[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mówi się nawet, ze w Mieście rozgorzał na tym tle zażarty spórmiędzy partią półbogów a tymi.którzy pozostali ze starszych bóstw.Istotą spór ujest jednak sprawa stosunku do nowe] religii.Ludzie nie drżą już dtużej przedNiebem, nie boją się używać wynalazków.Są nawet gotowi bronić się przedatakami Nieba, a ponieważ są obecnie lepie] uzbrojeni, bogowie nie spieszą sięz ekspedycja karna.- Wobec tego Sam zwyciężył - uśmiechnął się Nirriti.- Czas pracuje dlaniego.- Też tak uważam.Nirriti spojrzał na dwóch strażników, stojących po obu stronach więźnia.- Zostawcie nas samych - rozkazał, zaś kiedy wyszli, zwrócił się doOlvagga.- Znasz mnie?- Tak, kapelanie.Bo jeslem Jan Olvegga, kapitan Gwiazdy Indii.- Olvagga.Chyba niemożliwe.- A jednak.Przyjąłem nowe ciało.dzisiaj już może nie tak nowe.owegodnia.gdy Sam pokonał Panów Karmy w Maharatha.Też tam byłem.- Jeden z Pierwszych i.no tak.chrześcijanin!- Niekiedy, jedynie wówczas, gdy łamię słowo dane hinduizmowi.Nirriti położył dłoń na ramię.-W takim razie twa prawdziwa istota musibardzo ubolewać z powodu bluźnierstwa, którego się dopuścili!209- Nie darzę ich szczególną sympatią.i wzajemnie.- Pewnie.- pociągnął nosem Nirriti.- Lecz co do Sama.on leż siędopuścił blużnierstwa, mnożąc ilość herezji, oddalając dzień zwycięstwaSłowa.- To tylko strategia obrony - odparł Olvagga.- Nie przypuszczam, żebysię kryło za tym coś więcej.Jestem pewien, że nie bardziej pragnie być bogiemniż ty czy ja.- Możliwe.Życzyłbym sobie jednak, by obrat mną strategię.Jeśli zwycię-ży, dusze tych.którzy mu uwierzyli popadną w wieczne potępienie.Kapitan wzruszy) ramionami.- W przeciwieństwie do ciebie nie jestemteologiem.- Ale zechcesz mi pomóc? - Nirriti obrzucił go bystrym spojrzeniem.-- W ciągu tych lat zbudowałem potężną armię Mam ludzi, mam maszyny.Mówisz, że nasi wrogowie osłabli.Moja armia bezdusznych.nie zrodzonychz mężczyzny ni z niewiasty.oni nie boją się niczego.Mam gondole.całąarmie gondoli.Bez trudu wzbiję się aż do Miasta.Jestem w stanie zburzyćwszystkie Świątynie tych heretyków, nie zostanie po nich kamreń na kamieniu.Myślę, że już nadszedł właściwy czas, by oczyścić świat z tej zarazy.Prawdziwawiara musi zwyciężyć, i to szybko.Dłużej nie można zwlekać:.- Jak już wspomniałem nie jestem teologiem - rzekł Olvagga.- Lecztakże chciałbym ujrzeć upadek Miasta.Pomogę ci, na ile potrafię.- Wobec tego zajmiemy kilka miast i zbezcześcimy ich Świątynie.Zoba-czymy, jak się zachowają.Olvagga skinął głową.- Będziesz moim doradcą.Będę miał w tobie oparcie moralne - powie-dział Nirriti, po czym schylił głowę.- A teraz módlmy się.Stary człowiek stał już od dłuższego czasu przez Pałacem Karmy w Khaipur,zastygły w bezruchu jak marmurowe kolumny.W końcu ulitowała się nad nimjakaś dziewczyna, przyniosła mu chleb i mleko.Odgryzł kęs chleba.- Wypij też mleko, dziadku - rzekła dziewczyna.- Mleko jest pożywne.Wzmocni twe ciało.- Do diabła z mlekiem' - warknął staruszek.- Do diabła z moim ciałem!Z duchem zresztą też nie inaczej!Dziewczyna odsunęła się o krok.- Twarda to mowa, zwłaszcza w ustachczłowieka, któremu okazano miłosierdzie.- To nie miłosierdzie przeklinam, dziewucho, tylko twe zamiłowanie do tegorodzaju napojów! - skarcił ją staruch.- Bądź tak miła i przynieś mi puchareknajpodlejszego cienkusza, jaki macie w kuchni.Niech już to będzie wino.którym wzgardzili goście, niechże będzie to napój tak podły, że kucharz nie chcego użyć do podlania najbardziej łykowatego kawałka mięsa w brytfannie.Błagam o nektar z winogron, nie od krów.Wina!- Może jeszcze mam ci podać kartę? - fuknęła oburzona dziewka.- Precz! Odejdź mi z oczu, zanim wezwę sługi!Spojrzał jej w oczy.- Nie rugaj mnie.Pani.Żebranie nie przychodzi mi łatwo.Popatrzyła w czarne iskierki oczu, osadzonych w siateczce zmarszczek.Zarost gęsto przetykały niteczki siwizny.W kącikach ust igrał łagodny uśmiech.- No dobrze.- westchnęła, choć nie była pewna, czy dobrze robi.- Pójdźza mną.Zaprowadzę cię do kuchni i zobaczymy, czy znajdzie się coś z rzeczy.które lubisz.Choć, prawdę mówiąc, sama nie wiem, dlaczego wyświadczam citę laskę.Gdy obróciła się na pięcie i ruszyła do kuchni, zacisnął pięści, a uśmiech,dotychczas ledwo zauważalny, przeciął jego twarz, kiedy tak patrzył, jak szłakołysząc biodrami.- Bo ciebie pragnę - mruknął.Taraka był niespokojny.Krążąc nad chmurami, pod słońcem wżenicie myślało drogach, które obiera Moc.Kiedyś był najpotężniejszy W dniach poprze-dzających okres Zaklęcia nie znalazłby się nikt, kto zechciałby się z imzmierzyć.Wtedy przyszedł Siddhartha.Znał go |uż wcześniej, jeszcze jakoKalkma, wiedział, że nie jest słaby Wiedział, że prędzej czy późnię, beoamusieli się zmierzyć, a wówczas będzie mógł poznać moc Atrybutu, który - jakmówiono - wzniósł Pan Kalkin Kiedy się w końcu zeszli, walczyli z.takazaciekłością, że aż szczyty gór stanęły w płomieniach.Owego dnia zwyciężyłKalkin.Podczas drugiego pojedynku uderzył weń z jeszcze większą furią.wieki już minęły od tego spotkania - teraz Zaklinacz odszedł z tego świata [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl