[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyciskał jego łeb do nóg, botak mu się pusto i smutno zrobiło w duszy, jakby umierał.Dzwięk jego głosu rozbił mil-czenie, jakie panowało pomiędzy nimi.Zaleska nachyliła się do Janki. Wie pani! tam, w lesie, z daleka tylko, niechby szła orkiestra i grała szopenowskiegomarsza, tylko cicho a przejmująco.Co za tło! śpiew chłopów, trumna, chorągiew, lasuschnięty, świece zapalone  szeptała cicho i sinawa od pudru twarz zarumieniła się, oczystrzeliły artystyczną ekstazą. Byłby cudowny efekt, cudowny! prawda? Tak, operowy efekt!  odpowiedziała gniewnie Janka, bo ją rozdrażniło zapytanie; niechciała mówić teraz, kiedy cisza i milczenie były dobroczynne, ten głos zabrzmiał przy-krym dysonansem w tej harmonii. Operowy! tak.Trumnę zarzucić kwiatami, konia ubrać w czarną kapę i pióropusz,czarne płaszcze dać chłopom, przybledzić im twarze, cudownie, cudownie!  szeptałaupojona i zaczęła po cichu nucić drugą część marsza żałobnego.Janka odwróciła się od niej niechętnie, patrzyła na dziada, co ścieżynką wijącą się naddrogą pomiędzy drzewami, utykał na kulach, śpiewał tylko ostatnie słowa i biegł tak szyb-ko, aż wielkie torby wiszące mu na plecach obijały się o skurczoną na kuli nogę i o kije,którymi się podpierał, i dymiły obłokiem wstrząsanej mąki.Przed karczmą stojącą pomiędzy wsią a lasem, na rozdrożu, stało kilkadziesiąt wozów,naładowanych klocami drzewa i kupa chłopów, którzy poodkrywali głowy i tępymi spoj-69 rzeniami spoglądali na żałobny orszak, a w progu karczmy, przy stoliku, siedział jakiśmłody chłopak i pisał.Stary Grzesikiewicz z bryczki mu dyktował, a zobaczywszy Jankęuśmiechnął się przyjaznie i czapką przesłał jej ukłon, a za nim chłopi zaczęli się pochylać zuniżonością i szeptać między sobą.Zmieszała się nieco tymi objawami szacunku.Zwierkoski rzucił na nią jakieś grozno-drwiące spojrzenie i pochylił głowę.Przejeżdżali przez długą wieś o niskich ścianach bielonych, na których rozpłaszczałysię słomiane, pokryte zielonym mchem, dachy.Ludzie stawali przed domami, żegnali się,psy wyły pod przyzbami i leciały za wozem, a dzieci w szarych koszulach, bose, w czer-wonych rogatywkach na głowach, obsiadały płoty i przestraszonymi oczyma przeprowa-dzały orszak.Kościół stał na końcu wsi, w wieńcu ogromnych dębów, i tuż za nim, na zboczu wzgó-rza piaszczystego, rozkładał się cmentarz, prosty chłopski cmentarz, okopany rowem, za-rosły brzozami, złotakiem i akacjami.Z boku drewnianej bramy, którą trzymały dwa murowane słupy, stał mały powozik za-przężony w przepyszne, kare konie.Chłopi przed bramą trumnę wzięli na ramiona i ponieśli, a ksiądz, który szedł już z nimiod kościoła, zaintonował pieśń łacińską. Witowski!  szepnęła Zaleska spostrzegłszy siedzącego mężczyznę w powozie.Jankaspojrzała ciekawie, Witowski odwrócił twarz i spojrzenia ich zbiegły się na chwilę i uto-nęły w sobie.Fala krwi płomieniem zalała jej serce; przeszła szybciej do grobu, nad któ-rym już postawiono trumnę i śpiewano.Ceremonia się skończyła prędko, spuścili trumnę na sznurach do dołu i na białe wiekozaczęli zsypywać ziemię.Jance zrobiło się zimno, strasznie zimno.Patrzyła przerażonymi oczyma w ten dół za-sypywany.Roch, z zaciętymi ustami, zmarszczony, sypał ziemię z gorliwością, baby śpie-wały jakąś rozpaczliwą, lamentującą pieśń, co gryzła wprost serce; Stasio odwrócił się iobcierał ukradkiem łzy, a Zwierkoski oparty o jakiś krzyż, przejmującym wzrokiem patrzyłna świeży grób i drżał cały ze wzruszenia.Wiatr szumiał po cmentarzu i zamiatał na świeżo oklepane, żółcące się piaskiem mogi-ły, poczerniałe liście; Amis skomlał krótko i boleśnie, a stado wron na dębach przy ko-ściele wieszało się z wrzaskiem i łączyło swoje głosy z jękliwym zawodzeniem kawekkołujących nad śpiczastym, czerwonym dachem dzwonnicy, a nad tym wszystkim wycią-gał czarne ramiona krzyż stojący w środku cmentarza, z którego patrzyły miłosiernie prze-baczające oczy Chrystusa.Na krańcach, ponad lasami, co otaczały wieś kołem zamkniętym, na seledynowychprzestrzeniach, zaczęły wykwitać różowe blaski zachodu i rozpurpurzać całą jedną stronęnieba.Mrok już się słaniał zaledwie dostrzegalny po gąszczach, co stanęły niby w mie-dzianych brzaskach ognisk w łunach zachodu.Janka opuściła towarzystwo i poszła w głąb cmentarza, ku grobowcowi w formie pira-midy Cestiusza, co się bielił przez wysmukłe niby cyprysy, drzewa jałowców.Drzwi dogrobowca były uchylone, stał w nich lokaj czarno ubrany.Nade drzwiami złocił się napis:.Grób rodziny Witowskich z Witowa", a z boku drzwi, na marmurowej tablicy, świeciłszereg imion i dat śmierci, cała litania istnień dawno rozproszonych we wszechświecie.Janka uklękła i zaczęła się modlić, bo imię  Anna" wyryte na samym końcu tablicyprzypomniało jej matkę, którą straciła w dzieciństwie i pamiętała bardzo słabo niby jakiś70 dzwięk słyszany w przelocie jakby przez ścianę i którego w zupełności nigdy sobie przy-pomnieć nie mogła.Z kaplicy wyszła młoda kobieta w czarnym stroju, lokaj ujął ją pod rękę i ostrożniesprowadzał po schodkach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl