[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nasza radość okazała się przedwczesna! Właśnie mijaliśmy ostatnie domy, gdy ktoś nas zawołał.Oglądnąwszy się, ujrzeliśmy eleganckiego mężczyznę odzianego w jedwabne szaty.Nie ulegało wątpliwości, że to bonpo.Uprzejmie, ale stanowczo zapytał skąd idziemy i dokąd zmierzamy.Teraz tylko cud mógł nas uratować! W lansadach odrzekliśmy, że wybraliśmy się właśnie na małą przechadzkę i nie mamy przy sobie dokumentów, lecz nieco później nie omieszkamy złożyć wyrazów uszanowania wielmożnemu panu.Fortel się udał i ulotniliśmy się bez przeszkód.Odtąd szliśmy wiośnie naprzeciw.Starannie utrzymane pastwiska zaczynały się już zielenić, na polach ćwierkały ptaki i chociaż była dopiero połowa stycznia, w kożuchach robiło się nam za gorąco.Do Lhasy tylko trzy dni! Czy coś jeszcze stanie nam na przeszkodzie? Przez cały dzień szliśmy z Aufschnaiterem sami, dopiero wieczorem zeszliśmy się znowu z porucznikiem i jego małą karawaną.W tych okolicach chłopi używają do transportu wszelkich zwierząt – osłów, koni, krów i wołów, zaś jaki spotyka się tylko w karawanach, ponieważ chłopskie pastwiska są zbyt małe, aby wykarmić ich stada.Wszędzie widać było ludzi zajętych nawadnianiem pól.Gleba nie może być sucha, kiedy nadciągną wiosenne burze, bo wiatr zmiótłby drogocenną warstwę żyznego czarnoziemu.Aby ziemia stała się urodzajna, trzeba pracy całych pokoleń przy nieustannym nawadnianiu pól.Chłopi zbierają żniwo tylko raz w roku, ponieważ śnieg rzadko tu pada i nie ochroniłby oziminy.Poletka uprawne spotyka się nawet na wysokości pięciu tysięcy metrów, ale obrodzić może tam tylko jęczmień, a uprawiają je chłopi, którzy są na pół nomadami.Istnieją także rejony, gdzie jęczmień dojrzewa w ciągu sześćdziesięciu dni, co pozwala na zbiory dwa razy do roku.W położonej na wysokości czterech tysięcy metrów dolinie Tölung, którą wędrowaliśmy teraz, rosły buraki, ziemniaki i ziele gorczycy.Ostatnią noc przed Lhasą spędziliśmy w chłopskiej chacie.Daleko jej było do stylowych drewnianych domostw Kyirongu.W tych okolicach brakuje drewna i poza małymi stoliczkami i pryczami prawie nie spotyka się innych mebli.Domy, zbudowane z cegieł wyrabianych z gliny pomieszanej z chrustem, nie mają okien i światło wpada jedynie przez drzwi i dymniki u powały.Nasz gospodarz należał do najbogatszych chłopów w okolicy.Jak to bywa w systemie feudalnym, chłop jedynie użytkuje posiadłość pana i sam musi się martwić o to, by po spłaceniu daniny coś dla niego zostało.W rodzinie było trzech synów – dwóch pracowało w gospodarstwie, trzeciego przeznaczono do klasztoru.W zagrodzie były krowy, konie, kilka kur i – świnie.To były pierwsze świnie, które zobaczyłem w Tybecie.Najwyraźniej nie przywiązywano wagi do ich hodowli, bo nie karmiono ich.Żywiły się same odpadkami i tym, co wygrzebały sobie z ziemi.Spędziliśmy niespokojną noc, rozmyślając o tym, co przyniesie jutrzejszy dzień.Nazajutrz miały się rozstrzygnąć nasze losy.Roztrząsaliśmy nasze położenie ze wszystkich stron i rozmawialiśmy wyłącznie o jednym – o Lhasie.Jak na razie mieliśmy powody do zadowolenia.Ale czyż dopiero teraz nie nadchodzą decydujące chwile? Nawet jeżeli uda się nam wśliznąć do Lhasy, to czy będziemy mogli tam zamieszkać? Pieniądze nam się skończyły, z czegóż będziemy żyć? Znajdowaliśmy się w opłakanym stanie, wyglądaliśmy bardziej na rozbójników z Czangthangu niż na Europejczyków.Spod naszych wysmarowanych kożuchów, pamiętających wszystkie przebyte trudy, wystawały poplamione wełniane spodnie i podarte koszule.Z butów zostały tylko strzępy.Aufschnaiter miał wprawdzie na nogach szczątki indyjskich butów wojskowych, ale obydwaj wyglądaliśmy bardziej na bosych niż obutych.Nie, nasz wygląd nie świadczył o nas zbyt dobrze.I jeszcze te nasze brody! Tybetańczycy, podobnie jak Mongołowie, są niemal pozbawieni zarostu – na naszych twarzach rósł prawdziwy gąszcz.Z tego powodu często brano nas za Kazachów, członków jednego z plemion Azji Centralnej, którzy podczas wojny masowo emigrowali z Rosji Sowieckiej do Tybetu.Przeciągali oni przez kraj z całymi rodzinami, plądrując i grabiąc po drodze, i armia tybetańska starała się jak najszybciej wyprzeć ich na teren Indii*.Kazachowie mają często jaśniejszą skórę, jasne oczy i normalny zarost.Nic więc dziwnego, że brano nas za nich i dlatego nomadzi często nie wpuszczali nas do swych namiotów.Naszego wyglądu nie byliśmy w stanie zmienić.Nie było sposobu na to, aby przemienić się w „przyzwoitych” ludzi.Nawet gdybyśmy mieli pieniądze, to i tak nigdzie nie można było kupić ubrań.Wyszliśmy jednak cało z tylu niebezpieczeństw, że takie sprawy nie powinny nas teraz niepokoić! Od opuszczenia wioski o nazwie Nangce byliśmy zdani na łaskę losu.Podporucznik pocwałował wprost do Lhasy i trzeba było teraz targować się z gospodarzem o transport naszego bagażu do następnej wsi.Po zapłaceniu krowy i służącego, którego nam oddał do dyspozycji, pozostało nam zaledwie półtorej rupii i jedna złota moneta, zaszyta w odzieży.W wypadku trudności z transportem, byliśmy zdecydowani porzucić nasz bagaż, który poza dziennikami i szkicami nie przedstawiał większej wartości.Teraz nic już nas nie mogło powstrzymać!Złote dachy Potali15 stycznia 1946 rozpoczęliśmy ostatni etap naszej wędrówki.Opuszczamy okolice Tölungu i wchodzimy do rozległej doliny Kyiczu.Skręcamy i.w oddali widzimy połyskujące złotem dachy pałacu Potala.Przed nami zimowa siedziba dalajlamy, słynny symbol Lhasy.Ten widok to zadośćuczynienie za wszystkie trudy.Niewiele brakowało, a padlibyśmy na kolana jak pielgrzymi, dotykając czołem ziemi.Przemierzyliśmy ponad tysiąc kilometrów od Kyirongu, mając nieustannie przed oczyma obraz tego baśniowego miasta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl