[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kane? - gigant był mile zaskoczony.- Jednak uniknąłeś zgniecenia, odważniaku! Legenda mówi prawdę! - ciężko cię zabić!- Czy możesz mnie stąd wyciągnąć?- Mogę, jeżeli sam się tam dostanę! - Dwassllir uparcie trzymał się swoich wcześniejszych planów.- Sądzę, że odsunę te wielkie kamienie, tak abyśmy mogli wykopać otwór, przez który przecisnęłoby się moje ciało.- Jedną z cech wyższych form życia jest zdolność uczenia się przez doświadczenie - mruczał Kane, wkładając całą swą siłę w odsuwanie kolejnej partii kamieni.Ale decyzja giganta była tak nieustępliwa jak skała przed nimi.Powoli szczelina stawała się obszerniejsza.Przedostawało się przez nią coraz więcej światła.Żmudna praca wydawała się mniej męcząca.Pozostała jedynie niepewna mieszanina brył skalnych.Tym razem ostrzeżenie przyszło za późno.Nagły hałas wywo­łany był rozsypującą się skałą.To Dwassllir niedbale wyciągnął jeden z głazów.Uwolniona od podpierającego ją ciężaru płyta skalna poleciała do przodu jak wystrzelony pocisk.Kane z krzykiem przerażenia rzucił się do ucieczki.Zmęczony nadludz­kim wysiłkiem, był zbyt powolny, aby uniknąć szybko posuwa­jącej się lawiny.Zagrzmiało od uderzenia.Głaz odskoczył od kupy gruzu i z szaloną szybkością rozbił się za taflą skały.Ta przyjęła uderze­nie, ale olbrzymia siła popchnęła ją do przodu, przyszpilając uda Kane'a do ściany.Krew popłynęła z rozerwanej skóry i skapywała do jego bu­tów.Skręcając się z bólu, magik próbował uwolnić nogi.Z ulgą stwierdził, że kości wyszły z tego bez szwanku.Reszta zapory cudem nie poruszyła się.Dwassllir ostrożnie drążył otwór.- Kane? Do diabła! Łatwiej zabić węża niż ciebie! Możesz stamtąd wyjść?- Nie mogę - chrząknął Kane, starając się z całych sił od­sunąć skałę.- Powpadało tutaj bardzo dużo drobnych kawał­ków.Moje stopy są przyciśnięte! - przeklął i przekręcił się.Je­dynym wynikiem było więcej zdrapanej skóry.- Dobra.Wyciągnę cię stamtąd, jak tylko się przekopię ­powiedział pewnie Dwassllir i jął zmagać się z pozostałością ba­riery.Gruchotanie kamieni, które słyszał Kane, nie pochodziło od giganta.W grobowcu jakieś ciężkie ciało wspinało się po kamie­niach.Kane zacisnął wyzywająco zęby.Rzucił złe spojrzenie w kie­runku komnaty.Początkowo myślał, że trup Króla Brotemllaina stanął na kościstych członkach.W ciemnościach zdołał zauważyć jedynie, jak dwa rubinowe kamienie zeszły z korony, która pozostała na miejscu i posępnie żarzyła się dookoła tronu.Zobaczył prawdziwe oczy, które wpatrywały się w niego nie­szczęsnym wzrokiem.Z otworu na dnie pieczary wyszło jak z otchłani nocy jakieś stworzenie.Nocna mara - szablozębny tygrys i stygijska ciemność.Wiel­kie stworzenie, wychodzące z wiecznie pogrążonej w ciemnoś­ciach pieczary, było zmutowaną wersją swoich naturalnych przodków.Podobnie jak te zwierzęta, które Kane widział wcześ­niej, było co najmniej dwa razy większe od swych strachliwych protoplastów.Kroczył z otwartą, ociekającą śliną paszczą.Głodny, wyzywał przeciwników warczeniem.Szablozębne szczę­ki mogłyby chwycić Kane'a jak kot szczura.Jedynie lord Tloluvin mógłby wiedzieć, co to za niesamowite demony kroczyły po swym piekielnym królestwie.Wiedziałby także, jakie to zepsute okrucieństwo ciemnego świata kary i po­kuty wyhodowało bestie dziwacznej wielkości.Zwabiony hała­sem i zapachem krwi, potwór opuścił swoje bezsłoneczne lego­wisko.Dotarł do krawędzi obszaru należącego od niepamięt­nych czasów do jego demonicznego rodu.Czuł swoją ofiarę.Nie mogąc się uwolnić, Kane wydobył miecz, choć nie miał nadziei na zwycięstwo.Stworzenie zlokalizowało go - w cie­mnościach jego zmysł myśliwego musiał być nadzwyczaj bystry - ale wahało się zaatakować, zaskoczone bladymi promieniami słońca, wkraczającymi do jego królestwa.Pomiędzy skałami, niemal w zasięgu Kane'a, leżała pochod­nia.Po serii desperackich pchnięć mieczem, w końcu przebił ją lekko i przyciągnął do siebie.W odpowiedzi na warczenie szab­lozębnego, wymachiwał palącą się jasno głownią.Kot nieco od­stąpił ciągle czając się na swą uwięzioną ofiarę - niepewny jak poradzić sobie z migocącym płomieniem, który zamykał mu i tak niewidzące oczy.- Dwassllir! Czy możesz przedrzeć się do końca? - większa część pochodni wypaliła się, i ciągle zmniejszający się płomień parzył palce Kane'a [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl