[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gertie krzątała się w ekstazie, a jej brat, niewolnik, rozrabiał piasek z wodą.- Wygląda to jak ciasteczka z haszyszu.- Spływaj! - Elliott wytarł ręce w upiasz - czony fartuch.- Pamiętasz, że dzisiaj gramy w “Smoki"?- On się będzie bawił ze mną - oświadczyła Gertie - do końca swoich dni.Otworzyły się boczne drzwi i wszedł Greg.W koszulce z jarzącym się napisem wyglądał jak zabawka na zepsutym szyldzie neonowym.Wrażenie potęgował jeszcze fakt, że strasznie się ślinił, gdy mówił.- Co tu się dzieje?- Nic, zaśliniona mordo - zasyczał Elliott.- Elliott i ja - zaśpiewała Gertie - pieczemy ciasteczka.Greg przysunął fotel, usiadł na nim i uśmiechając się chytrze zapytał:- Zgwałciłeś ją, czy co?- Spokojnie, Greg - wtrącił Tyler - spokojnie.Greg, śliniąc się, rzekł:- No, teraz już mnie nic nie zaskoczy.Popatrzał na Elliotta, który dotąd zachowywał się jak każdy inny brat na świecie - bawił się ze swoją siostrą tylko wtedy, gdy zabawa była ciekawa - na przykład łaskotał ją, prawie doprowadzając do nerwowego załamania.To Greg również lubił.Albo przywiązywał ją do drzewa i dopiero wtedy ją łaskotał.Albo wpadał do łazienki z czterema czy pięcioma chłopakami, gdy ona się kąpała.Oni pękali ze śmiechu, a Gertie się darła.To były właściwe zabawy.Ale to? Kropelki śliny spadały na jego neonową koszulkę.Ostatni uczestnik ekipy “Smoków" pokazał się w oknie kuchni: Steve w baseballowej czapce z przyczepionymi skrzydełkami.Wsunął palce za skrzydełka i ruszał nimi.Po tym jowialnym powitaniu wszedł do domu.- Nic nie mów - burknął Elliott, wkładając foremki do pieca.- Cóż mogę powiedzieć? - Steve znów poruszył skrzydełkami na czapce.- Takie rzeczy się zdarzają.- Jego siostra też go szantażowała.Trzeba się mieć na baczności.Zamykać drzwi, gasić światło.Trzeba być ostrożnym.- Elliott i ja prowadzimy małą piekarnię.- Gertie zanuciła, krzątając się przy swoich brązowych ciasteczkach.- I każdy u nas kupuje, nawet święty Mikołaj.- Pokręciła gałkami przy piecyku i zamknęła drzwiczki.Potem popatrzyła porozumiewawczo na Elliotta, przypominając mu o potworze na górze.Elliott skrzywił się i zaczął przygotowywać nową porcję foremek z błotem.7W nocy sędziwy naukowiec, leżąc na poduszkach, zobaczył, że Elliott wychodzi przez okno na dach.Dokąd chłopiec idzie?Wędrowiec z kosmosu widział przez swoje małe okienko, że Elliott z dachu popędził tylnymi schodami do ogrodu.A potem znikł.Sędziwy przybysz telepatycznie, jak na monitorze, obserwował wędrówkę chłopca.Elliott wspinał się na pagórki za domem.Czy przyniesie coś do jedzenia swojemu przyjacielowi ze schowka? Nie, chłopiec piął się drogą tam, gdzie zaczęły się wszystkie kłopoty.Delikatne anteny mózgu sędziwego wędrowca drgały spazmatycznie, gdyż czuł tej nocy, że na kółku dzwonią zęby jakiegoś cennego trofeum.Elliott nie był sam na tej drodze.Ktoś inny był tam również i czegoś szukał w ciemnościach.Czego szukał? Kogo szukał? Czy można mieć wątpliwości? Czuł ciężkie kroki, czuł zimny wzrok mieszkańca Ziemi, wzrok, który przenikał noc swoją własną telepatyczną siłą.Wędrowiec z kosmosu wyłączył radar swojego mózgu i usiadł w schowku.Szukali go swymi oślepiającymi światłami.Byli na wzgórzach, badali każdy skrawek ziemi, a ich myślowe radary mówiły im, że pozaziemska istota jest tutaj i że oni ją znajdą.I wypchają.I wstawią do szklanej gablotki.Sięgnął po ciasteczko i zjadł je nerwowo.Nie wolno im go znaleźć.Ale są tak blisko.Elliott tam jest i szpieguje ich.A co się stanie, gdy go złapią? Czy ujawni to, co wie o pewnym dziwnie wyglądającym gościu w schowku? Zwrócił się w stronę geranium i spojrzał na roślinę błagalnym wzrokiem.Malutkie pączki otworzyły się i natychmiast rozkwitły czerwone kwiatki.Roślina westchnęła ledwie żywa po tak ogromnym wysiłku, lecz botanik pogłaskał ją swymi długimi palcami i cichutko zamruczał.Jego mowa, kwintesencja doświadczeń z różnych światów, ożywiła kwiat i nadała cech trwałości jej wspaniałemu kwieciu.- Twój głos zawiera najczystszą formułę wzrostu, sędziwy mistrzu - powiedziało geranium.- Tak, ale to nie jest język angielski.- Podrapał się w głowę.Powinien nauczyć się angielskiego, żeby lepiej sobie radzić i żeby lepiej rozumiano jego życzenia.Gertie przyniosła mu swój elementarz.Wziął go do ręki i powoli zaczął sylabizować: M.iM.Elliott leżał w krzakach na poboczu szosy i obserwował, jak agenci rządowi omiatają światłami teren we wszystkich kierunkach.Jeśli go zauważą, to im powie, że wyszedł z psem.Harvey kręcił się koło niego, drżąc nerwowo.Pies miał niesłychaną ochotę wyskoczyć i ugryźć w łydkę człowieka z kluczami.Każdego z tak wielką ilością kluczy trzeba gryźć.- Dzisiaj nic tu nie ma - powiedział jeden z agentów.- Wiem.Ale odnoszę wrażenie, że ktoś nas obserwuje.- Człowiek z kluczami omiótł światłem pobocze drogi.- Ale kto?- Wygłodniały pies - rzekł Harvey do siebie i począł się zastanawiać, czy zapasowe racje mleka i kości znajdują się w samochodach zaparkowanych obok.Spróbował wślizgnąć się na drogę, lecz Elliott zatrzymał go.- Spokojnie, Harvey - wyszeptał i schował się głębiej w krzakach.Po chwili staczał się cichutko po piaszczystym zboczu razem z psem.Niebo rozświetlały miliardy gwiazd i Elliott wiedział, że jedna z wielkich tajemnic nocy ukryta jest w jego pokoju.Nigdy nie sprzeda tej tajemnicy, nigdy jej nie odda, nawet gdyby go schwytano i torturowano.Natomiast Harvey sprzedałby ją za kość, ale nikt go o nic nie pytał.Zaczął skrobać łapą, próbując ułożyć jakiś plan.- Harvey - odezwał się cichutko chłopiec - mamy wielki skarb w domu.Wiesz o tym?Harvey popatrzył na drogę.Wiedział tylko, że na świecie nie ma dość jedzenia dla psów.- Kocham go, Harvey.To jest najlepszy kolega, jakiego kiedykolwiek miałem.- Elliott spojrzał na gwiazdy i spróbował sobie wyobrazić, która z nich należy do jego nowego przyjaciela.- One wszystkie do niego należą - usłyszał szept Księżyca.Harvey nastawił uszy.Czy coś słyszałem? Zaszeleściła jakaś torba z psim jedzeniem? Rozejrzał się, ale ulica była pusta.Hałas na dachu obudził Mary.Zdjęła swe ziołowe kompresiki z powiek i usiadła na łóżku.Ale wszystko ustało i w domu znów panowała cisza.Podeszła do okna i wyjrzała na dwór.Ogród był pusty, tylko Harvey jak oszalały wykopywał dziurę.Zaciągnęła firankę i wróciła do łóżka.Coś dziwnego się działo, wiedziała o tym.Ale co? Co jej dzieci mają zamiar zmalować? Wygładziła poduszkę i objęła ją.Sen, który śniła, wrócił do niej.Tańczyła, ach, jak przyjemnie, z kimś.kto sięgał jej do pępka.Zamknęła oczy.Znów usłyszała dziwną muzykę, jakieś dziwne, obce dźwięki.I znów wirowała w tańcu, a jej partner dotykał nosem jej brzucha.- Musimy o tym powiedzieć, Elliott.To zbyt poważna sprawa.- Nie, on chce z nami zostać.Dwaj bracia szli w stronę przystanku autobusu szkolnego.Michael był przygnębiony.Jego świat został przewrócony do góry nogami.Krążyły mu po głowie jakieś dziwaczne myśli o drogach satelitów, powierzchni Merkurego, zamiast o szczegółach gry w futbol i innych ważnych rzeczach w życiu.- To jest człowiek z kosmosu, Elliott.Nie wiemy, co on zrobi, ani dlaczego tu jest.Możemy pewnego dnia obudzić się na Marsie, w otoczeniu milionów takich facetów z głowami jak dynia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]