[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Przykro mi, kochanie, ale nie sprzedajemy piwa po północy.— Co? — warknął Adam sięgając po pieniądze.Nie spodobała jej się jego niegrzeczna reakcja.Starannie postawiła telefon obok kasy.— Nie możemy sprzedawać piwa po dwunastej w nocy.Takie jest prawo.— Prawo?— Tak.Prawo.— Prawo stanu Missisipi?— Zgadza się — odpowiedziała bez mrugnięcia okiem.— Czy wie pani, co w tej chwili myślę o prawach stanu Missisipi?— Nie, kochanie.I szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie to.Adam rzucił dziesięciodolarowy banknot na ladę i zaniósł piwo do samochodu.Kobieta odprowadziła go wzrokiem, schowała pieniądze do kieszeni i ponownie zajęła się telefonem.Po co niepokoić gliniarzy sześcioma puszkami piwa?Ruszył ponownie, jadąc na południe dwupasmową szosą, trzymając się dozwolonej prędkości i popijając pierwsze piwo.Znowu w poszukiwaniu czystego pokoju z wliczonym w cenę śniadaniem, basenem, telewizją kablową i bezpłatnym pobytem dla dziecka.Piętnaście minut na umieranie, kolejne piętnaście na przewietrzenie komory, dziesięć na umycie jej amoniakiem.Oblejcie nieruchome ciało, martwe jak diabli według młodego doktora i jego elektrokardiogramu.Nugent wydający polecenia — weźcie maski, weźcie rękawiczki, zabierzcie stąd wreszcie tych cholernych dziennikarzy.Wyobraził sobie Sama, z głową przekrzywioną na jedną stronę, wciąż skrępowanego tymi grubymi skórzanymi pasami.Jaki kolor ma teraz jego skóra? Na pewno nie jest bladobiała tak jak przez ostatnie dziewięć lat.Z pewnością gaz sprawił, że wargi stały się purpurowe, a skóra różowa.Komora jest już czysta, nie ma niebezpieczeństwa.Wejdźcie do środka, mówi Nugent, uwolnijcie go.Weźcie noże.Odetnijcie ubranie.Czy puścił mu zwieracz? Czy nie wytrzymały nerki? Zawsze tak się dzieje.Bądźcie ostrożni.Tutaj jest plastykowa torba.Schowajcie do niej ubranie.Zdezynfekujcie martwe ciało.Wyobraził sobie nowe ubranie Sama — sztywne spodnie, za duże buty, nieskazitelnie białe skarpetki.Sam był tak dumny, że może znowu włożyć normalne ubranie.Teraz zamieniło się ono w szmaty wrzucone do zielonego worka na śmieci, traktowane jak trucizna i przeznaczone do szybkiego spalenia.Gdzie są jego ciuchy, niebieskie więziennie spodnie i biała koszulka? Przynieście je.Wejdźcie do komory.Ubierzcie trupa.Buty nie są konieczne.Żadnych skarpetek.Do diabła, przecież on jedzie tylko kostnicy.Niech rodzina martwi się o ubieranie go do pogrzebu.Teraz nosze.Wynieście go stąd.Do karetki.Był koło jakiegoś jeziora, jechał przez most, w nagle chłodnym i czystym powietrzu.Znowu zgubiony.Rozdział 52Pierwszym blaskiem świtu była różowa aureola nad wzgórzem koło Clanton.Pojawiła się między gałęziami drzew, zmieniając szybko kolor na żółty, a potem na pomarańczowy.Nie było żadnych chmur, tylko jaskrawe kolory na tle ciemnego nieba.W trawie leżały dwie nie otwarte puszki piwa.Trzy puste ciśnięto pod stojący opodal nagrobek.Pierwsza pusta puszka wciąż znajdowała się w samochodzie.Świtało.Cienie wstawały ku Adamowi znad rzędów innych nagrobków.Wkrótce promienie słońca zaczęły przedzierać się ku niemu zza drzew.Spędził w tym miejscu parę godzin, chociaż stracił poczucie czasu.Jackson, sędzia Slattery i poniedziałkowa rozprawa wydawały się odległe o całe lata.Sam umarł.Ale czy na pewno? Czy popełnili już swój odrażający mały czyn? Czas znów zaczynał płatać figle.Nie znalazł motelu, zresztą nie szukał zbyt uparcie.Kiedy zorientował się, że jest blisko Clanton, przyjechał na cmentarz i zlokalizował grób Anny Gates Cayhall.Teraz leżał oparty o niego.Pił ciepłe piwo i rzucał puszkami w najbliższy nagrobek.Gdyby gliniarze znaleźli go i zamknęli w areszcie, nie przejąłby się.Więzienie nie było już dla niego czymś obcym.— Tak, właśnie wyszedłem z Parchman — powiedziałby swoim kolesiom z celi.— Właśnie opuściłem blok śmierci.— I nikt by się go nie czepiał.Najwyraźniej jednak gliniarze mieli co innego do roboty.Cmentarz był bezpieczny.Obok grobu jego babki w ziemię wbito cztery małe chorągiewki na planie kwadratu.Adam zauważył je, kiedy wzeszło słońce.Kolejny grób.Drzwi samochodu zamknęły się gdzieś z tyłu, ale nie słyszał tego.Jakaś postać zbliżała się do niego, ale on tego nie zauważał.Szła powoli, rozglądając się, szukając czegoś.Trzaśniecie gałązki zaalarmowało Adama.Lee stała obok niego, z dłonią na nagrobku swojej matki.Adam spojrzał na nią, a potem odwrócił wzrok.— Co ty tu robisz? — zapytał, zbyt otępiały, by się dziwić.Lee opadła najpierw delikatnie na kolana, a potem usiadła bardzo blisko niego, opierając się plecami o nagrobek.Ujęła Adama za ramię.— odzie, u diabła, się podziewałaś, Lee?— Byłam na odwyku.— Mogłaś zadzwonić, do cholery.— Nie wściekaj się, Adamie.Potrzebny mi przyjaciel.— Położyła głowę na jego ramieniu.— Nie jestem pewien, czy chcę być twoim przyjacielem, Lee.To, co zrobiłaś, było okropne.— On chciał mnie zobaczyć, prawda?— Tak.A ty, oczywiście, zajmowałaś się w tym czasie sobą.Żadnego zainteresowania innymi.— Proszę cię, Adamie, byłam na leczeniu.Wiesz, jaka jestem słaba.Potrzebuję porribcy.— A więc zdobądź ją.Lee zauważyła dwie puszki piwa i Adam odrzucił je szybko.— Nie piję — rzekła z żalem.Jej głos był słaby i pusty.Twarz miała zmęczoną i pooraną zmarszczkami.— Próbowałam się z nim zobaczyć — oznajmiła.— Kiedy?— Wczoraj wieczorem.Pojechałam do Parchman.Nie chcieli mnie wpuścić.Powiedzieli, że jest za późno.Adam spuścił głowę i uspokoił się.Przeklinanie jej nic by nie przyniosło.Lee była alkoholiczką, walczącą z demonami, których miał nadzieję nigdy nie spotkać.Była też jego ciotką, jego kochaną Lee.— Pytał o ciebie aż do samego końca.Prosił, żebym ci przekazał, że cię kocha i nie gniewa się na ciebie.Zaczęła płakać bardzo cicho.Ocierała policzki wierzchem dłoni i płakała przez długi czas.— Sam umarł pełen odwagi i godności — rzekł Adam.— Był bardzo dzielny.Powiedział, że jego serce jest w zgodzie z Bogiem i że nikogo nie nienawidzi.Żałował strasznie tego, co zrobił.Był jak stary mistrz, Lee, gotowy odejść, kiedy nadszedł jego czas.— Wiesz, gdzie byłam? — zapytała pomiędzy chlipnięciami, jakby w ogóle nie słyszała, co mówił.— Nie.Gdzie?— W naszym starym domu.Pojechałam tam z Parchman dziś w nocy.— Dlaczego?— Bo chciałam go spalić.I palił się pięknie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]