[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Długa ręka wyciągnęła się, zagrodziła:- Dokąd?Jasne: nie wie, że wiem wszystko.Dobrze: może - tak trzeba.I z góry, umyślnie szorstko:- Jestem Konstruktorem Integralu.Kieruję eksperymentem.Zrozumiano?Ręka znikła.Mesa.Nad instrumentami, mapami - głowy obciągnięte szarą szczeciną i głowy żółte, łyse, dojrzałe.Szybko wszystkich do kupy - jednym rzutem oka - i z powrotem, korytarzem po trapie, na dół, do maszynowni.Tam żar, i łoskot dysz rozpalonych od eksplozji, korbowody błyskające w desperackich pijanych hołubcach, wskazówki na cyferblatach - w nieustannym, ledwie dostrzegalnym drżeniu.- Wreszcie - przy tachometrze - on, z czołem nisko nasuniętym nad notesem.- Słuchajcie.(łoskot: trzeba krzyczeć wprost do ucha).- Ona tu jest? Gdzie?W cieniu - spode łba - uśmiech.- Ona? Tam.W radiokabinie.I ja - tam.Tam - troje.Wszyscy w skrzydlatych hełmofonach.I ona - jakby o głowę wyższa niż zwykle, uskrzydlona, migotliwa, lotna - jak starożytna walkiria, i jakby ogromne, fioletowe iskry w górze, na radioigle - to od niej, i od niej tutaj - lekki, błyskawicowy zapach ozonu.- Ktoś.No, choćby - wy.zwróciłem się do niej łapiąc oddech (po biegu).- Muszę przekazać na dół, na ziemię, na pochylnię.Chodźmy, podyktuję.Przy radiokabinie - mała klitka.Przy stole, obok.Znalazłem, mocno ścisnąłem jej rękę:- No, jak? Jak będzie?- Nie wiem.Rozumiesz, jakie to cudowne: nie wiedząc - lecieć - wszystko jedno gdzie.Tylko patrzeć - 12 - i nie wiadomo co.I noc.gdzie my dwoje będziemy nocą? Może na trawie, na suchych liściach.To od niej - fioletowe iskry i zapach ozonu, i drżenie we mnie - jeszcze szybsze.- Zanotujcie - mówię głośno i ciągle jeszcze łapiąc oddech (po biegu).- Czas 11.30, prędkość: 6800.Ona - spod skrzydlatego hełmu, nie odrywając oczu od papieru, cicho:-.Wczoraj wieczorem przyszła do mnie z twoją kartką.Wiem - wszystko wiem: milcz.Ale przecież dziecko - twoje? Wysłałam ją - jest już tam, za Murem.Będzie żyła.Znowu na mostku.Znowu - noc jak w malignie, z czarnym rozgwieżdżonym niebem i oślepiającym słońcem; wskazówka powoli od minuty do minuty kuśtykająca po ściennym zegarze; wszystko jak za mgłą - obleczone w lotne, ledwie dostrzegalne (tylko dla mnie) drżenie.Nie wiem czemu wydało mi się: lepiej, żeby to wszystko stało się nie tutaj, ale gdzieś w dole, bliżej ziemi.- Stop - krzyknąłem do maszynowni.Ciągle jeszcze naprzód - prawem bezwładności - ale wolniej, wolniej.O, teraz Integral zaczepił o jakiś włosek, na mgnienie zawisł nieruchomo, potem włosek pękł - i Integral jak kamień w dół - coraz szybciej.Tak w milczeniu, minuty, dziesiątki minut - słychać puls - wskazówka przed oczami coraz bliżej 12.Jasne: ja to kamień, I - ziemia, a ja - rzucony przez kogoś kamień - i kamień koniecznie musi spaść, dopaść ziemi, żeby w drobny mak.A co, jeżeli.- w dole już twardy, granatowy dym chmur.a co, jeżeli.Ale gramofon we mnie - precyzyjnie, ujął słuchawkę, zakomenderował: „Mała naprzód” - kamień przestał spadać.Ze zmęczeniem prychają tylko cztery najniższe odrośle - dwie rufowe i dwie dziobowe - tyle, żeby sparaliżować ciężar Integralu; Integral zaś, drżąc lekko jak na kotwicy - stanął w powietrzu, mniej więcej kilometr nad ziemią.Wszyscy wylegli na pokład (zaraz 12, dzwonek na obiad) i wychyleni przez szklane nadburcie pospiesznie, haustami chłonęli nieznany świat zza Muru - tam, w dole.Bursztynowość, zieloność, niebieskość: las jesienią, łąki, jeziora.Na brzeżku niebieskiego spodka - jakieś żółte, kościane ruiny, grozi żółty, wyschnięty palec - pewnie cudem ocalała wieża starożytnej świątyni.- Patrzcie, patrzcie! Tam - na prawo!Tam - przez zielone pustkowie - jakaś plama szybko przesuwająca się brązowym cieniem.Lornetka w ręce, machinalnie podniosłem ją do oczu: w trawie do piersi, z rozwianymi ogonami pędził tabun brązowych koni, a na ich grzbietach - tamci skarogniadzi, biali, wroni.Za mną:- A ja wam mówię: widziałem - twarz.- Co też wy! Nie do mnie z tymi bajkami!- No, proszę, proszę lornetkę.Ale już znikli.Bezkresne zielone pustkowie.I w pustkowiu - wypełniając je całe, i mnie, i nas wszystkich - przejmujące drżenie dzwonka: obiad, za minutę - 12.Świat - roztrzaskany na przelotne, chaotyczne odłamki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl