[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odtej chwili Dzida mógł wyłączyć swój sprzęt i zabrać go z InterDaty, dlaprogramów strażniczych nadal pozostając użytkownikiem Netu.Problemy zaczęłyby się dopiero wtedy, gdyby Siwawy sam zapragnąłsię teraz połączyć z macierzystą Siecią.Węzły komunikacyjne Firmy okazały się być dostępne w kilku mniej i bardziej ruchliwych punktach.Zdecydował się nie korzystać z komoryinterfejsu miejskiego.Wybrał wejście w warszawskim węzle siecibankowej.Kody wyszarpane z notebooka przez Stalkera zaprowadziły godo wejścia w ułamku sekundy.Zidentyfikował się jako Dzida i zostałwpuszczony.Teraz poruszał się już z największym trudem, cały w gęstym,mętnym żelu.Stał przed zwalistą, szarą ścianą, zwężającą sięperspektywicznie ku górze, niczym wierzchołek piramidy.Gdy skupiał naktórymś jej miejscu wzrok, obraz wyostrzał się i wtedy mógł dostrzec, żeściana w rzeczywistości przypomina plaster miodu, porowata odupakowanych ciasno jedno przy drugim wejść tuneli.Nabrał głęboko powietrza i wkroczył w szary, aseptyczny korytarz,ciągnący się w dal na wprost przed nim, wypełniony zawieszonymi wprzestrzeni, rozwiniętymi jedno z drugiego oknami menu.Przyglądał im się przez dłuższą chwilę, potem ściągnął ku sobiepanel indeksowania.Metodą prób i błędów odnalazł funkcję indeksu bazydanych i wpisał jako hasło poszukiwania swoje nazwisko.Dostał komunikat o błędzie i żądanie uściślenia rodzaju spraw,którymi jest zainteresowany.Po kolejnej serii prób i błędów zdołał rozwinąć stosowną częśćpanelu.Zastanowił się chwilę i wybrał na nim Sprawy OperacyjnegoRozpracowania.W tym momencie stało się kilka rzeczy naraz.Cyfrowy pies przy jego nodze zaryczał ostrzegawczo, szarpiąc go dotyłu.Panele dostępu zniknęły jak zdmuchnięte, pozostawiając tylkoperspektywę szarego, nie kończącego się korytarza.Programy rezydentne jego Studni zaczęły sygnalizować kolejne fazypołączenia z programami nadzorczymi kolejnego mainframu, a wzdłużkręgosłupa przebiegł charakterystyczny dreszcz, którym objawiało sięzawsze przejście pod nadzór następnej jednostki.Nim ze zgęstniałej przestrzeni zdołał wydać komendę odwrotu, Stalker, którego szybkości nie ograniczała przepustowość łączy, uruchomiłprocedurę obrony przed przejęciem kontroli.Z przerazliwym rykiem runąłku ścianie studni, aby wtopić się w program przejmujący dozór nad jegoużytkownikiem i rozsadzić jego procedury logiczne.Przestrzeń na ułameksekundy zadrgała w rozpaczliwym spazmie i Stalker znikł.Po prostu znikł,bez jednego komunikatu, jak gdyby nigdy go nie było.Robert szarpnął się,usiłując rozpaczliwie przywołać jego łącza, ale Studnia odpowiedziałalakonicznym komunikatem o błędzie.Ten komunikat był przedostatnim,jaki dotarł do świadomości Roberta.Ostatnim była informacja od Traka, informująca o re-startowaniuautomatycznej procedury skrócenia Nici.Była to jedna ze standardowych procedur pracy re-searchera.Podczas gdy główne prowadzące kataryniarza jednostki zajęte byłyprzetwarzaniem i wizualizowaniem danych jego środowiska, Trak iwspomagające go programy stacji sieciowych sprawdzały, czy gdzieś podrodze pomiędzy macierzystą stacją kataryniarza a przejmującymi gokolejno komputerami nie otworzyła się krótsza, bardziej przepustowadroga.Jeżeli się tak zdarzało, synchronizował ze sterownikiem przeskokna nowo wytyczoną Nić.Funkcja ta z zasady działała autonomicznie iRobert przed wejściem na uniwersytet w Ejlacie po prostu ją odłączył.Teraz przejmujący go mainframe uaktywnił ją ponownie.Odczytałtaki właśnie komunikat, ale nie zdążył już nic zrobić.Potężny,niespodziewany program, który poradził sobie ze Stalkerem jak zdziecinną zabawką, nie dał się ani przez chwilę nabrać ani na kody Dzidy,ani na ID Awiego Zysmana i skomplikowane manewry w Skorupie; poprostu natychmiast po przejęciu kontroli nad Robertem wymusił skrócenieNici do najwydolniejszej, bezpośredniej linii pomiędzy jego domowymterminalem, Fortecą i Piramidą, wyrywając Roberta z morzatwardniejącego okresowo kisielu, z szarego, nie kończącego się korytarzawiodącego w głąb piramidy i w ułamku sekundy wtrącając go w bezdenną,czarną i nieprzeniknioną pustkę." Przez chwilę Robert nie istniał.Istniała tylko ciemność.Potem w tej ciemności rozjarzył się świetlisty punkt, urósł dowielkości płomienia, roztoczył dookoła krąg blasku.W tym kręgu dostrzegł najpierw woskową świecę i trzymającąozdobny świecznik rękę w granatowym, szamerowanym złotem mundurze.Zdał sobie sprawę, że to jego ręka.Szedł po biało-czarnej szachownicymarmurowej posadzki, poprzez pałacowe wnętrza, właściwie nie szedł, askradał się, trzymając w drugiej ręce sztylet.Słaby podmuch powietrza,dobywający się skądś, z ciemności, krzywił płomień świecy.Czuł chłodnypowiew na policzku.Nie było mowy o kisielu, o sztywności ruchów.Kilka gestówwystarczyło mu, by stwierdzić, że tym razem symulacja rzeczywistości jestabsolutnie doskonała.Tkwił we własnym ciele, mógł poruszyć każdymjego mięśniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl