[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jezu - szepnął Mullen.- Co to, kurde, jest?Depresyjna Baltic podniosła wypukłe czoło.Qinson skoncentrował się na szczególnie grubym kablu i zdawał się pochłonięty jego fantazyjnym kształtem.- No co to, cholera, jest? - ponownie zapytał wystraszony Mullen.- To coś na fotelu.Ty też tam spojrzyj, Qinson.Tam, na wprost, a nie pod swoje cholerne nogi.Nie potrafiłem mu odpowiedzieć.Widziałem małą, jajowatą głowę, rachityczne, groteskowo zwisające nad podłogą nogi i porośnięty długim, rzadkim włosem tułów.Wydawało się, że to przebrane za potworka dziecko, które przy pomocy androidów wspięło się na wysoki fotel, aby cierpliwie oczekiwać na wybuch entuzjazmu rodziców.Tyle że to raczej nie było przebrane dziecko.To coś było stare i zasępione, chociaż nie widziałem nawet jego twarzy.Ginęła w cieniu, z którego wyłaniały się suche, pomarszczone ręce zaciśnięte w połowie oparcia.Dalej nie sięgały.- Wycofujemy się.- Mój głos musiał przypominać jęk uciskanej sprężyny.W zastygłym powietrzu rozszedł się zapach przypominający stare pomarańcze.- Wszyscy.Już.Mullen dawno rozpoczął manewr odwrotu.Szedł do tyłu, na owiniętych termofolią nogach, z ostrym obrazem znieruchomiałych nagle jelit rzuconych na monitor, aż wpadł na pochylonego nad przewodem grubiutkiego Qinsona.- Jezu - wrzasnął.- Są też z tyłu.Kiedy zorientował się, że to tylko schizofrenik, instynktownie porwał go za rękę i wywlókł na plac.Baltic stała obok mnie, więc musiałem objąć jej krągłe plecy.Poddała się naciskowi; po chwili my także byliśmy na zewnątrz.- O zez, kurde.Gdzieś nas facet przyprowadził? Co to za monstrum tam siedzi? - Mullen wirował jak primadonna w blasku jupiterów.- Wylazło z tej otwartej trumny, nie? Myślisz, że nie widziałem pudeł pod ścianą? Pewnikiem wykopali trupy Obcych i ożywili je.Co ty myślisz, że będziesz tu z nami eksperymentował, czy co.Jezu.To wariat, ludzie.Trzeba go obezwładnić.Zamiast grzać nam boczek w kapsule, to nas wlecze debil na pożarcie i pieprzy o bioklasyfikacji.Ty myślisz, że kim ty jesteś? Napiszę zaraz do mamy, co ty myślisz, łobuzie jeden.Na klacie znów miał wątrobę, tym razem wielką i dumnie połyskującą, ale nie to przykuło moją uwagę.Patrzyłem na poduszkę z katatoniczną Niną.Była pięćdziesiąt metrów od nas, ale nawet z tej odległości widziałem, że coś się tam rusza.Mogło to być wszystko, tylko nie Nina.Tutejsze piękne słońce nie było aż tak skuteczne.- Zmiana planów.Chodźcie! - rozkazałem niskim głosem, żeby zademonstrować jak świetnie kontroluję sytuację.- Pogadamy na pokładzie „Happy Snake'a".Gdy szli już w stronę stalowego łuku, ukradkiem rzuciłem się do Niny.Miałem rację.To nie ona się ruszała.To były małe, patykowate skurczybyki.Oblazły ją niemal całą, widać było tylko krótko ostrzyżoną głowę i bladą, gładką twarz.Uciekły z cichym chrzęstem dopiero kiedy nadbiegłem.Nie sprawdzając na razie czy nie zrobiły jej krzywdy, ponownie zaktywizowałem poduszkę i razem dogoniliśmy grupę.- Leci za nami? - wybełkotał zadyszany Mullen.- Nie wyszedł nawet z tego pomieszczenia.Spokojnie, chłopie.Tylko się nie zdekompensuj.Wolę mieć na karku całe stado tych włochatych, niż ciebie jednego w napadzie histerii.W marszu sięgnąłem do Niny rozkołysanej na wózku.Miała miarowe, wolne tętno i dobrą ciepłotę ciała.Oddychała.Reagowała na mocniejszy dotyk.Słowem: była jak zawsze.Patrząc na przyjazny kształt naszej kapsuły, odetchnąłem z ulgą.Jakoś ich uspokoję.Kiedy zamkniemy właz, zapomną, co widzieli.Powinienem był pomyśleć inaczej.Jednak straciłem czują.Dobę później wyglądało to tak.Mullen siedział w ulubionym fotelu, przegryzał pszenne suchary i w ponurym skupieniu ładował baterie zasilające holoprojektory oraz resztę biogówna, transmitującego kadry z jego flaków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]