[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Gdzie ich nakryli?- W punkcie numer 4.Nad tą knajpką w Brixton.- Czy Sanjiego też mają?- Tak.Było ich tam pięciu.Wzięli wszystkich.- I co z nimi? Gdzie teraz są?- Sanji nie żyje.Próbowali na miejscu zmusić go do mówienia, torturowali go.Połamali mu palce i łokcie, a potem przystawili pistolet do głowy i zagrozili, że go zastrzelą, jeśli nie zacznie mówić.Nie zaczął.- A co z innymi?- Wywieźli ich gdzieś na przesłuchania, a parę godzin później przetrząsnęli wszystkie miejsca Sanjiego.Zgarnęli jakieś 50 osób, łącznie z jego żoną.Wsadzili ich do ciężarówek i zawieźli do obozu w Camber Sands.To na wybrzeżu niedaleko Rye.Kiedyś był tam hotel z campingiem.Znaleźli radia, tabele kodowe i całą resztę.- Tabele kodowe nieważne.Każda jest inna, a raportów z kontaktów przecież nie prowadzimy.- Ale ktoś sypnął, Harry.I nie wiemy, co jeszcze mógł wygadać.Andrews wzruszył ramionami.- Nic, co mogłoby zaszkodzić innym grupom.Ale oczywiście musimy ostrzec wszystkich pozostałych.- Już to zrobiłem - przez radio.Nie podawałem szczegółów.Poprosiłem też Crowthera z Romney Marshes o dokładne dane na temat tego obozu.- Chyba nie będziemy mogli nic dla nich zrobić, Glyn.Zbliża się ostatnie stadium rozgrywki i nie możemy teraz ryzykować niczyim życiem.- A co z matką Indi?- Spróbuję załatwić jakąś pomoc inną drogą.Nie damy rady zajmować się wszystkim.Czy jesteś pewien, że Sanji nie żyje?- Tak.Nie zabrali jego ciała i kiedy odjechali, dwóch jego chłopaków poszło i zabrało go stamtąd, żeby chociaż dokonać kremacji.Andrews wpatrywał się w twarz Glyna Thomasa z napięciem i powagą.- Do tej pory i tak mieliśmy niebywałe szczęście, Glyn - rzekł powoli.- To nasza pierwsza porażka.Ktoś musiał sypnąć, inaczej nigdy by nie dostali Sanjiego.Będę musiał znowu zrobić rundę po grupach i przycisnąć ludzi w sprawie bezpieczeństwa.- Masz zamiar powiedzieć Indi?- Tak, zaraz do niej pójdę.Walijczyk zauważył napięcie w twarzy Andrewsa i rzekł cicho:- Mnie byłoby chyba łatwiej, mniej emocjonalnie.Ty potem będziesz miał i tak dość roboty, żeby ją uspokoić.Andrews pokręcił głową.- Dzięki, ale wolę to zrobić sam.Czy Meg już wie?- Nie, tylko ty i ja.Podeszli pod dom.Indira stała uśmiechnięta w drzwiach z fili­żanką herbaty w ręce.Wziął od niej kubek i drugą nęka sięgnął po jej dłoń.- Chodź, usiądź ze mną na chwilę.Kiedy usiedli na ławce pod domem, postawił kubek na kamieniach, objął ramieniem jej plecy i powiedział:- Spójrz na tamten szczyt, Indi.Uniosła głowę i spojrzała ku chmurom otulającym szczyt góry jak kłębek waty.Andrews zaczął mówić:- Mam złe wiadomości, kochanie.Rosjanie złapali wielu ludzi z grupy twojego ojca.Ojciec nie żyje.Jest bardzo dużo aresztowanych.Wśród nich twoja matka.Zapadła długa cisza, po czym dziewczyna szepnęła:- Czy jesteś tego pewien? Nie ma żadnej szansy, że to jakaś omyłka?- Nie, ta prawda, kochana.Straszliwie mi przykro.- Powiedz, jak to się stało.Opowiedział jej, starając się ominąć niektóre szczegóły.Po chwili milczenia dziewczyna zapytała:- Dlaczego kazałeś mi przedtem patrzeć na ten szczyt?- Kiedyś, dawno temu, gdy byłem nieszczęśliwy, wychodziłem domu i szedłem popatrzeć na wielkie, stare drzewo.To mi pomagało ujrzeć wszystko w innej perspektywie czasowej, w innych proporcjach.Myślałem o tym, ile znaczy mój problem wobec spraw natury.Moich parę lat wobec setek i tysięcy.Wobec deszczu, słońca, burz i wiatru i całych pokoleń ludzi, którzy patrzyli wcześniej na to samo drzewo.Rzadko zdarzało się, żebym się po tym choć trochę nie uspokoił.- To mi przypomina coś, co często powtarzał mój ojciec, ponieważ nie bardzo interesowałam się religią.Mówił tak: Całe to twoje uniwersyteckie wykształcenie, wszystkie te przekonania, mówiące, że coś takiego jak Bóg nie istnieje - wszystko to zmieni się w ciągu jednego dnia.I to nie za sprawą logiki, czy jakiegoś rozumowania.Tego dnia po prostu będziesz Go bardzo potrzebować.Zwróciła ku niemu twarz, poważną i ściągniętą bólem.- To chyba dzisiaj nadszedł dla mnie ten dzień, mój kochany.A potem powoli opuściła głowę, ukryła twarz w swych długich, kształtnych dłoniach i zaczęła płakać.Andrews spoglądał na jej smukły kark i wijące się kosmyki gęstych, czarnych włosów i kolejny raz uzmysłowił sobie, jaka jest piękna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl