[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ariele pokręciła głową i wykrzywiła w niechęci twarz, Jerusha wiedziała, że ją stracili.Dziewczynaodeszła, jej bose stopy pluskały w pokrywającej pomost wodzie.Po dotarciu do brzegu zaczęła biec,szybko zniknęła na zwężającej się wstędze plaży.Ariele zwolniła, gdy tylko nabrała pewności, iż nie dosięgnie jej już żadne przywoływanie.Zatrzymałasię i spojrzała na zatokę, wypatrując głowy Silky.Ostrym gwizdem zwróciła na siebie uwagę mera.Silkywyszła z wody, niezgrabnie podreptała brzegiem na szerokich, płaskich płetwach, jej szyja wykręcała się zciekawością.Ariele pochyliła się i pogłaskała merątko, poczuła, jak zimne miejsce w jej sercu wypełnia sięciepłem i miłością, jak w umyśle rodzą się myśli niosące blask i obietnicę, przyszłość nie ograniczonąniczyją przeszłością.- Słyszysz, moja milutka? - zapytała.- Mój tępogłowy brat próbuje naśladować piszczałką twąmuzykę.Zaśpiewajmy mu prawdziwe melodie.- ruszyła znowu, lecz dużo wolniej, żeby mer mógłdotrzymać jej kroku.Patrzyła na błyszczący piasek pod nogami, stawała niekiedy, by wśród wyrzuconychprzez fale kamieni, wodorostów i muszelek wyławiać agaty.Przed nimi wznosiło się strome wzgórze ze zniszczonego erozją piaskowca, przypominało warownię.Od dziecka nazywali je Zamkiem, wyobrażali sobie, że jest twierdzą z legend opowiadanych im przezJerushę.Tammis nadal lubił siadywać tam w wygrzanych słońcem szczelinach (czasem nawet ona) i takjak teraz grać na piszczałce.Pewnie była z nim Merovy, chłonęła każdą nutę, każde jego słowo, jakprzystało na taką zaślepioną idiotkę, jaką była.W dzieciństwie lubiły się z sobą bawić, ale Ariele dawno już straciła cierpliwość dla młodszejdziewczyny, tak samo jak dla swego ostrożnego, ulegającego nastrojom brata i jego obsesyjnegozainteresowania muzyką.Na pewno gra, żeby wywrzeć wrażenie na tacie, lecz nigdy mu się to nie uda,chyba że przestanie być nudną beksą.Zatrzymała się u podnóża Zamku, wsłuchała w dobiegającą teraz czysto i wyraznie muzykę brata:mieszaninę tradycyjnych melodii Letniaków i swobodnych przetworzeń fragmentów pieśni merów, którychgo nauczyła, wszystko razem tworzyło zadziwiająco spójną i - choć nie lubiła tego przyznawać - pięknącałość.Silky uniosła łebek i rozpoczęła własny, niski śpiew; przerwała i zakołysała głową, odezwała sięznowu, jakby chciała włączyć się do muzyki, lecz nie była pewna jej wzoru.Ariele zaczęła zachęcać ją śpiewaniem i gwizdaniem, aż wysoko w górze pojawiła się głowa.Arieleuniosła wzrok, dostrzegła długie, kędzierzawe włosy Merovy, brązowymi, grubymi splotami otaczające jejbladą twarz i szare oczy.Głowa zniknęła, muzyka umilkła.Teraz wychylił się Tammis, promienie słońca rzucały czerwone i złote blaski na jego ciemnobrązowewłosy, słuchał muzyki Ariele i Silky z twarzą wyrażającą niepokój i skupienie.Gdy zrozumiał, że przybyłenaśladują jedynie jego własną pieśń, zdenerwował się bardzo.- Odejdz - powiedział.- Przeszkadzasz mi.- Tak? - Ariele zadarła głowę.- Czyżby? Myślałam, że po prostu grałeś na.piszczałce.- Roześmiałasię, spojrzała z udawaną romantyczną tęsknotą, wykrzywiła się wyraziście.- Chodz, Silky, zostawimyzakochane ptaszki w ich gniezdzie.- Ruszyła wolno wzdłuż brzegu, podnosząc agaty i krwawniki,ociągająca się Silky szła w tyle.- Oczy Pani! - Tammis wrócił do ciepłego zagłębienia skały, gdzie leżał obok Merovy z głową na jejpodołku, grał dla niej.Czuł, jak twarz pali go od złości i zakłopotania, gdy patrzy na oddalające się plecysiostry; potem spojrzał w szare, spokojne oczy dziewczyny.- Przepraszam - powiedział, znowuodwracając głowę.- Chciałem tylko, by zostawiła mnie samego.Zawsze musi wszystko zepsuć.-Popatrzył na piszczałkę, przypomniał sobie, jak wiele lat temu próbowała mu ją odebrać, wydało mu się torównie bliskie, co wyśmiewanie przed chwilą.Przypomniał, jak tata chciał dać ją córce; jak, gdysprzeciwiła się matka, wręczył Ariele własną piszczałkę.O ile wiedział, od tego czasu niemal jej niedotykała, on natomiast stale ćwiczył.Mimo to ojciec słuchał go tylko wtedy, gdy odkrywał i odgrywał nowyfragment pieśni merów.W zdenerwowaniu odrzucił instrument, usłyszał, jak stuknął o skałę.- Och, nie.- Merovy przechyliła się i szybko podniosła piszczałkę, oczyściła ją z piasku, obejrzaładokładnie.Potem wręczyła Tammisowi.- Wez, nic się nie stało.Skrzywił się, pokręcił głową.- Nie obchodzi mnie to - nikogo nie obchodzi.Spojrzała na niego.- Przepraszam.- Westchnął, usiadł ponownie, nakłaniany do tego łagodnie napominającymwzrokiem.Wziął piszczałkę od Merovy, jednocześnie chwycił jej ręce, przyciągnął.Ułożyła się wzdłuż jegociała, objęła je ramionami, pocałowała Tammisa w policzek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]