[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak państwo świetnie wiecie, komisja przyznająca fundusze zbiera się jutro.Podtym numerem możecie się ze mną skontaktować o każdej porze dnia i nocy.Starzec podał wizytówkę Oliverowi Payne’owi, a widząc, że doktor Malone nadalsiedzi z założonymi rękami, położył drugi kartonik na ławie.Payne otworzył drzwi iprzytrzymał.Sir Charles włożył na głowę panamę, poklepał ją delikatnie, skłonił się obojgu iwyszedł.Doktor Payne zamknął drzwi i powiedział:– Mary, oszalałaś? Dlaczego tak się zachowałaś?– Słucham? Nie zamierzasz się chyba pakować w pułapkę tego starego pryka, co?– Nie można odrzucać takich propozycji! Chcesz kontynuować ten projekt czy nie?– To nie była propozycja – odburknęła gniewnie – lecz ultimatum.Zróbcie, jak każę,albo was zlikwidujemy.Oliverze, na litość boską, wszystkie te nie całkiem subtelne pogróżkii aluzje co do bezpieczeństwa narodowego i innych kwestii.Nie widzisz, dokąd toprowadzi?– Zdaje mi się, że rozumiem wszystko lepiej niż ty.Jeśli odmówisz, wcale niezlikwidują naszego laboratorium, ale po prostu je przejmą.Skoro są tak bardzozainteresowani, zechcą kontynuować badania.Tyle, że na swoich warunkach i basta.– Ale ich warunki są.To znaczy, mój Boże, tu chodzi o Ministerstwo Obrony.Oniszukają nowych sposobów zabijania ludzi.Słyszałeś, co mówił o świadomości? Ten człowiekchce nią manipulować.Nie zamierzam dać się w coś takiego wplątać, Oliverze.Nigdy.– I tak zrobią, co chcą, za to ty stracisz posadę.Jeśli zostaniesz, choć częściowozachowasz wpływ na kierunek badań.Chcesz zaprzepaścić tyle pracy?– A jakie to ma dla ciebie znaczenie? – spytała.– Sądziłam, że w Genewie wszystkoustalone.Mężczyzna przeczesał rękoma włosy i odrzekł:– No cóż, nie do końca.Niczego nie podpisałem.Zresztą, tam zajmowałbym sięzupełnie czymś innym, no i przykro byłoby mi stąd wyjeżdżać, teraz, gdy naprawdę cośodkryliśmy.– Co ty sugerujesz?– Nic nie.– Sugerujesz, że jesteś skłonny dać się przekupić?– No cóż.– Payne chodził po laboratorium, rozkładał ręce, wzruszał ramionami,potrząsał głową.– Jeśli nie skontaktujesz się z tym człowiekiem, ja to zrobię – wydukałwreszcie.Milczała.W końcu odezwała się:– Och, rozumiem.– Mary, muszę myśleć o.– Tak, tak, oczywiście.– To nie znaczy, że.– Nie, nie.– Nie rozumiesz.– Ależ rozumiem.To bardzo proste.Obiecasz, że zrobisz, jak każe, dostanieszfundusze, ja odejdę, ty obejmiesz funkcję dyrektora.Nietrudno to pojąć.Otrzymasz większybudżet, wiele dobrych, nowych urządzeń, dodatkowe pół tuzina doktorantów.Dobry pomysł.Zrób to Oliverze.Czeka cię kariera.Ja jednak odchodzę.Ta cała sprawa śmierdzi.– Ty nie.Mina doktor Malone sprawiła, że mężczyzna zamilkł.Kobieta zdjęła biały fartuch ipowiesiła go na drzwiach, następnie zebrała kilka papierów, włożyła je do torby i bez słowawyszła.Kiedy tylko Payne został sam, wziął wizytówkę sir Charlesa i podniósł słuchawkę.W kilka godzin później, a dokładnie tuż przed północą, Mary Malone zaparkowałasamochód przed budynkiem uczelni i weszła bocznym wejściem.W chwili gdy skręciła naschody, z korytarza wyszedł jakiś człowiek; wystraszył ją tak bardzo, że prawie upuściłateczkę.Mężczyzna miał na sobie mundur.– Dokąd pani idzie? – spytał.Stał jej na drodze, wysoki i silny; jego oczy ledwie było widać spod daszka czapki.– Idę do mojego laboratorium.Pracuję tutaj.A kim pan jest? – spytała, trochęrozzłoszczona, a trochę przerażona.– Jestem z ochrony.Ma pani jakiś dowód tożsamości?– Jakiej ochrony? Opuściłam ten budynek o piętnastej i był tu tylko portier na dyżurze,jak zwykle.To pan powinien się wylegitymować mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]