[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Raptem ujrzał trzech szermierzy: kucyki, mie­cze, kilty.Pewnie zsiedli ze statku.Nieśli tobołki.Schował się w zaułku, żeby popatrzyć, bo w Sen od lat nie było szermierzy.Rozpoznał, że niosą wiązki chrustu.Domyślił się, że zamierzają podłożyć ogień pod drzwi wieży.Pomyślał, że są kompletnie pijani.Zatrzymali się przy kracie i położyli wiązki na ziemi.W górzś| chyba otworzyło się jakieś okno.Gdy szermierze podeszli drzwi, niewolnik dostrzegł jasny błysk i usłyszał krzyki.Nie było dużego huku, tylko odgłos, jakby pękała szyba.Może za głoi*| ny na szkło, ale na pewno nie grzmot.Dwaj szermierze zawrócili.Jeden podtrzymywał kolegę.Trzeci został pod wieżą, martwy.- Ugotowany.Przebiegli tuż obok mnie, więc od rannego poczułem smród przypalonego mięsa.Obejrzyjcie sobie drzwi wieży! Do dzisiaj widać ślady po osmaleniu.Dwa rodzaje piorunów? A może demon?Najbliżej siedzący mężczyzna otoczył ramieniem Katanjiego.- Ładny z ciebie dzieciak - stwierdził.- Nie!Nowicjusz próbował się uwolnić.- To niezłe, jeśli nie możesz mieć czegoś innego - powiedział niewolnik bez przekonania.- Spróbuj!- Nie - zaprotestował Pierwszy, ale nie śmiał krzyknąć głośniej.- Puść go - wtrącił najmłodszy.- Ja to zrobię z tobą.Katanji uciekł.Gdy dotarł do Szafira, właśnie rozładowywano towar, więc stwierdził, że ma jeszcze dużo czasu.Musiał zdobyć więcej infor­macji.Wrócił na plac.Deszcz padał mocniej, ciemne chmury wi­siały nisko.Przy dużych wrotach czekała grupka dziesięciu albo jedenastu niewolników.Katanji pokręcił się trochę, obserwując teren.Był coraz bardziej sfrustrowany.Raptem za plecami usłyszał turkot.W stronę wieży jechał du­ży wóz zaprzężony w cztery konie.Spoza miasta? Może nawet z Vul? Shonsu by wiedział.Ładunek przykryto skórzaną płach­tą.Za pojazdem szli niewolnicy.Dwie grupy niewolników? Mógł przyłączyć się do którejś.Jedni myśleliby, że należy do drugich.Katanji bez wahania ruszył przez plac, nim zdążył się rozmyślić.W połowie drogi ogarnął go strach.Co on wyprawia, w imię wszystkich bogów? Chyba postradał rozum.Ale było już za późno, żeby się wycofać.Gdyby spróbował uciec, niewolnicy podnieśliby krzyk i całe miasto rzuciłoby się w pościg.Bogini, ratuj!Wielka brama stała otworem.Woźnica wjechał na kratę i sta­jał na wprost drzwi rozładunkowych.Pojawili się trzej czarnoksiężnicy, Trzeci i dwóch Pierwszych.Zdjęli skórzaną płachtę, Niewolnicy zaczęli dźwigać przywieziony towar.Na Katanjiego nikt nie zwracał uwagi.Musi powiedzieć Shonsu, że mury są grube na długość ramienia.W takich nie da się wybić otworów.W tym momencie ugięły się pod nim nogi.Na plecy zarzuco­no mu worek.Katanji ruszył chwiejnym krokiem do wieży.Co go opętało? Usłyszą bicie jego serca! I kolana, które grze­chotały jak kastaniety z powodu strachu albo obciążenia.Powietrze cuchnęło końmi.Fuj!W środku było ciemno.Duże pomieszczenie miało sufit na wysokości pierwszego rzędu okien i zajmowało chyba połowę szerokości wieży.Sklepienie podtrzymywały masywne belki.Pod lewą ścianą stały kosze, niektóre otwarte.W środku znajdowały się zioła.Widok po prawej stronie zasłaniał Katanjiemu worek.Szermierz szpiegujący w wieży czarnoksiężników.Co mu zro­bią, jeśli go przyłapią?Niewolnik idący z przodu wszedł do czegoś w rodzaju dużego schowka, rzucił worek na stos i wyszedł.Katanji zrobił to samo, z ulgą pozbywając się brzemienia.Przy wejściu stali dwaj czar­noksiężnicy: Czwarty w pomarańczowej szacie i Drugi w żółtej, jaśniejącej w mroku.Katanji masował plecy, ale pamiętał, żeby trzymać głowę opuszczoną.Ciężkie diabelstwo! Gdy mijał czarnoksiężników, je­den z nich klepnął go w ramię.3Szafir zbliżał się do nabrzeża w Sen.Honakura siedział na dę­bowej skrzyni, jak czarna sowa, Nnanji stał przy oknie i niecier­pliwił się, a Wallie rzucał nożami do celu.Do nadbudówki rufo­wej przyczłapała Brota w obszernej skórzanej pelerynie koloru marzanny.Wyglądała w niej na jeszcze większą i groźniejszą niż zwykle.Woda skapująca z okrycia tworzyła kałuże wokół stóp kobiety, ściekała z kucyka, lśniła na pulchnej brązowej twarzy i siwych brwiach.- Nie podoba mi się to miejsce - burknęła Piąta.- Czego za­mierzasz dowiedzieć się tutaj, panie?- Nie wiem.- Handlarze będą chcieli schronić się przed deszczem!Wallie o tym nie pomyślał.Z żadnego innego miejsca na stat­ku nie mógł zobaczyć tyle, co z nadbudówki.Bulaje w kajutach znajdowały się na poziomie nabrzeża albo niżej.- Może rozwiesić zasłonę? Tak.Widziałem suszące się tu pranie.Brota przewróciła oczami na myśl o szermierzach ukrywają­cych się za bielizną, ale wyszła, żeby wszystko zorganizować.- Gdzie jest nasza maskotka? - zapytał Wallie.- Może powin­niśmy mieć go na oku.Nnanji pokiwał głową i ruszył do drzwi, ale w tym momencie odezwał się Honakura.- Lordzie Shonsu? Jaką według ciebie niezwykłą rzecz zrobił czarnoksiężnik, który wszedł na pokład w Wal? A ty jak uważasz, adepcie?- Zabił człowieka, strzepując palcami - powiedział Siódmy.- Nie zabił mnie następnego! - Nnanji wyszczerzył się, zado­wolony z własnego dowcipu.Stary kapłan wzruszył ramionami.- Spodziewaliśmy się czegoś takiego.Lecz ty nie próbowałeś wyciągnąć miecza, adepcie.W przeciwieństwie do nieżyjącego szermierza, Kandoru.Nie.Nie o to chodzi.- Powiedz nam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl