[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z pewnością jego ręce nie były tak obolałe jak poprzedniej nocy.- Myślę, że tak.- Oparł czoło o jej szyję.Sama jej obecność przynosiła mu ukojenie.Przy niej Vanyel nie po­trafił zamykać się w swym pancerzu.- Gdzie są wszyscy?- Savil jest na górze, w mieszkaniu Gwiezdnego Wi­chru.- Yfandes przekazała mu obraz pokoju o wielu ok­nach, zawieszonego pomiędzy czymś, co mogło być tylko konarami ogromnego drzewa wyrastającego w samym środ­ku “domu”.- Savil nie lubi tam przebywać i Kellan bar­dzo się o nią niepokoi, ale wczorajszy wypadek bardzo zmartwił Gwiezdnego Wichra, a on najlepiej czuje się właś­nie w swym pokoju, tam w górze.Rozmawiają.- Ona i k'Treva?- Chyba tak.- A gdzie Tańczący Księżyc?- Myśli w samotności - odparła Yfandes.- Yfandes, czy.- Przełknął ślinę.- Czy zrobiłem wczoraj coś złego?Yfandes spojrzała na niego z wyrzutem.- Tak.Myślę, że powinieneś z nim porozmawiać.Bardzo go zraniłeś, choć nie okazał ci tego.Nigdy jeszcze nikomu nie opowiadał tej historii.Savil i Gwiezdny Wicher znają ją, ale nie usłyszeli o niej od niego.Nigdy też nie mówił Gwiezd­nemu Wichrowi, jak bardzo wciąż cierpi.Bardzo dużo go kosztowało, aby podzielić się z tobą tym wszystkim.Zrazu opanowało Vanyela uczucie winy, potem złość.Według tego, co mówił Tańczący Księżyc, jego tragicz­ny romans był niczym innym jak.właśnie romansem ska­zanym na krótki żywot.Jak więc w ogóle można porówny­wać jego cierpienie z bólem, który trawi serce Vanyela? Tańczący Księżyc nie jest sam.Tańczący Księżyc nie zabił Gwiezdnego Wichra, tylko ja­kiegoś głupiego komedianta, który i tak zniknąłby z jego życia po kilku tygodniach.Zwykły aktorzyna, przelotna miłostka:Tańczący Księżyc miał jeszcze Gwiezdnego Wichra.Za­wsze go będzie miał.Vanyel zaś na zawsze pozostanie sa­motny.Jak więc Tańczący Księżyc może porównywać swe położenie z jego?Yfandes zdawała się wyczuwać, co dzieje się w sercu chłopca.Odsunęła się od niego lekko i popatrzyła nań ura­żona.To jeszcze bardziej go rozzłościło.Bez słowa, na ustach czy w umyśle, odwrócił się na pięcie i rzucił się pędem.przed siebie, byle dalej od niej, byle dalej od Tayledras, od nich wszystkich.Zatrzymał się w małym zakątku wąwozu, w ponurym zagajniku z paproci i drzew o mięsistych liściach, między którymi nie przebijało się prawie żadne Światło.Rozchylając gałęzie, utorował so­bie drogę między nimi i skulił się na ziemi, rozpaczając nad swym nędznym losem.Był zły, w żołądku czuł dotkliwe skurcze, w oczach palący ból.Nic ich nie obchodzę, myślą tylko o tym, co mogę zrobić.Nie obchodzi ich, jak bardzo cierpię; chcą tylko, abym robił, co mi każą.Savil chce mnie podstępnie zmusić, abym został heroldem.Żadne z nich nic nie rozumie! Żadne z nich nie wie, jak bardzo.Zaczął cicho płakać.Lendelu, Lendelu, oni nie mają pojęcia, ile mnie samego umarło wraz z tobą.Chcę tylko, aby zostawili mnie w spoko­ju.Dlaczego nie chcą zostawić mnie w spokoju? Dlaczego nie przestają mnie przymuszać do rzeczy, których nie chcę robić? Do diabła, wszyscy są tacy sami, zupełnie jak ojciec! Jedyna różnica polega na tym, że ci tutaj chcą ode mnie czegoś zupełnie innego! Och, Lendelu.tak bardzo mi ciebie brak.Wypłakiwał swe żale bardzo długo, aż do chwili, gdy dolinę spowiła zupełna ciemność.Wtedy dopiero - najci­szej, jak tylko mógł - wślizgnął się do “domu”.W głębi duszy miał nadzieję, że będą na niego czekali.Ale pokoje były równie opustoszałe, jak wtedy gdy wy­chodził.Paliły się tylko nocne lampki pozostawione dla mie­szkańców Tayledras, którzy zażyczyliby sobie zejść w nocy na dół.Nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek za nim tęsknił.Nic ich nie obchodzę - myślał posępnie, lustrując pu­ste pokoje oświetlone nikłym blaskiem.Naprawdę nic ich nie obchodzę.Och, bogowie.Żołądek skurczył mu się w kamień.Nikt o mnie nie dba.Oprócz Lendela, nigdy nikomu na mnie nie zależało.I nikt już nigdy mnie nie pokocha.Zwiesił ramiona i poczuł, że gardło zaciska mu żal.Je­szcze raz przeszedł wszystkie pokoje, ale nic się w nich nie zmieniło.Wciąż były tak samo opustoszałe.Ani śladu żywej duszy.Zdawało się, że pozostanie tak już na zawsze.Spacerował tak długo, aż zdawało mu się, że echo włas­nych kroków znów doprowadzi go do łez.W końcu położył się do łóżka.A potem płacz szybko sprowadził na niego sen.rozdział trzynastyLareth zaśmiał się.Jego pusty glos odbijał się echem między klifami, gdy uniósł rękę i wykonał najprostszy z gestów.Wtem, tuz za barierą Vanyela rozpętała się ma­giczna burza.Vanyel wzmocnił swe osłony, swe ostatnie zabezpieczenie.Był zupełnie wyczerpany, źródła jego ener­gii także.Poniósł w pojedynku straty o wiele większe niźli te, które odważyłby się okazać Larethowi.Nie był żadnym przeciwnikiem dla siejących spustoszenie w jego osłonach piorunów miotanych przez Laretha, który stojąc po drugiej stronie szalejącej wokół Vanyela burzy, posyłał mu uśmiech mówiący tylko tyle, że wie, iż Vanyel słabnie z każdą chwilą.Oczy chłopca zaszły mgłą, która natychmiast zaczęła zamarzać.Opadł na kolana.Nie miał już żadnych szans, ale wciąż walczył [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl