[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tym większe zresztą panowało zaciekawienie.I karliści, i kropiści uważali, że jest to milczenie dyplomatyczne, pokrywające ważne wiadomości.— Musieli wpaść na jakiś ślad, kropiści przeklęci — szepnął Karlik do Wiktora, pokazując mu Baturę i towarzyszy rajcujących w kącie.— Patrz, jacy tajemniczy — mruczał z goryczą Batura do Miksy i Jońca patrząc na szepczących karlistów.— Na pewno odkryli coś.Coś bardzo strasznego — dodał po chwili.Na drugiej przerwie przyplątał się Stachurka.Wciąż jeszcze zawstydzony wczorajszą wsypą, wypytywał się nieśmiało Jońca, jak im poszło, ale Joniec uchylał się od odpowiedzi.— Teraz, bracie, są dwie grupy.— A ja?— Ty.ciebie tatuś trzyma w grupie buraczanej — zaśmiał się Joniec.Ale Batura uciszył go i powiedział Stachurce, że został przydzielony do grupy „S2”, czyli do karlistów, więc niech idzie do nich.Karlik i Wiktor przyjęli go trochę lekceważąco, ale nie robili mu wstrętów.Nieszkodliwy chłopak.Trochę fujara, ale poczciwy.Po południu karliści zajrzeli do Starej Chałupy.Wszystkie nitki były przerwane.— Wszedł — szepnął przejęty Karlik.— Ten twój dywersant to musi być olbrzym na dwa metry — zauważył Wiktor.— Coś to nie pasuje do Bolesławca.Nie bez lęku weszli do chałupy, poobchodzili wszystkie kąty, ale skrupulatne oględziny nie przyniosły żadnych odkryć.— Mówiłem, że twoja metoda jest do kitu — mruknął Wiktor.— Wiemy jeszcze mniej niż przedtem.— No.przepraszam — bronił się Karlik.— Wiemy, że tu wszedł, ktoś inny niż Bolesławiec, i że jest to gość bardzo wysoki.— Guzik, wcale nie wiemy.— Jak to, a nitki?— Nitki.— powtórzył Wiktor — nitki mógł przerwać.nietoperz.Karlik zbladł.Prawda.Na śmierć zapomniał o nietoperzu.Wtem niespodziewanie rozległ się głos milczącego dotąd Stachurki:— Nie, to nie mógł być nietoperz.— Dlaczego? — zaperzył się Wiktor.— Bo nietoperz lata, jak jest ciemno, wieczorem i w nocy.Wiktor zmieszał się.Przyskrzynił go Stachurka.— No tak.— powiedział.— Ale jego mogli spłoszyć, więc wyleciał w dzień.Myśmy go wczoraj też spłoszyli.Schwycił kij stojący pod ścianą i podłubał nim energicznie w piecu.Ale nietoperza nie było.— Widzisz, musieli spłoszyć.Karlik uśmiechnął się triumfalnie.— Teraz.sam się złapałeś.Jeśli spłoszyli, to znaczy, że ktoś był w chacie.Tak, czy owak, na jedno wychodzi.— „Ktoś!.Ktoś!” — przedrzeźniał go zdenerwowany Wiktor.— Dużo nam z tego przyjdzie!— No, więc znajdź lepszą metodę.Wiktor wzruszył ramionami.Zapadła chwila nieprzyjemnej ciszy.Przerwał ją dopiero głos Stachurki:— Ja.ja mam jeden sposób.— Ty? — Rudniok i Stopa spojrzeli na niego zaskoczeni.— Ja bym.wiecie.nasypał mokrego piasku do sieni.Jakby kto wchodził czy wychodził, to by zostawił ślad.Po nodze można by poznać.Prawda.To jest myśl! Aż dziw, że im taki prosty sposób nie przyszedł wcześniej do głowy.— To jest w każdym razie lepsze od twoich nitek — powiedział do Rudnioka Wiktor.— Ja bym jeszcze jedno zrobił.Pognębiony Karlik spojrzał na niego krzywo.— No?— Posmarowałbym tam trochę wapnem.No i jakby kto wszedł, toby musiał wdepnąć i zostawiłby potem ślady, i widzielibyśmy, dokąd by poszedł.I w ogóle, co z sobą zrobił.Myśl wydała się chłopcom tak wspaniała, że nawet Karlik zerwał się z ziemi i walnął Wiktora po plecach.— Tak zrobimy.Może nareszcie dowiemy się, gdzie on zniknął, ten przeklęty Bolesławiec.U kogo jest wapno?— U mnie — powiedział Stachurka — zostało od bielenia.— U mnie też — dodał Stopa.— No to jazda!Kilkanaście minut później dwu chłopców przemykało się na przełaj przez pola z wiaderkiem w ręku.Rozglądali się trwożliwie, czy ich kto nie śledzi, dopadli do Starej Chałupy.— Widział was kto? — zapytał Rudniok.— Ten szczeniak Kryza musiał łebek wysadzić — zasapał Wiktor.— A poza tym?— Nikt.Wapno było dobre, świeżo zlasowane, gęste jak masło.Wiktor nasmarował patykiem w sieni pas półmetrowej szerokości, tak żeby nikt nie mógł przejść nie stanąwszy w wapno.— Gotowe — mruknął.Karlik przyglądał się krytycznie.— Zauważy — rzekł ponuro.— Ryzyk fizyk — zaśmiał się Stopa, uradowany ze swego dzieła.— Nie zauważy — bąknął Stachurka — wejdzie ze światła w ciemną sień, nic nie będzie widział.— Dla pewności posypmy z wierzchu ziemią, wtedy nie zauważy — powiedział Karlik.Pomysł przyjęto z uznaniem.Nawapnioną powierzchnię „ocukrzyli” pyłem zdrapanym ze zniszczonej polepy chałupy.— Ale zasadzka! — krzyknął uradowany Wiktor.— Jak ciocię kocham, nic nie widać.Wdepnie jak złoto!— I jeszcze odciski stopy weźmiemy — przypomniał Karlik.Zgodnie z pomysłem Stachurki, na początku sieni nasypali piasku i zmoczyli dobrze wodą z kałuży.Stachurka na próbę nadeptał nogą.Stopa odbiła się bardzo dobrze.Widać nawet było deseń gumy na obcasie.* * *Następnego dnia w szkole przyszedł do kropistów Kryza i zameldował:— Widziałem, jak wczoraj Stachurka i Stopa biegli gdzieś polem z wiaderkiem wapna.Tajemnicze praktyki karlistów zatruły spokój grupy „S1”.Na próżno usiłowali domyślić się, do czego może być karlistom potrzebne wiaderko wapna.Jedno w każdym razie nie ulegało teraz dla kropistów wątpliwości — że karliści są na tropie.Na drugiej przerwie Joniec nie wytrzymał nerwowo i podszedł do Stopy.— No i co, jak wam idzie?— Wybornie — spuścił oczy Stopa.— A wam?— O, nam wy.wyśmienicie — wykrztusił Joniec.Przez moment mierzyli się nieufnymi spojrzeniami.— Odkryliście co? — zapytał wreszcie Joniec oglądając sobie paznokcie.— O, tak — szepnął Wiktor.— A wy?— No.Mówię ci! Nigdy byście się nie spodziewali — zaczerwienił się Joniec.— A wy?— My.my widzieliśmy coś.coś niezwykłego — wyjąkał Wiktor.Obaj czuli, że powinni przerwać tę męczącą rozmowę.Ale nie mogli się na to zdobyć.Ciekawość przemogła.Cóż, nawet najwięksi dyplomaci są tylko ludźmi.— A.a dokąd wasz poszedł? — zapytał po chwili Joniec.— Nasz? — zawahał się Stopa.— Do Starej Chałupy.— Tak? — Joniec wyglądał na rozczarowanego.— A wasz? — pytał Wiktor.— Na cmentarz.— Na cmentarz? — Stopa spojrzał na Jońca z respektem.— I.i poszliście za nim?— A co? Pewnie, że poszliśmy.Stopa milczał pobity.Tak jest.Stara Chałupa nie może się równać z cmentarzem.— Ale za to nie wiesz, co nasz zrobił — odezwał się po chwili, próbując ratować honor grupy „S2”.— Phi, na pewno coś mniej ciekawego niż nasz — Joniec ciągnął go za język.— A właśnie, że na pewno ciekawszego.— No, cóż on mógł takiego zrobić?— Zniknął.— Co?— Zniknął.— Nie rozumiem.— bąknął zaskoczony Joniec.— O, tak — dmuchnął Wiktor — był człowiek i nagle nie ma.— E, tam — Joniec spojrzał nieufnie.— Zwyczajnie wam nawiał.Przyznajcie się!— Jak śmiesz? — obraził się Wiktor.— Co innego jest „nawiał”, a co innego „zniknął”.Niestety, bliższe wyjaśnienia tej kwestii przerwał dzwonek.Po lekcjach kropiści odbyli naradę „w sztabie” na ławce w kącie podwórza.— Nic nie odkryli — dowodził Joniec.— Stopa łże jak pies.Ten Bolesławiec miał niby pójść do jego Starej Chałupy i tam zniknął.Grubymi nićmi szyte.Nawet zbujać porządnie nie potrafił.To jasne jak słońce, że im po prostu nawiał.Tylko wstydzą się przyznać.— No, a to wiadro z wapnem?Joniec wzruszył ramionami.— Nie miałem czasu go wybadać.Ale nie wierzę, żeby to miało jakieś znaczenie.Takim narwańcom wszystko może do głowy strzelić.Nie dziwiłbym się nawet, gdyby sobie to wiadro na głowę założyli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]