[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Informujcie o każdym swoim ruchu, o swoich wrażeniach, o tym, co widzicie, co słyszycie, co czujecie.Po upływie godziny kierownik pierwszej grupy poinformował:- Nasz pojazd sunie po wielkiej równinie, straciliśmy łączność wzrokową z drugą i trzecią grupą, ale słyszymy ich.Pustynie ziemskie są cudowne w porównaniu z tą równiną.Czy wędrowaliście kiedyś po metalowej, lśniącej płaszczyźnie, ciągnącej się w nieskończoność? Zwiększamy szybkość.Przed nami szeroka na kilometr szczelina, wypełniona purpurową lawą, tu i ówdzie sterczą wysokie białe bloki skalne, podobne do stalagmitów, ponad nimi snują się niebieskie dymy.- Czy widzisz horyzont? - zapytał Dowódca.- Nie.Dalszy plan zamglony, niebo w górze ciemnieje.U podnóża skał kipiel, krążą wokół nich ptaki-nieptaki, twory wieloczłonowe, lekkie niczym puch i puch przypominające.- Czy dostrzegły wasz pojazd?- Nie, nie sądzę.Obserwujemy te dziwa przez lunety.Co dalej?- Przygotować się do powrotu.Kierownik drugiej grupy opowiadał:- Horyzont załamuje się w samym środku, to zabawnie wygląda, w miejscu załamania pulsują kolorowe światła, nad nimi faluje kurtyna zorzy polarnej, na jej tle widać dwa wolno wirujące kręgi.Kurtyna rozpływa się w przestworzach, nikną złociste aureole.Niebo czarne jak smoła, studnia bez dna, ani jednej gwiazdy.Nad horyzontem rozbłyski, czyżby wyładowania elektryczne? Zatrzymaliśmy pojazd tuż nad krawędzią wielkiej rozpadliny.W środku, na samym dnie płonie ogień.To zapewne stożek wulkanu.Wypuściłem gołębia, po minucie lotu spadł martwy.Czekamy na dalsze dyspozycje.- Uważajcie, by nie uszkodzić skafandrów.W atmosferze tej planety sporo trujących gazów.Przygotować się do powrotu.Relacja kierownika trzeciej grupy:- Nie tracąc z oczu pojazdów z lewej i prawej strony, badamy centralny pas płaszczyzny.Krajobraz bardzo urozmaicony, kopulaste wzniesienia pokryte czymś, co trudno nazwać roślinnością, to przypomina raczej poskręcane włosy.Zbliżamy się do głębokiego wąwozu, nad którym przerzucono wspaniałe mosty.- Mosty?! - zawołał Dowódca.- Na ekranach widzę tylko bezkresną równinę!- Tak, wspaniałe mosty, dzieło istot inteligentnych, dzieło artystów nie z tego świata, arcydzieła, lekkie konstrukcje z barwnego tworzywa, tuż pod nimi.- Dlaczego umilkłeś?- To cmentarzysko wraków pordzewiałych machin.Nie, to resztki żelaznej konstrukcji wielu budynków, fragment miasta zniszczonego eksplozją nuklearną.Nie, w tym wąwozie toczyła się bitwa monstrualnych pojazdów wojennych.- Znowu milczysz, mów! - zniecierpliwił się Dowódca.- Mów, proszę.- Śnię koszmarny sen - szeptał kosmonauta.- Patrzę na kosmodrom.To wraki statków kosmicznych, zniszczono je, zanim zdążyły wystartować, jakże są podobne do naszych gwiazdolotów! Co czynić?- Wracać! Natychmiast wracać!Dowódca ochrypł od krzyku.Wielokrotnie powtarzał ten rozkaz, kosmonauci chyba ogłuchli.- Nasz pojazd sunie po wielkiej równinie - powtarzał swoje sprawozdanie kierownik pierwszej grupy.- Horyzont załamuje się w samym środku - rozpoczynał od nowa drugi kosmonauta.- Badamy centralny pas płaszczyzny - relacjonował trzeci.A potem mówili na przemian:- Przed nami szeroka szczelina wypełniona purpurową magmą.- Nad horyzontem rozbłyski.- Tu i ówdzie sterczą białe bloki skalne.- Nad nimi snują się błękitne dymy.- U podnóża skał kipiel.- Niebo czarne jak smoła.W wieży obserwacyjnej gwiazdolotu Dowódcy debatowano:- Widocznie skafandry nie są szczelne - stwierdził Tytus.- Zatruta atmosfera planety wyzwala wizje.- Nasze sondy przekazują inne obrazy.Ptakinieptaki, ruiny zniszczonego miasta, mosty to gra wyobraźni, fantasmagorie - mówił Dowódca.- Co proponujecie?- Jak najszybszy powrót do gwiazdolotu - odparł Tytus.- Zabiorę ich z tej równiny, jeśli zgodzisz się.- Zabierzesz, nie wychodząc z pojazdu ratunkowego.Maszyny zapakują kosmonautów do pojemnika.Dopilnuj, by prawidłowo wykonały twoje polecenia.To dziwna planeta, z odległości trzystu tysięcy kilometrów przypomina Ziemię, z bliska podobieństwo maleje.Nie wiem, co wyzwala te wizje, bądźcie ostrożni - zakończył Dowódca.Pojazd, prowadzony przez Tytusa, przez chwilę krążył nad głowami kosmonautów.Był to pierwszy zespół.- Widzicie mnie? - zapytał Tytus.- Co za pytanie! - zdenerwował się kierownik patrolu.- Nie jesteśmy ślepi.Czego chcesz?- Nie słyszeliście wezwania do powrotu?- Nie.Słyszymy natomiast muzykę.- Muzykę?- Marsze.Pragniecie dodać nam animuszu.Tytus usłyszał śmiech kosmonauty i pomyślał, że pora przerwać tę rozmowę.Maszyny dobrze spełniły swoje zadanie, zrzuciły sieci na oszołomionych kosmonautów i jednego po drugim wciągnęły do pojazdu.Powrót do gwiazdolotu trwał piętnaście minut.- To skandal, to bezprawie! - awanturował się kierownik drugiego zespołu.- Traktujecie ludzi jak zwierzęta!- Ciszej, obudzisz moją żonę, nie krzycz - prosił Astromedyk.- Przez kilka godzin oddychaliście jakimś świństwem i teraz gadasz od rzeczy.- Lekarz uśmiechnął się.- No, bądźcie mili, bo was uśpimy.Groźba poskutkowała.- Przepraszam - powiedział kosmonauta.- Nerwy niekiedy odmawiają posłuszeństwa, to zła planeta, wredna atmosfera wsącza jad do krwi.- Może to jad, a może coś innego - lekarz miał wątpliwości.- Sześciu rozumnych ludzi nagle głupieje i opowiada bajki.Tacy trzeźwi, tacy silni i odporni - kpił - a zaledwie zetknęli się z obcą planetą, siła, trzeźwość, rozum wszystko do niczego.Zasłużyliście na odpoczynek - lekarz zmienił ton, zaniechał drwin.- Przed chwilą, dopiero przed chwilą odzyskaliście przytomność, dostrzegłem w waszych oczach rozbawienie.Złożymy teraz wizytę Rodzinie.Dom rodzinny znajdował się w samym środku statku kosmicznego.Do tego szczególnego miejsca wiodły dwie drogi, windą do czwartego pokładu, a potem korytarzem albo.polną ścieżyną.- Tak, polną - powiedział lekarz.- Tędy przychodzą ludzie, którzy wracają z dalekich wędrówek.Tą drogą wracają do rzeczywistości.Rodzinny Dom likwiduje rozkojarzenia, ratuje przed obłędem, zmniejsza nostalgię.Szli po piaszczystej drodze, z lewej strony drewniany plot, z prawej wierzby, w oddali dom.- Fantastyczne! - zawołał kosmonauta z drugiego zespołu.- Bierwiona modrzewiowe, ależ tak, tak, to modrzew.W takim domu mieszkali nasi pradziadowie.Ojciec opowiadał o dworku modrzewiowym jak o cudzie architektury.Wówczas nie mogłem tego zrozumieć.Oglądałem podobne domy w rezerwatach, ładniutkie, nawet przytulne, ale jakże zabawne, byłem w tym czasie zafascynowany cudami architektonicznymi konstruktorów miast kosmicznych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]