[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podeszliśmy pod skałę.Tam Gustlik jużprzygotował sprzęt do wspinaczki.To on miał wbijać haki i przygotować nam ścieżkęwspinaczkową.Ubezpieczał go Maciek.Harcerz bez trudu w dwadzieścia minut dotarł do jaskini, zajrzał do środka, potemwychylił się do nas.- Chodzcie, szybko! - zawołał.Pierwszy doskoczyłem do liny.Za mną wchodził Bohun.Reszta została na dole.Wejście miało może metr wysokości i pół metra szerokości.Wpełzłem za Gustlikiem, któryoddalony o kilka metrów oświetlał jakiś tłumok leżący na ziemi.Włączyłem latarkę, a drugązostawiłem Bohunowi i podszedłem do chłopca.- O, Boże! - jęknąłem.Na ziemi leżało powykręcane ciało zielarki.- Co się stało? - dopytywał się Bohun.- Horpyna, jak ją nazywał pan Tomasz - wyjaśnił Gustlik.- Nie żyje.Poświeciłem dokoła.- Gustlik, przesuń się - poleciłem przyjacielowi.Odsunął się.W miejscu gdzie przed chwilą klęczał w piasku, dostrzegłem poszarzałeze starości kości.- Trzeba odsunąć Horpynę - powiedziałem.Gustlik ostrożnie pociągnął ją za nogi i wtedy zauważyłem, że cały szkielet w ziemiporuszył się.- Stop! - krzyknąłem.Bohun ponuro patrzył na Horpynę leżącą na brzuchu.Przekręcił ją na plecy.Rozległsię trzask i ujrzeliśmy dłoń szkieletu z zaciśniętym sztyletem wbitym w pierś staruchy.- Jątrzyła, jątrzyła i spotkał ją smutny los - mruknął Bohun.Oglądał rękojeść broni.- To z buzdygana - ocenił.- Widziałem kiedyś takie egzemplarze.W rękojeścibuzdygana był ukryty sztylet, wyjmowany, wykręcany.Ten był szczególny.Ostrze wysuwałosię po naciśnięciu dwóch, położonych przeciwległe sprężyn.Przyciski zamaskowano jakozdobne guzy.- Horpyna wpadła do dziury i stoczyła się do jaskini - meldował Gustlik, który poszedłgłębiej na zwiady.- Tam jest wysoki na kilka metrów komin.Zielarka wpadła do dziury,połamała się, ale jeszcze żyła, skoro doczołgała się aż tu.Niestety, w ciemnościach nadziałasię na ostrze.Bohun uważnie obejrzał jaskinię, otwór w stropie i potwierdził hipotezę Gustlika.- Co z nią robimy? - zapytałem.- Pochowamy, mimo wszystko zasłużyła na chrześcijański pochówek - odparł Bohun.Odsłoniliśmy szkielet, na którym zostały resztki ubrania: skórzanej kurtki i kapelusza,płóciennych spodni i torby przewieszonej przez ramię.To musiał być awanturnik, któregotropami podążał Pan Samochodzik.W sakwie znalezliśmy oprawiony w skórę zeszyt ibuzdygan.Z oględzin wynikało, że Franciszek Batura dostał się tu tak samo jak Horpyna.Zapewne zmarł z ran wewnętrznych i wykrwawienia.Może sam skrócił sobie cierpienia?Pochowaliśmy oboje przysypując ich ziemią, która leżała na dnie jaskini i stosemkamieni, których było tu pełno.Z ponurymi minami wyszliśmy z jaskini.- Wszyscy cali? - upewniała się Agnieszka.Milcząco przytaknąłem i podałem panu Tomaszowi nasze zdobycze.Gdyopowiedzieliśmy o naszym znalezisku, wszyscy posmutnieli.- Co powiemy dzieciom? - zapytał Maciek.- Prawdę o Baturze, ani słowa o Horpynie - stwierdził pan Tomasz.Bohun przytaknął.Obiecał nikomu nic nie mówić o tym, jaki los spotkał być możeostatnią wiedzmę nad Dniestrem.Wróciliśmy do kolonistów i pokazaliśmy im buzdygan.Wszystkie dzieciaki zgodnie krzyknęły Hura! i zadowolone szły do obozu.Umówiliśmy sięna następny dzień na wyjazd do Kamieńca Podolskiego.Bohun wrócił do siebie dziwniezamyślony.Pan Samochodzik, nim kozak pożegnał się z nami, odbył z nim długą rozmowę.Po kolacji usiedliśmy z szefem nad notesem Franciszka Batury.Miał on formępamiętnika.Szef czytał go z zainteresowaniem.- Wszystko się zgadza - mruczał co chwila.- Ale chwat - powiedział dochodząc dokońca zapisków.- Specjalnie dał się aresztować, by tylko dostać się do zamku w KamieńcuPodolskim.Zatrzymał się w karczmie u pewnego %7łyda, niedaleko Bramy Polskiej.- Czego? - zwróciłem szefowi uwagę na ten fragment zapisków.Pan Tomasz poprawił okulary.- Ty masz rację - przyznał uśmiechając się.***Następnego dnia pojechaliśmy z szefem i Heleną do Kamieńca.Bohun miał tamdotrzeć swoim samochodem.Czekał na nas na moście Tureckim zapatrzony w Smotrycz.- Tak jak pan prosił, uprzedziłem władze i kierownictwo muzeum - rzekł popowitaniu.- Dokąd idziemy?- Nad Smotrycz - odpowiedział Pan Samochodzik.Zeszliśmy po schodkach wybudowanych przy moście.- Heleno, prowadz nas do Bramy Polskiej, tam poszukamy orła - powiedział panTomasz.Podeszliśmy do resztek fortyfikacji miejskich.Na Bramie Polskiej, jak nam wyjaśniłaHelena, były trzy baszty, które dawniej podlegały opiece cechu kowalskiego: bramna, wmurze obronnym i umieszczona na skale.- To tamta - orzekł Pan Samochodzik, wskazując na tę ostatnią.- Skąd pan wie? - zdziwiłem się.Szef radośnie uśmiechnął się.- Uważnie obejrzałem w muzeum zdjęcie twierdzy z początku XX wieku - wyjaśniał.-W tym miejscu - wskazał współczesny biały domek - stała karczma
[ Pobierz całość w formacie PDF ]