[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Księżna Windsoru nazwała ją "sałatką owocową".- W każdym razie spełniliśmy swój obowiązek, kochanie.Byłoby niegrzecznie, gdybyśmy się u nich nie pojawili.Teraz będę mógł z czystym sumieniem oświadczyć matce, że zrobiliśmy to.Zawsze bardzo lubiła Davida; na wieść o jego abdykacji mało nie trafiła jej apopleksja.- A przecież powiedziała, że nie ma nic przeciwko temu, abyś ty zrezygnował z praw do tronu - Sara rozłożyła ręce w geście zakłopotania, wciąż pełna poczucia winy.Wiedziała, że będzie ją to dręczyć przez całe życie, ale William zdawał się nie przejmować ani odrobinę.- To nie jest to samo - odparł subtelnie.- On miał tron, moje kochanie.Ja bym go nie osiągnął nigdy.Matka przywiązuje wielką wagę do tych spraw, ale ma poczucie rzeczywistości; nie brała tego pod uwagę, że mogę zostać królem.- Myślę, że masz rację.Wysiedli z samochodu kilka przecznic od hotelu i spacerowali wolnym krokiem, rozprawiając o księciu i księżnej Windsoru.Otrzymali zaproszenie, by odwiedzić ich jeszcze, ale William wyjaśnił, że mają zamiar rozpocząć nazajutrz podróż po Francji.Chcieli zwiedzić dolinę Loary, po drodze zatrzymać się i obejrzeć Chartres.William nigdy nie był w tym mieście.Wynajęli samochód, nieduże renault, i następnego dnia wyjechali z Paryża.William sam prowadził - byli w znakomitych humorach.Wzięli ze sobą suchy prowiant, na wypadek gdyby po drodze nie było żadnej restauracji; po godzinie jazdy znaleźli się w iście sielskim krajobrazie.Choć był środek zimy, gdzieniegdzie ukazywały się jeszcze połacie zieleni.Oglądali konie, krowy i farmy, a jeszcze trochę dalej całe stada owiec.Gdy jedli lunch na łące przy szosie, towarzyszyła im całkiem miła koza.Mieli ze sobą koce i ciepłe płaszcze, ale nie było zimno - dzień wstał nieoczekiwanie słoneczny.Pora roku wskazywała raczej na zmienność aury - spodziewali się deszczu, ale do tej pory pogoda dopisywała.Mieli zarezerwowane pokoje w małych hotelach wzdłuż całej trasy - planowali spędzić poza Paryżem osiem, nawet dziesięć dni.Ale trzeciego dnia wciąż jeszcze przebywali w Montbazon, w tamtejszej wspaniałej gospodzie.Właściciel wskazał im kilka miejsc, które powinni poznać - zwiedzali malutkie kościółki, odwiedzili uroczą starą farmę i dwa wspaniałe sklepy z antykami.Restauracja w Montbazon była najlepsza ze wszystkich, które do tej pory zaszczycili swoją obecnością.- Co za wspaniałe miejsce - mówiła uszczęśliwiona Sara, pałaszując wszystko, co było na talerzu.Dopisywał jej apetyt - jadła dużo więcej niż w Paryżu.Przybrała trochę na wadze i od razu zaczęła korzystniej wyglądać.William niepokoił się dawniej, że była zbyt szczupła jak na zdrową osobę.- Jutro naprawdę powinniśmy ruszyć dalej.Wyjeżdżali z żalem, lecz po godzinie samochód odmówił posłuszeństwa.Miejscowy wieśniak pomógł go uruchomić i zaopatrzył ich w benzynę.Pół godziny później zatrzymali się na lunch w pobliżu staroświeckiej kamiennej bramy, której wymyślna krata z kutego żelaza była otwarta; dalej za bramą prowadziła dokądś zarośnięta droga.- Wygląda jak brama do nieba - zażartowała Sara.- Albo do piekła.Zależy, na co się zasłuży - uśmiechnął się w odpowiedzi, ale już wiedział, co los mu wyznaczył.Był w niebie, odkąd ożenił się z Sarą.- Chcesz zwiedzić to miejsce? - zapytała.William kochał w Sarze jej spontaniczność.Zawsze lubiła przygody - to przywilej młodości.- Chciałbym.Ale co będzie, jeśli zastrzeli nas rozwścieczony właściciel?- Nie bój się, stanę w twojej obronie.To miejsce wygląda na zupełnie opuszczone - zachęcała.- Cały kraj tak wygląda, gąsko.To nie jest Anglia.- Och, ty snobie! - huknęła na niego; poszli drogą prowadzącą od bramy.Postanowili zostawić samochód przy szosie, aby nie wzbudzać większego zainteresowania swą eskapadą.Z pozoru rzeczywiście wydawało się, że jest to zwykła polna droga, ale dalej przechodziła w aleję obramowaną starodrzewem.Była bardziej zadbana, nawet przypominała nieco wjazd do posiadłości w Whitfield czy Southampton.Jak tu ładnie.Śpiew ptaków nie milkł w koronach drzew; Sara nuciła, gdy przedzierali się przez wysoką trawę i zarośla.- Nie sądzę, by tu znajdowało się coś osobliwego - rzekł w końcu William, gdy szpaler drzew miał się już ku końcowi; w tej samej chwili dostrzegł w oddali potężną bryłę kamiennego domostwa.- Dobry Boże, co to takiego?Dom wyglądał jak pałac w Wersalu, ale gdy znaleźli się bliżej, zobaczyli wymagającą odbudowy ruinę.Cała posiadłość była opuszczona, niektóre budynki robiły wrażenie, jakby za chwilę miały się zawalić.U stóp wzgórza znajdował się mały domek, który przed laty prawdopodobnie pełnił funkcję mieszkania dozorcy; teraz trudno byłoby go uznać nawet za coś w rodzaju mieszkalnego domu.Na prawo mieściły się stajnie i wielkie powozownie.William zafascynowany zerknął do środka.Wewnątrz znajdowały się jeszcze dwie stare karety z pozłacanym herbem na płycinach drzwi.- Jakie zadziwiające miejsce! - uśmiechnął się do niej zadowolony, że zachęciła go do zbadania okolicy.- Jak sądzisz, co to jest? - Zafascynowana Sara rozglądała się dookoła, patrząc na powozy, uździenice, stare narzędzia kowalskie.- To jest stary zamek, a my jesteśmy w stajni.Posiadłość robi wrażenie, jakby opuszczono ją przed dwustu laty.- Niewykluczone - uśmiechnęła się podekscytowana.- Może tu są duchy!William w drodze powrotnej zaczął Sarę straszyć jęcząc jak duch.Wrócili do drogi i wspięli się na pagórek.Znaleźli tam budowlę wyglądającą jak zamek z bajki lub z sennego marzenia.Nie była tak wiekowa jak Whitfield czy zamek George'a i Belindy, w którym się poznali, ale William oceniał ją na dwieście pięćdziesiąt do trzystu lat.Podeszli bliżej, by podziwiać resztki wspaniałej architektury.Smętne ruiny dawnej świetności otaczały ogrody i park, być może nawet zaprojektowany niegdyś na kształt labiryntu, teraz zaniedbany i zarośnięty.Brama wejściowa była zaiste królewska.William próbował otworzyć drzwi i okna, chcąc zajrzeć do środka, ale były zamknięte.Tylko dziury w zbutwiałych deskach ukazywały tajemnice zaniedbanych komnat; widzieli śliczne podłogi, delikatnie profilowane gzymsy i wysoko osadzone sufity.Nie można było wypatrzyć nic więcej, ale resztki dawnej świetności robiły wrażenie: jakby cofnął się czas.Znów są w epoce Ludwika XIV, może XVI.Zza zakrętu wyłania się kareta pełna mężczyzn w perukach i atłasowych spodniach.- Jak myślisz, co tu się mieściło? - zapytała Sara, bardzo zaintrygowana tym, co zobaczyła.- Okoliczni mieszkańcy powinni wiedzieć.To jest zbyt potężna posiadłość, żeby jej dzieje były tajemnicą.- Myślisz, że nadal do kogoś należy? Wyglądała tak, jakby opuszczono ją przed laty, ale przecież musiała mieć jakiegoś dysponenta.- Musi mieć właściciela.Ale wyraźnie nie jest nią zainteresowany albo nie może sobie pozwolić na jej utrzymanie.Stan posiadłości był rzeczywiście dramatyczny, nawet marmurowe schody od frontu były mocno uszkodzone.Wszystko razem robiło wrażenie, jakby ją porzucono przed dziesiątkami lat.Sara rozglądała się wokół i jej oczy lśniły jak gwiazdy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]