[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nowy Jork to nie miejsce żeby wychowywać dzieciaka.Żyją tu albo same bogacze albo sama biedota, nie ma ludzi normalnych, takich pośrodku.I nie liczą się żadne wartości, tylko pieniądze i inne takie bzdety, na przykład czy gazety piszą o tobie czy nie.- W takim światku się obracasz.Nie pomyślałeś, że żyjesz z klapkami na oczach? Miasto ma również inne oblicze.W końcu wszędzie są ludzie dobrzy i źli.- Po prostu robię to co mi Bonzosky każe - mówię.- Kiedyś robiłeś to, co ci dyktowało sumienie.Nie wiedziałem jak zareagować.Nagle twarz Jenny zaczęła znikać w płomieniach.- Jenny, poczekaj! - zawołałem.- Dopiero zaczęliśmy sobie wyjaśniać pewne rzeczy! Nie odchodź! Przecież byłaś tu tylko kilka minut.- Dobranoc, Forrest - ona na to.- Karaluszki do poduszki.- I po chwili całkiem się rozpłynęła.Usiadłem na łóżku.Łzy naleciały mi do oczu.Byłem zupełnie sam, nikt mnie nie rozumiał, nawet Jenny.Miałem ochotę naciągnąć kołdrę na łeb i nigdy więcej nie wstawać, ale po jakimś czasie dźwigłem się na nogi, ubrałem i poszłem do biura.Na biurku leżał stos papierów, które panna Hudgins zostawiła mi do podpisu.W jednej sprawie Jenny miała rację.Powinnem spędzać więcej czasu z małym Forrestem.No więc umówiłem się z panią Curran że dzieciak przyleci do mnie na kilka dni.Przyleciał w piątek.Eddie odebrał go z lotniska.Myślałem że limuzyna zatka małemu dech.Nie zatkała.Wszedł do mojego gabinetu ubrany w dżinsy i bawełniany podkoszulek, rozejrzał się i z miejsca oświadczył że wolał świńską farmę.- Dlaczego? - pytam.- Bo mi się tu nie podoba.Widok z okna, owszem, jest ładny, ale co z tego?- Ja tu pracuję, zarabiam.- Jak?- Podpisuję dokumenty.- Całe życie będziesz podpisywał? - pyta się mnie.- Nie wiem - mówię.- Dobrze mi płacą.Mały Forrest pokręcił głową i podszedł do okna.- Co to? - pyta.- Statua Wolności?- We własnej osobie - mówię.Nie mogę się nadziwić jak bardzo urósł i jaki ładny zrobił się z niego chłopaczek.Ma około metra pięćdziesiąt wzrostu, jasne włosy takie jak Jenny i jej niebieskie oczy.- Chcesz ją obejrzeć? - pytam go.- Kogo?- No, ją.Statuę Wolności.- Może - mówi.- To dobrze.Bo zabieram cię na zwiedzanie miasta.Przez kilka najbliższych dni obejrzymy wszystko co jest do zobaczenia.I zaczęliśmy zwiedzać.Najpierw obejrzeliśmy sklepy na Piątej Alei, potem Statuę Wolności, potem Empire State Building skąd mały Forrest chciał coś zrzucić żeby zobaczyć jak długo będzie spadało, ale mu nie pozwoliłem, potem grobowiec Granta, potem Broadway gdzie jakiś gość się obnażał, a na końcu park Centralny - tyle że tam byliśmy krótko, bo to ulubione miejsce bandytów.Przejechaliśmy ze dwie stacje metrem i wysiedliśmy przy Pięćdziesiątej Dziewiątej.Stamtąd poszliśmy do hotelu Plaża napić się coli.Rachunek wyniósł dwadzieścia pięć dolców.- Kupa szmalu - powiedział mój syn.- Ale nas stać - odpowiedziałem.Dzieciak pokręcił głową i ruszył do wyjścia.Widziałem, że nie najlepiej się bawi, ale co mogłem na to poradzić? Nic, kurde.Żadne sztuki go nie interesowały, największy sklep z zabawkami też nie.W Metropolitan Museum przez chwilę patrzył zaciekawiony na coś co przypominało grobowiec egipskiego króla Tutka czy jak mu tam, ale potem oświadczył że to tylko sterta starych kamulców i znów wyszliśmy na ulicę.Wreszcie odwiozłem go do domu, a sam wróciłem do biura.Kiedy panna Hudgins przyniosła mi kolejny stos papierów do podpisu zapytałem ją o radę.- Może chciałby popatrzeć na znanych ludzi?- Gdzie ja ich znajdę? - spytałem.- Jak to gdzie? W “Elaine's”.- Co to?- Najmodniejsza restauracja w mieście.Jedyna w swoim rodzaju.Więc poszliśmy do restaurancji pani Elaine.Zjawiliśmy się punkt piąta, bo o tej porze większość ludzi jada, ale restaurancja pani Elaine świeciła pustkowiem.Poza tym lokal wcale nie był elegancki ani nic i w ogóle niczym się nie wyróżniał.Po sali pałętało się kilku kelnerów, a przy końcu baru siedziała sympatyczna grubaska i robiła jakieś obliczenia.Pomyślałem sobie że to właśnie Elaine.Zostawiłem małego Forresta przy drzwiach, a sam poszłem się przedstawić i wyjaśnić po co przyszłem.- No tak - powiada Elaine - ale trochę za wcześnie się pan zjawił.Goście zaczną się schodzić dopiero za jakieś pięć godzin.- Tak? To co? Najpierw jedzą gdzie indziej, a potem tu przychodzą? - pytam.- Nie, głuptasie - ona na to.- Przychodzą wtedy, kiedy kończy się bankiet, premiera albo wernisaż.Jesteśmy czynni prawie do rana.- A czy ja z synem moglibyśmy teraz coś zamówić?- Oczywiście, proszę bardzo.- A nie wie pani przypadkiem jacy sławni ludzie wpadną dzisiaj? - pytam.- Pewnie ci sami co zwykle - ona na to.- Barbra Streisand, Woody Allen, Kurt Vonnegut, George Plimpton, Lauren Bacall.Może Paul Newman albo Jack Nicholson, jeśli akurat są w mieście.- Oni wszyscy tu przychodzą?- Tak, dość często zaglądają.Ale uprzedzam, mamy jedną zasadę, której bezwzględnie należy się trzymać.Nie wolno podchodzić do stolików, przy których siedzą sławy, i zawracać im głowy - mówi pani Elaine.- Nie można robić żadnych zdjęć ani nagrywać rozmów, jasne? Może pan usiąść przy tamtym dużym okrągłym stole.Nazywamy go “stołem rodzinnym”.Jeśli przyjdzie ktoś sławny, kto akurat nie będzie z nikim umówiony, posadzę go obok i będzie mógł pan porozmawiać.Więc usiedliśmy we dwóch, mały Forrest i ja, przy dużym stole rodzinnym.Zjedliśmy kolację, zamówiliśmy jeden deser, potem drugi, ale gości w restaurancji wciąż była zaledwie garstka.Mały Forrest wiercił się i ziewał, ale chciałem czymś zaimponować synowi i ci sławni ludzie to była moja ostatnia deska.Dzieciak już zasypiał z nudów, kiedy drzwi otwierają się i kto wchodzi? Elizabeth Taylor we własnej osobie!Wreszcie lokal zaczął się zapełniać.Zjawili się Bruce Willis, Donald Trump i gwiazda filmowa Cher.Potem George Plimpton z przyjacielem, niejakim panem Spinellim i pisarz William Styron.Następnie Woody Allen z całym dworem i pisarze Kurt Vonnegut, Norman Mailer i Robert Ludlum.Różne sławy się schodzą, wszystkie odpicowane w drogie ciuchy i futra.Tłumaczyłem synkowi kto jest kto, bo o wielu z nich czytałem w gazetach.Niestety wszyscy są z kimś poumawiani i siedzą ze sobą, a nie z nami.Po jakimś czasie pani Elaine przysiada się do naszego stolika, pewnie żebyśmy się nie czuli zbyt samotni i sposponowani.- Przykro mi - powiada.- Miałam nadzieję, że uda mi się kogoś wam dosadzić.- No trudno - mówię.- Ale skoro nie możemy pogadać z nikim sławnym, może chociaż pani nam powie o czym oni gadają między sobą.Chciałbym żeby mały Forrest miał jakie takie pojęcie o nowojorskich znakomitościach.- O czym gadają? Hm, gwiazdy filmowe na pewno o sobie - mówi pani Elaine.- A pisarze? - pytam.- Pisarze? Hm, pewnie o tym co zawsze.O baseballu, pieniądzach i dupach.W tym momencie w drzwiach staje jakiś facet i Elaine macha do niego, żeby się do nas przysiadł.- Panie Gump - zwraca się do mnie gospodyni - przedstawiam panu Toma Hanksa.- Miło mi - mówię, po czym przedstawiam mu mojego syna.- Widziałem cię w telewizji - mówi do Hanksa mały Forrest.- Pan jest aktorem? - pytam gościa.- Tak - odpowiada Tom Hanks.- A pan?No więc zaczęłem mu streszczać swoje liczne kariery.Przez jakiś czas Hanks słuchał w milczeniu, a potem mówi do mnie:- Barwne wiódł pan życie, panie Gump.Ktoś powinien nakręcić o panu film.- E tam - mówię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]