[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czasami myślał, \e to pułapka, \e po-gubi się, usiłując zrozumieć, co tu ma znaczenie, a co jest tylko rutyno-wym działaniem.Na przykład choć był ju\ zdrowy, nie przeniesiono goze szpitalnej celi, nie pozwolono wstawać z łó\ka, chyba \e czasem dołazienki.Musiał pozostać w przepoconej koszuli nocnej, którą mu dano.Był niemal pewien, \e część tych działań jest zamierzona, \eby poczuł siębezsilny, i ta świadomość odrobinę podnosiła go na duchu.Ale dlaczegogo tu trzymali? śeby wytrącić z równowagi szpitalnym zapachem, krzy-kami, czy te\ dlatego, \e to miejsce, w którym mo\na kogoś bez proble-mu okaleczyć? A mo\e nie mają innego miejsca, gdzie mogliby go umie-ścić? Poniewa\ postanowił milczeć, jego ciekawość nie zostanie zaspoko-jona.238Na razie nie wydarzyło się nic strasznego, nic, czego by się bał, funk-cjonariusze stra\y czasem go bili, a niekiedy podduszali go poduszką. Gdzie Marek Nowiusz?! - krzyczeli.Nie odpowiadał, bo nadal utwier-dzał się w przekonaniu, \e oni tak\e są przedmiotami, przedmiotami,które przypadkiem znalazły się w gwałtownym ruchu; nie mo\na byłonawiązać z nimi porozumienia, tak jak nie mo\e być porozumienia mię-dzy gradem i ziemią, na którą pada.Tylko kiedy odchodzili, niekiedyuwa\ał ich za ludzi - porywczych i pozbawionych wyobrazni.Mogli goprzecie\ niechcący zabić, sprawiali mu ból, ale w tępy, powtarzalny spo-sób, który nie zakłócał mu udawania, \e go tu nie ma.Potem stra\nicy poprowadzili go szpitalnym skrzydłem, po dudnią-cych metalowych schodach do więzienia.Fizyczna ulga, \e mo\e wstać,ruszać się, ogarnęła go na chwilę i zaginęła w strachu - \e to musi byćpoczątek, \e zacznie się dziać coś du\o gorszego.Umieścili go w zwy-czajnej \ółtej celi bez okien, z muszlą klozetową, i odeszli.Zaczął krą\yćpo pomieszczeniu, jego mięśnie radowały się ruchem, gdy akurat niedokuczał mu ból pobitego ciała.Myślał, \e właściwie dopóki mo\e, po-winien czerpać przyjemność z tych chwil względnej swobody, nasłuchi-wał odgłosów z korytarza i czekał.Nikt nie przyszedł, nic się nie wyda-rzyło.I tak było przez długi czas.Nigdy nie wyłączano światła, więc niewiedział, ile minęło dni.Początkowo był przekonany, \e to niekończącesię światło, cisza i czekanie mają za zadanie złamać go, by wreszcie wy-jawił poło\enie Holzarty.Potem zaczął się zastanawiać, czy to mo\liwe,\e o nim zapomnieli, i natychmiast naszło go podejrzenie, \e pewniewłaśnie tak miał pomyśleć.A jednak dlaczego tak zwlekali? Dzień - noc -po jakimś czasie przyszło mu do głowy, \e mo\e nie pytają ju\, gdzie jestMarek, bo wiedzą, bo go znalezli, a on trzymany jest w zamknięciu doczasu, a\ nadejdzie pora, by go zabić.Kiedy stra\nik przynosił jedzenie, nie odzywał się ani słowem.Wariuszjadł niewiele i zastanawiał się, czy w ogóle nie przestać.Ale to by trwałozbyt długo, zdą\yliby się zorientować, co robi, przeszkodziliby mu iwszystko by się zmieniło.Bał się, \e znowu spartoli, ocknie się i ponownie239będzie gorzej, bał się w jakikolwiek sposób zwracać na siebie uwagę.Nieminuty, niegodziny niewydarzeń były gwarancją następnych minuti godzin.Czasami wbrew temu wszystkiemu i palącemu się ciągle światłu za-sypiał i nie wiedział, jak długo spał; sądził, \e niewiele, choć tak napraw-dę niekiedy bywał nieprzytomny i przez osiemnaście godzin.Pózniej, bez\adnych oczywistych przyczyn, przez długie, puste, męczące okresy wogóle nie mógł spać.Unikał rozmyślania o Gemelli nie tylko dlatego, \eto za bardzo bolało, ale poniewa\ czuł, \e jakiekolwiek ludzkie zachowa-nie jest niebezpieczne.Jednak z czasem przestał mieć na to wpływ.Nie-kiedy sądził, \e gdyby się do niej odezwał, usłyszałaby go, \e tak na-prawdę ich nie rozdzielono - \e ten niewielki dystans między nimi da sięuniewa\nić.W tamtych momentach milczenie i światło przynosiły ukoje-nie, czyniły jego poło\enie znośniejszym.Ale czasem bywało gorzej.Lepiej było tego nie robić.Gdy jego myśli zaczynały się miotać i szaleń-czo rzucać jak maszyneria, która wyrwała się spod kontroli, usiłowałtworzyć umysłowe łamigłówki, choć czasami kończyło się to obłąkań-czymi, niemo\liwymi do powstrzymania monologami, którym miałyprzeciwdziałać.Jednak utrzymanie tej wystudiowanej, półświadomejapatii, którą osiągnął w szpitalu, stało się niemo\liwe.W pewien sposóbczuł się bardziej sobą - choć nie na długo, jeśli tak miało być dalej - istraszliwie się martwił o rodziców.Czy ktoś ich powiadomił, czy wiedzą,co usiłował sobie zrobić, czy matka przyjechała do Rzymu i znalazłatylko zamknięte mieszkanie? Nie chciał myśleć, \e powiedziano im, ja-koby zamordował Gemellę.Nie uwierzyliby, powiedział sobie twardo,ale zaczynał podejrzewać, \e jednak z braku innego wyjaśnienia moglibyuwierzyć.Myślał - to były te nonsensowne myśli - \e niemal pragnie powrotuwigilów, choćby go mieli znowu pobić, tak bardzo się nudził.I jego sło-wa się sprawdziły, naprawdę w pewien sposób tęsknił za Kleomenesem,spotkanie z kimkolwiek sprawiłoby mu wielką ulgę.Potem, pewnej nocy, albo przynajmniej w czasie, który nazywał nocą,bo był porą snu - drzwi się otworzyły, co go obudziło.240Prawie poczuł klucz obracający się w jego ciele, lodowaty, włączającyw nim świadomość.Weszli czterej więzienni stra\nicy i jego ciało znowuzwarło się w ponurym oczekiwaniu.Zaczyna się, pomyślał.Usiadłsztywno wyprostowany pod ścianą i ani się nie opierał, ani nie współ-działał, gdy zakuwali mu ręce i nogi w kajdany.Za nimi stali inni mę\-czyzni wyglądający na stra\ników lub legionistów, lub kogoś w tym ro-dzaju, choć nosili niebieskie mundury, których nie rozpoznał natych-miast, bardziej ozdobne od zwykłych uniformów stra\ników, przy-pominające raczej liberie.Nie potrafił się zdecydować, czy to złowró\bnyznak.Przypomniał sobie, \e ma się nie odzywać, choć pokusa spytania, cosię dzieje, tym razem była prawie nieodparta.Sprowadzili go na parter,zanim zdą\ył pomyśleć: o, schody.Przegapiona okazja.No, nie całkiem,bo oni by mu na nic nie pozwolili.Zdusił dziwny poryw bolesnego śmie-chu, gdy\ myśl o wyrwaniu się z ich rąk niczym wyciągnięta na brzegryba i skoku ze schodów na beton wydała mu się śmieszna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]