[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W półzmroku, na tle ciemnej zasłony, jaśniał jeszcze krzyż utworzony przez rozdarcie tejszmaty.Kaśka obróciła głowę i wpatrywała się w te smugi. Tak! teraz jej kolej przyszła, terazona leży poza tym krzyżem, jęcząc tak jak inne kobiety, których głosy takim strachem przejmowałyją wśród nocnej ciszy.Czy się ta męczarnia skończy, jak i kiedy?  nie wiedziała, nie śmiała zapy-tać.Gdy Madi zapaliła lampę i postawiła ją na komodzie na wprost łóżka, przestrach Kaśki po-większył się jeszcze.Ta czarna noc, osłaniająca ziemię, trwożyła ją nad wyraz wszelki.Zdawałosię jej, że leży w trumnie, w jakimś dole wspólnym, rzucona jak zdechłe zwierzę.Przygotowania,które Madi czyniła, pęk szmat rzuconych koło łóżka, jakaś ciemna flaszeczka, a zwłaszcza arkuszpapieru, wielki, siny, szeleszczący na rogu komody za każdym ruchem opartej o komodę Sznaglo-wej, powiększał jej rozdrażnienie.Co są z nią stać miało w tę noc ciemną? Czy jutro jeszcze zoba-czy słonko boże? Czy zdechnie marnie bez ratunku i pomocy? Tymczasem zegar ochrypłym gło-sem wydzwaniał godziny.Madi drzemała, skurczona na podłodze, zniechęcona, zmartwiona pie-niężną stratą, jaka je spotkała.Sznaglowa zachowywała obojętną maskę akuszerki, której nie wzru-szają nawet najstraszniejsze ludzkie cierpienia.Nie drgnęła ani razu, choć krzyk Kaśki przechodziłteraz w ryk zwierzęcia pasującego się ze śmiercią.Drogą, snującą się pod domkami, przeciągałygromady ludzi pijanych, śpiewających szynkowniane piosenki lub grających na harmonijkach.We-sołe nuty polki lub sztajera mięszały się z jękami Kaśki, a słowo  o Jezu! dziwnie odbijało na tletanecznego akompaniamentu.170 Potem ucichło wszystko i świętujące gromady powróciły do miasta, a drogę wzdłuż wałów zale-gła cisza.Tylko krzyk Kaśki rozlegał się teraz z podwójną mocą, ten straszny krzyk pokuty zakrótką chwilę fikcyjnej rozkoszy kobiecej.Ona, coraz bardziej zmieniona, straszna, podobna do widma, z głową w tył cofniętą, rękamiskurczonymi chwytała brzegi kołdry szarpiąc je nerwowo.Powoli nawet krzyk zamierał w jej pier-si, rozpoczęło się chrapliwe rzężenie, przechodząc w drżący, ciągły jęk, podobny do jęku jesienne-go wichru.Wtedy Sznaglowa ocknęła się ze swej nieruchomości i oderwawszy się od komody,zbliżyła się do łóżka.Kaśka obłąkanym wzrokiem patrzyła na nią, odpychając jej ręce, to znów chwytając się jej su-kien jakby deski zbawienia.Madi stanęła obok, zaspana, przecierając klejące się mimo woli oczy.W kilka minut pózniej jeden straszny krzyk wstrząsnął ściany izdebki, a jak słabe echo krzykowitemu odpowiedział cichy, ledwo dosłyszalny płacz dziecka.Kaśka wstrząsnęła się nerwowo.Coś nieokreślonego przebiegło całe jej ciało i ścisnęło serce.Instynktowo wyciągnęła naprzódręce, dziwne rozrzewnienie opanowało ją całą.To zwierzęce przywiązanie do dziecka tak targnęłojej całą istotą.Ale siły ją opuściły, wyciągnięte ręce opadły wzdłuż ciała  i wyczerpana nienatu-ralnym przebiegiem porodu, osuwała się bezprzytomnie na poduszki.Tymczasem Madi zajęła się dzieckiem.Była to dziewczynka ośmiomiesięczna, pomarszczona, achoć dobrze zbudowana, nie rokująca dłuższego życia nad kilka minut, w najlepszym razie  go-dzinę.Sznaglowa, zajęta trzezwieniem Kaśki, rzuciła wzrokiem na dziecko i wymownym ruchem ra-mion wydała o nim sąd stanowczy.Wtedy Madi przystąpiła do zwykłej ceremonii, którą spełniałazawsze w takich wypadkach.Naczerpnąwszy w prawą rękę wody, zbliżyła się do konającego dziecka, a nalawszy mu wodyna głowę, wyrzekła dobitnie następujące słowa: Ja ciebie chrzczę, Mario, w Imię Ojca i Syna i Ducha Zwiętego!Dziecko otworzyło błękitne oczy, wpatrzyło się w sufit izdebki  po czym powoli bardzo zasu-nęło powieki i zostało już tak, straszne, martwe, sine w niepewnym świetle lampy.Lekki oddechporuszył maluchną piersią i znów jedna dusza uleciała na powrót w krainę wiecznej tajemnicy.Tymczasem banda spóznionych i dobrze podchmielonych mężczyzn powracała od rogatek,krzycząc i hałasując po drodze.Zmiechy ich i śpiewy przecisnęły się do izdebki, w której leżałaKaśka.Ponad wszystkimi górował głos Jana.Ten śpiew pijacki ojca wpadł nagle wśród nocnejciszy i owionął ochrypłymi tony siny trup dziecka i bezprzytomną z bólu i cierpienia matkę. Niech panią Sznagiel szlag trafi!.Ja dam na trumienkę, a dziecka w papierze wyrzucać nacegły nie dam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl