[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawiasem mówiąc, jednym z grzechów głównych Science–Fiction jest mnożenie „bytów dodatkowych”, to jest hipotez, bez których nauka doskonale się obchodzi.Całe mnóstwo utworów S–F przyjmuje, jako założenie wstępne, że rozwój życia na Ziemi (albo tylko — przemiana niższych ssaków w człowieczego przodka) nastąpił dzięki zewnętrznej ingerencji: kiedyś, w zamierzchłej przeszłości, wylądowała na Ziemi rakieta „innych”, którzy, uznawszy, iż warunki „uprawy życia” są pod naszym słońcem dobre, zasadzili na planecie jego pierwociny.Może uważali, że spełniają dobry uczynek, może był to eksperyment, może tylko „lapsus” jednego z gwiezdnych przybyszów, który, wracając na pokład rakiety, uronił probówkę z zarodnikami życia… Tego rodzaju konceptów można płodzić ilości całkiem niezliczone.Rzecz w tym, że są one, w ockhamowskim rozumieniu, zakazane, jako zbędne, skoro biogenezę da się wyjaśnić i bez przywołania „teorii odwiedzin kosmicznych”, jakkolwiek (Szkłowski wspomina o tym w swej książce) rzecz w zasadzie wykluczyć się nie daje i kto wie, czy człowiek sam nie będzie kiedyś rozpowszechniał życia na powierzchni innych planet.Wspomniany już astronom amerykański Sagan proponuje plan uczynienia Wenery zdatną do kolonizacji przez rozmnożenie na niej pewnych ziemskich glonów… A zatem rezultat analizy metodologicznej jest jednoznaczny.Uczony, poszukujący działań „astroinżynieryjnych” w Kosmosie, może od dawna je dostrzega, ale odrębnego, zakwalifikowania ich, odcięcia od strefy zjawisk naturalnych i przypisania ich genezy Rozumowi — zabrania mu ta właśnie nauka, której służy.Czy jednak z dylematu tego nie ma wyjścia? Czy nie są do pomyślenia „cuda jednoznaczne”, w nietechnologiczny sposób wyjaśnić się nie dające?Bez wątpienia, tak.Ale wspólne musi im być (prócz oczywistego użycia olbrzymich, więc dostrzegalnych astronomicznie mocy) postępowanie, w jakiś, niechby najogólniejszy i najbardziej odległy sposób, podobne do naszego.W jaki sposób rozumowaliśmy, poszukując „cudów”? Przez podniesienie do potęgi naszych współczesnych możliwości.Jednym słowem, postęp pojmowaliśmy jako poruszanie się po linii wstępującej, a przyszłość jako erę coraz Większych i Potężniejszych Rzeczy.Czego oczekiwałby, po ziemskiej, lubi pozaziemskiej przyszłości, człowiek jaskiniowy? Olbrzymich, wspaniale łupanych krzemieni.A starożytny, czego spodziewałby się na innych planetach? Zapewne galer o wiosłach kilometrowej długości.Może tu kryje się błąd naszego myślenia? Może wysoko rozwinięta cywilizacja oznacza nie — najwyższą energię, ale — najdoskonalszą regulację? Czy odkryte tak niedawno! podobieństwo stosów i bomb jądrowych do gwiazd jest równoznaczne! z wytyczeniem drogi? Czy cywilizacja najwyższa jest tym samym, co najliczniejsza? Chyba nie.A jeśli nie, to socjostaza jej nie musi być rosnącą żarłocznością energetyczną.Co robił pierwotny człowiek u rozpalonego własnymi rękami ogniska? Wrzucał w nie wszystko, co palne, tańcząc, i krzycząc u płomieni, oszołomiony takim przejawem własnej potęgi.Czy nie jesteśmy aby zanadto do niego podobni? Być może.Mimo wszystkie jednak takie „odtłumaczenia”, należałoby oczekiwać rozmaitych dróg rozwoju, a pośród nich — i ekspansywnych, bliskich naszej heroicznej koncepcji wiekuistego pokonywania coraz to rozlegle j szych obszarów materii i przestrzeni.A zatem powiedzmy sobie prawdę: nie „cywilizacji wszelkich” poszukujemy, lecz przede wszystkim — antropomorficznych.Wprowadzamy w Naturę ład i porządek eksperymentu i po zjawiskach takiego rodzaju pragniemy poznać istoty do nas podobne.Jednakże nie obserwujemy takich zjawisk.Czy nie ma ich…? Doprawdy, jest coś głęboko zasmucającego w odpowiadającym na to pytanie milczeniu gwiazd, tak bezwzględnym, że jakby wiecznym.Unikalność człowiekaUczony radziecki Baumsztejn zajmuje w omawianym przez nas zagadnieniu pozycję przeciwstawną względem pozycji Szkłowskiego.Uważa on, że trwanie cywilizacji raz powstałej jest prawie nieograniczone w czasie, to jest wynosić musi miliardy lat.Częstość natomiast biogenezy ma za nadzwyczaj nikłą.Rozumuje on w ten sposób.Prawdopodobieństwo, że z jakiegoś jajeczka ikry dorsza powstanie dojrzała ryba, jest niezwykle małe.Jednakże dzięki temu, że ikry tej jest bardzo wiele (około trzech milionów jajek w jednym miocie), prawdopodobieństwo, że przynajmniej z jednego lub dwóch jajek powstaną ryby, dorównuje jedności.Ten przykład zjawiska nadzwyczaj mało prawdopodobnego w każdym, oddzielnie wziętym przypadku, lecz nader prawdopodobnego przy rozpatrywaniu sumy takich przypadków, zestawia on z procesami bio– i antropogenezy.W rezultacie obliczeń, których nie będziemy przytaczali, dochodzi do wniosku, że z miliarda planet Galaktyki, zaledwie kilka, a może nawet tylko jedna, Ziemia, wytworzyła „psychozoik”.Baumsztejn posługuje się teorią prawdopodobieństwa, powiadającą, że przy bardzo nikłej szansie ziszczenia pewnego zjawiska niezbędne jest tak mnogie powtórzenie warunków, względem niego wstępnych, aby się ono w końcu musiało urzeczywistnić.Tak na przykład jest niezwykle mało prawdopodobne, aby jeden gracz, rzucając dziesięć kości, wyrzucił dziesięć szóstek.Jednakże, jeśli równocześnie miliard graczy będzie rzucać kości, prawdopodobieństwo, że chociaż jeden wyrzuci dziesięć szóstek, jest już daleko większe.Powstanie człowieka uwarunkowane było niezmiernie wielką liczbą czynników
[ Pobierz całość w formacie PDF ]