[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przykro mi.Nie sądziłem, że tak zareaguje.Przypuszczam, że wszyscy błaźni żyją ostatnio w napięciu.Widzisz, to tak jak z krasnoludem i jego narzędziami.Każdy myśli na swój sposób.- Znalazłeś tam twarz mordercy?- Tak.Marchewa wyciągnął rękę.Na dłoni leżało gładkie jajko.- Wygląda tak.- Nie ma twarzy?- Nie.Myślisz jak klaun.Jestem prostym chłopakiem, ale sądzę, że było tak: ktoś w Gildii Skrytobójców szukał sposobu, żeby wchodzić tam i wychodzić, nie będąc widzianym.Zdał sobie sprawę, że obie gildie rozdziela tylko cienki mur.Miał pokój.Musiał tylko sprawdzić, kto mieszka po drugiej stronie.Potem zabił Fasolla i zabrał mu perukę i nos.Prawdziwy nos.w taki sposób myślą klauni.Charakteryzacja nie była trudna.Wszedł do gildii, umalowany jak Fasollo.Wybił dziurę w murze.Potem zszedł na plac przed muzeum, tylko że tym razem ubrany jak skrytobójca.Zabrał.rusznic i wrócił tutaj przez ścianę.Znowu przebrał się za Fasolla i wyszedł spokojnie.A później ktoś zabił jego.- Boffo mówił, że Fasollo wyglądał na zmartwionego.- A ja pomyślałem: to dziwne, bo trzeba by spojrzeć na klauna całkiem z bliska, żeby zobaczyć, jaki naprawdę ma wyraz twarzy.Ale łatwo można zauważyć, że charakteryzacja nie jest nałożona dokładnie.Tak jakby, na przykład, nakładał ją ktoś, kto nie jest do tego przyzwyczajony.A najważniejsze, że kiedy jakiś klaun widzi twarz wychodzącego Fasolla, to widzi osobę.Nie wyobrazi sobie nawet, że to może być ktoś inny, kto nosi tę samą twarz.Klauni nie myślą w taki sposób.Klaun i jego charakteryzacja są jednym.Bez charakteryzacji klaun nie istnieje.Klaun nie nosiłby twarzy innego klauna, tak jak krasnolud nie użyłby narzędzi innego krasnoluda.- To jednak ryzykowne - zauważyła Angua.- Tak, bardzo ryzykowne.- Marchewa, co teraz zamierzasz?- Myślę, że warto sprawdzić, czyj pokój był po drugiej stronie.Podejrzewam, że należał do tego koleżki Fasolla.- W Gildii Skrytobójców? Tylko my?- Hm.tak, masz rację.Marchewa wyglądał na tak załamanego, że Angua ustąpiła.- Która godzina? - spytała.Marchewa bardzo ostrożnie wyjął z aksamitnej sakiewki pamiątkowy zegarek kapitana Vimesa.- Jest.abing abing abong bong.bing.bing.Czekali cierpliwie, aż skończy się melodyjka.- Za piętnaście siódma - powiedział Marchewa.- Idealnie dokładnie.Nastawiałem go według tego wielkiego zegara słonecznego przy uniwersytecie.Angua spojrzała w niebo.- Dobrze - rzekła.- Chyba mogę sprawdzić.Zostaw to mnie.- Jak?- Tego.ja.no, mogę się pozbyć munduru, prawda, i no.jakoś ich zagadać, żeby mnie wpuścili.Udam siostrę pokojówki albo co.Marchewa przyjrzał się jej z powątpiewaniem.- Myślisz, że ci się uda?- A masz lepszy pomysł?- Nie w tej chwili.- No właśnie.Ja.słuchaj, wracaj do reszty, a ja znajdę jakieś spokojne miejsce i przebiorę się w coś odpowiedniego.Nie musiała się oglądać, żeby zgadnąć, skąd dobiegło drwiące prychnięcie.Gaspode potrafił zjawiać się bezgłośnie, niczym niewielki obłoczek metanu w zatłoczonym pokoju; posiadał też taką samą irytującą zdolność wypełniania całej dostępnej przestrzeni.- Gdzie w tej okolicy znajdziesz cywilne ubranie? - zdziwił się Marchewa.- Dobry strażnik zawsze jest gotów improwizować.- Ten piesek strasznie rzęzi - zauważył Marchewa.- Czemu ciągle za nami chodzi?- Naprawdę nie mam pojęcia.- Patrz, ma dla ciebie prezent.Angua zaryzykowała szybki rzut oka.Gaspode trzymał w pysku - ale ledwo-ledwo - wielką kość, szerszą, niż sam był długi.Kość mogła należeć do czegoś, co zginęło w dole ze smołą; była zielonkawa, a miejscami kudłata od pleśni.- Jak miło - stwierdziła lodowatym tonem Angua.- Ale lepiej już idź.Zobaczę, co da się zrobić.- Jeśli jesteś pewna.- zaczął z ociąganiem Marchewa.- Tak.Kiedy odszedł, Angua ruszyła ku najbliższemu zaułkowi.Do wschodu księżyca pozostało tylko kilka minut.***Sierżant Colon zasalutował, gdy zauważył wracającego Marchewę.Zmarszczył czoło.- Możemy już iść do domu, sir? - zaproponował.- Co? Dlaczego?- No bo wszystko już wyjaśnione.- Mówiłem tak tylko, żeby odwrócić podejrzenia.- Aha.Bardzo sprytnie - pochwalił szybko sierżant.- Tak właśnie pomyślałem: mówi tak, żeby odwrócić podejrzenia.- Po mieście nadal krąży morderca.Albo jeszcze gorzej.- Marchewa zmierzył wzrokiem swój niezbyt dobrze dobrany oddział.- Ale myślę, że teraz zajmiemy się tą sprawą z dzienną rotą.- Tego.Ludzie mówią, że tam szaleje prawie rewolucja - powiedział Colon.- Dlatego musimy się tym zająć.Colon przygryzł wargę.Nie był tchórzem w ścisłym sensie tego słowa.W zeszłym roku miasto zaatakował smok, a on stał na dachu i strzelał do bestii z łuku, choć leciała prosto na niego z otwartą paszczą.Fakt, musiał potem zmieniać bieliznę.Ale to było proste.Wielki, groźny, ziejący ogniem smok to prosta sprawa.Owszem, zamierzał upiec Golona żywcem, lecz nie było większych powodów do zmartwienia.No, może nie tak zupełnie.Powód był, całkiem spory, a jednak.prosty.Nie tkwiła w nim żadna zagadka.- Załatwimy tę sprawę?- Tak.- Aha.To świetnie.Lubię załatwiać sprawy.***Paskudny Stary Roń miał ugruntowaną pozycję w Gildii Żebraków.Był Mamrotaczem, i to dobrym.Chodził za ludźmi i mamrotał coś we własnym, prywatnym języku, dopóki nie dali mu pieniędzy, żeby przestał.Ludzie uważali, że jest obłąkany, ale formalnie rzecz biorąc, nie mieli racji.Po prostu kontaktował się z rzeczywistością na poziomie kosmicznym, dlatego miewał kłopoty z percepcją rzeczy mniejszego kalibru, takich jak ludzie, mury czy mydło (chociaż przy obiektach całkiem małych, takich jak monety, jego wzrok nie miał sobie równych).Nie był więc zaskoczony, kiedy przystojna młoda kobieta przebiegła obok niego i zaczęła zdejmować ubranie.Takie rzeczy zdarzały się często, choć jak dotąd jedynie w wewnętrznej przestrzeni jego umysłu.Potem zobaczył, co się z nią stało.Patrzył, jak przemyka obok smukły, złocisty kształt.- Mówiłem im! Mówiłem! Tyle razy! - powiedział
[ Pobierz całość w formacie PDF ]