[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na każdym kroku, w każdej osobie zdawało mu się, żewidzi albo Mivinsa, albo Smangle'a, albo duchownego, albo rzeznika, gdyż cała ludność wię-zienia złożona była po większej części z indywiduów tego rodzaju.Po wszystkich kątach,najlepszych i najgorszych, te same wspólne cechy, ten sam brud, ten sam nieład, ten sam ha-łas.Wszędzie gwarne i nieustanne krzątanie się; ludzie cisnący się i przewalający jak cienie wjakimś złym śnie. Dość się już napatrzyłem  rzekł filozof, gdy powrócił do siebie i rzucił się na krzesło.Głowa mię boli od tych scen, a serce nie mniej.Odtąd będę więzniem we własnym pokoju.I pan Pickwick wytrwał niezłomnie przy tym postanowieniu.Przez całe trzy miesiące nieruszył się poza swój pokój, a tylko w nocy, gdy większość współwięzniów spała albo zapijałasię w swych pokojach, wymykał się, by zaczerpnąć świeżego powietrza.Zdrowie jego po-częło widocznie cierpieć od tego ścisłego zamknięcia się.Ale ani wielokrotne prośby Perkerai przyjaciół, ani jeszcze liczniejsze ostrzeżenia i napomknienia Samuela Wellera nie zdołałyna jotę zmienić jego niezłomnego postanowienia.142 Rozdział siedemnastyopowiada o delikatnych uczuciach panów Dodsona i Fogga orazo tym, że ci gentlemani nie byli pozbawieni zmysłu komizmuMniej więcej na tydzień przed końcem lipca ujrzano na ulicy Goswell pędzącą dorożkę(numeru nie zauważono).Siedziały w niej trzy osoby prócz stangreta, który cisnąć się musiałna małym kozle.Na fartuchu wisiały dwa szale należące do dwóch przykrytych nim dam.Między tymi damami, ściśnięty do bardzo niewielkich rozmiarów, stał jegomość zastraszony izahukany, który ilekroć ośmielił się zrobić jakąś uwagę, narażał się na natychmiastowe skar-cenie ze strony którejś z groznych pań.Obie damy i jegomość dawali stangretowi sprzecznerozkazy, zmierzające jednak do tego, by zajechać przed dom pani Bardell.Wysoki jegomość,w przeciwieństwie do obu dam i ku ich oburzeniu, twierdził, że są to drzwi zielone, nie żółte. Stańcie przed domem z zielonymi drzwiami!  mówił jegomość. Ach, ty przewrotna istoto!  wołała jedna z groznych pań. Jedzcie pod dom z żółtymidrzwiami!Na to stangret, który tak raptownie zatrzymał konia przed domem z zielonymi drzwiami,że zachodziła obawa, iż rumak uderzy zadem o dorożkę, na nowo puścił go truchtem, poczym odwrócił się. Gdzie więc mam w końcu stanąć?  niecierpliwił się. Umówcie się państwo jakoś mię-dzy sobą! Pytam się po prostu: gdzie mam stanąć?!Tu spór na nowo wybuchnął z jeszcze większą siłą niż poprzednio.A ponieważ jednocze-śnie mucha ucięła konia w nos, stangret pod pozorem odpędzenia jej ulżył sobie, śmigająckonia batem przez łeb. O, tyle zachodu  powiedziała jedna z groznych pań. Tamte żółte drzwi!Ale kiedy dorożka zajechała z fantazją przed dom z żółtymi drzwiami, czyniąc więcej ha-łasu (jak z dumą stwierdziła jedna z dam) od prywatnej karety i kiedy już stangret zsiadł zkozła, by pomóc zsiąść paniom  mała okrągła główka imć pana Tomasza Bardella pokazałasię w oknie domu z czerwoną bramą  o parę budynków od miejsca, przed którym stanęli. Głupia historia!  powiedziała wyżej wymieniona dama rzucając zjadliwe spojrzenie nagentlemana. To nie moja wina, moja droga!  odrzekł. Nie mów do mnie, głuptasie, nie odzywaj się do mnie!  odpowiedziała dama. Dom zczerwonymi drzwiami, stangrecie! Och! Jeżeli kiedy istniała kobieta hańbiona i obrażanaprzez złośliwego nicponia, któremu sprawia specjalną przyjemność torturowanie własnej żo-ny  ja jestem tą kobietą! Powinieneś się pan wstydzić, panie Raddle!  powiedziała druga dama, znajoma nasza,pani Cluppins. Co ja zrobiłem?  dziwił się Raddle. Nie mów do mnie, nie odzywaj się do mnie, brutalu, bo jeszczem gotowa zapomnieć, żejestem kobietą, i uderzę cię!  powiedziała pani Raddle.143 Podczas tego dialogu woznica zaprowadził konia za uzdę pod dom z czerwonymi drzwia-mi, które właśnie otwierał młody pan Bardell.Oto delikatny i wytworny sposób zajeżdżaniaprzed dom przyjaciółki! %7ładnego zajeżdżania z turkotem i hałasem!%7ładnego wyskakiwania z dorożki! %7ładnego pukania do drzwi! %7ładnego odpinania fartuchaw ostatniej chwili z obawy, by się suknie damskie nie zabrudziły! Wreszcie ten woznica, któ-ry podał paniom szale  zupełnie jakby ich prywatny stangret! No, Tommy  spytała pani Cluppins. Jakże się miewa twoja kochana mateczka? O, bardzo dobrze!  odpowiedział młody pan Bardell. Jest w saloniku.Gotowa.Ja tak-że jestem gotów!  powiedział pan Tommy i wsadziwszy ręce w kieszenie, skoczył na naj-wyższy stopień schodów. Czy będzie ktoś jeszcze?  spytała pani Cluppins, poprawiając pelerynę. Będzie pani Sanders!  odpowiedział Tommy. No i ja! Cóż to za chłopak!  zawołała mała pani Cluppins. Myśli tylko o sobie! Słuchaj, Tom-my! No?  spytał pan Tomasz. Kto będzie jeszcze, kochasiu?  spytała pani Cluppins mimochodem. Będzie pani Rogers!  powiedział młody pan Bardell, przy czym szeroko otworzył oczy. Co?! Dama, która wynajęła mieszkanie?!  zawołała pani Cluppins.Pan Bardell głębiej wsadził ręce w kieszenie i kiwnął głową dokładnie trzydzieści pięć ra-zy, by potwierdzić, że ta właśnie dama, a nie kto inny. O Boże!  zawołała pani Cluppins. Ależ to całe przyjęcie! Gdyby pani wiedziała, co jest w kredensie!  powiedział młody Bardell. Cóż tam jest, Tommy?  pieszczotliwie spytała pani Cluppins. Powiedz mi, Tommy,wiem, że mi powiesz! Nie, nie powiem!  powiedział Tommy, potrząsając głową i znów uciekając na najwyż-szy stopień schodów. Nieznośny bęben!  zawołała pani Cluppins. Byle tylko człowieka sprowokować!Chodz, Tommy, powiedz swojej kochanej Cluppy! Mama nie kazała  odrzekł pan Tomasz. Ja też mam dostać kawałek!  Uradowany tąobietnicą chłopak zaczął kręcić młynka z dziecinnym przejęciem.Przypatrywanie się tym igraszkom dziecięcym wypełniło czas, który państwu Raddle ze-szedł na układach z woznicą w sprawie zapłaty, zakończonych zwycięstwem jego żądań.Nadbiegła pani Raddle. Co się stało, Mary Annie?  spytała pani Cluppins. Ach, zawsze jakieś kłopoty!  odpowiedziała pani Raddle. Raddle to nie mężczyzna! Wszystko spada zawsze na moją głowę.Nie było to sprawiedliwe w stosunku do biednego Raddle'a, którego ta poczciwa dama jużna początku dyskusji odsunęła od wszelkich wpływów, surowo nakazawszy:  Trzymaj językza zębami. Nie miał jednak możności wystąpić w swojej obronie, gdyż pani Raddle zaczęłazdradzać nieomylne oznaki natychmiastowego zemdlenia.Dojrzały to przez okno pani San-ders, pani Bardell, lokatorka oraz służąca lokatorki, wybiegły więc natychmiast i wprowa-dziły ją do mieszkania.Mówiły wszystkie jednocześnie i darzyły ją oznakami największejżyczliwości i współczucia, jak gdyby była najnieszczęśliwszą istotą między śmiertelniczkami.Zaprowadzono panią Raddle do bawialni i ułożono na sofie.Dama z pierwszego piętra pobie-gła na pierwsze piętro i wróciła z flaszeczką soli trzezwiących, po czym objąwszy panią Rad-dle za szyję, przytknęła jej flaszeczkę do nosa, aż biedna ofiara złości męskiej prychając ikrztusząc się, oznajmiła, że jest jej lepiej. Biedactwo!  zawołała pani Rogers. Wiem, co czuje!144  Biedactwo  powtórzyła pani Sanders [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl