów, ile kończyło je nieraz łez, ile godzintrzeba było później przeklęczeć na grochu czy spędzić gdzieś w psiej budzie! Ile „zjeść" obiadówzłożonych z wody i kamienia, bo i takie potrawy rozsierdzone gospodynie lubiły podtykać!Na Kujawach dorośli pasterze wybierali króla.Kto chciał zyskać ten tytuł, musiał w umówiony dzień- zwykle były to Zielone Świątki - sprostać nie-błahym warunkom: najwcześniej wypędzić swe stado napastwisko, a gdy zetknął się już tam z innymi konkurentami do tronu - zwyciężyć jeszcze dodatkowo wgonitwie.Monarchę lub monarchinię spotykały liczne honory.Otrzymywali wieńce, paradne pióra ipierścienie, jedli podczas okolicznościowej biesiady najlepsze specjały, przewodzili w tańcach, któretrwały wtedy od rana do wieczora, mieli też do posługi marszałka dworu, kucharza i piwnicznego.Gospodarze w ten dzień pozwalali im wydoić krowy i skorzystać z wszystkiego mleka, a gdy zmrokzapadał i hulankowicze w wielkim, rozbawionym pochodzie zdążali do wsi, nie pyskowali na znajdów igamoni, lecz wybiegali przed chałupy, by się przypatrzyć swawolom.Grała muzyka, strzelały dziarskobaty, rzucano kwiatami.Tylko ci, co w wyścigu po koronę okazali się rano ostatnimi, nie radowali sięnadmiernie z tej fety: musieli przez trzy dni spełniać za wszystkich pastusze obowiązki.Ale to na- 65 -Kujawach.Podobne jednak wybory króla urządzali jeszcze na początku XIX wieku pasterze z polskichwsi koło Wrocławia i tam ci, co w wyścigu znaleźli się na końcu, zostawali tzw.rochwistami,bynajmniej nie przejmując się porażką, Rochwist zostawał błaznem.A czyż błazen, towarzysząckrólowi w pochodzie, mógłby obnosić się z miną męczennika, skoro wszyscy tylko czekali na jego figlei on sam też się lubił pocieszać!Wyścigiem zaczynał się również inny zwyczaj wiosenny, zresztą bardzo okrutny: ścinanie kani.Najczęściej w pierwszą niedzielę czerwcową kaszubscy kawalerowie ścigali się na łąkach lubpolanach, biegnąc ku swoim czapkom położonym trzysta kroków dalej.Zwycięzca w tej konkurencjiotrzymywał tytuł sołtysa, wszyscy zaś, sądząc z przydawanych im mian, tworzyli sąd, który miałrozprawić się z kanią, uważaną za ptaka porywającego dzieci.Był więc wśród biegaczy ów sołtys, byliprzysiężni, kat, rakarz, leśny, na którym spoczywał obowiązek złapania żywej kani, a wreszcie niewiadomo dlaczego był jeszcze piekarz.Utytułowani tak kawalerowie biegli, potem z ich czapekwyciągano laseczki ze specjalnymi karbami, losując kto z którą panną będzie tańczył w nocświętojańską, a potem urządzano sam obrzęd ścinania.Zbierała się cała wieś.Wszyscy się ustawialinad uprzednio przygotowanym dołem.Leśny podawał katu trzepoczącego się ptaka, a sołtyswygłaszał niezwykłą mówkę wierszem, podając, iż jest „sinem kaczmarskim" i zachęcając dokorzystania z trunków:Chto te trunki zażiwo,ten bogactwa miewo,Jo je zażiwajeI bogactwa miewaję.W mówce groził także kani, że się z nią rozprawi, co zresztą nie było czczą pogróżką, zarazbowiem kat za jego przyzwoleniem ucinał ptakowi głowę.Egzekucji dokonywano nader ceremonialnie,naśladując te, w których ścinało się ludzi, a kat, nim dokonał swego makabrycznego czynu, ostrzegał:Moje miłe matki,Strzezżece wasze dzatki,Abe nie przeszłe pod katowskie rące,Bo to jo nie tracę, ale prawo traci.Ptaka rzucano w dół i zakopywano.„Dzieci, kania leci!" Ten okrzyk często słyszało się na dawnych wsiach.Co jednak oznaczało tokaszubskie widowisko? Karanie samej „winowajczyni"? Czy może było także swoistą lekcjąwychowawczą adresowaną nie tylko do owych matek, ale i do dzieciarni uczestniczącej w tychokropieństwach?Zapomnijmy lepiej o tej romantyce.17.Przed redykiem.Nie ma już owiec w Tatrach.Zostały stąd wygnane precz.Stare szałasy zieją pustką, dogorywająbezużytecznie pośród obrastających je pokrzyw i ceperskich puszek od konserw.Jeszcze w 1975roku widziałem kierdel na jednej z polan, kiedy szedłem z Ornaku do Doliny Chochołowskiej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]