[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet tego nie umiesz się nauczyć, nie zadając sobie nieustannie pytania:„Czy mi się uda?" Czekaj cierpliwie - zobaczysz, co się stanie.I jak się stanie!Zwróciłem Mistrzowi uwagę, iż uczę się już od czterech lat, a czas mego pobytu w Japonii jest ograniczony.- Nie da się zmierzyć drogi wiodącej do celu! Cóż znaczą tygodnie, miesiące, lata?- A jeśli będę musiał przerwać w pół drogi? - spytałem.- Będziesz mógł przerwać w każdej chwili, kiedy całkowicie wyzbędziesz się siebie.W tym się ćwicz.Zaczęliśmy wiec raz jeszcze od samego początku - jakby wszystko, czego nauczyłem się dotychczas, stało się bezużyteczne.Ale wyczekiwanie w największym napięciu okazało się równie bezowocne, jak uprzednio - jak gdybym nie był w stanie wydostać się z utartej koleiny.Pewnego dnia spytałem Mistrza:-Jak może dojść do oddania strzału, jeśli „ja" nie strzelę?- Samo „się" strzela - odparł Mistrz.- Słyszałem to już parę razy z ust Mistrza, wiec spytam inaczej: Jak mogę wyczekiwać, zapominając o sobie, jeśli „mnie" już nie ma?- Samo „się" czeka w największym napięciu.- A kim albo, czym jest to „się"?- Kiedy to zrozumiesz, nie będę ci już potrzebny.Gdybym natomiast próbował naprowadzić cię na trop, zubożając twe własne doświadczenie, byłbym najgorszym z nauczycieli i należałoby mnie zwolnić z posady! Wiec nie mówmy już o tym.Ćwicz dalej.Mijały tygodnie, a ja nie posuwałem się ani o krok.Zarazem jednak stwierdziłem, że ani trochę mnie to nie niepokoi.Czyżby zmęczyło mnie już to wszystko? Czy opanuje sztukę łucznictwa, czy nie, czy odkryje poprzez własne doświadczenie, co Mistrz miał na myśli, mówiąc „się", czy znajdę drogę, na której dowiem się, czym jest zen -wszystkie te kwestie stały się nagle tak odległe, tak obojętne, że już się nimi nie przejmowałem.Kilkakrotnie postanawiałem zwierzyć się Mistrzowi, lecz stanąwszy przed nim traciłem odwagę.Byłem przekonany, że usłyszę te samą, monotonną odpowiedź: „Nie pytaj, ćwicz!", i nigdy nic innego.Przestałem wiec pytać, a z ochotą przestałbym też ćwiczyć, gdyby Mistrz nie trzymał mnie nieubłaganie twardą ręką.Żyłem z dnia na dzień, wywiązując się z obowiązków zawodowych jak umiałem najlepiej, aż wreszcie przestałem biadać nad tym, że cały mój wysiłek ostatnich kilku lat okazał się bez znaczenia.Aż pewnego dnia, gdy oddałem strzał, Mistrz skłonił się głęboko i przerwał lekcje.- Otóż właśnie „się" strzeliło! - zawołał, ja zaś patrzyłem nań w osłupieniu.A gdy wreszcie zrozumiałem, co miał na myśli, mimo woli wyrwał mi się radosny okrzyk.- To, co powiedziałem - rzekł Mistrz surowo -nie było pochwałą, lecz stwierdzeniem, które w ogóle nie powinno było cię dotknąć.Mój pokłon też nie dla ciebie był przeznaczony, bo ty za ten strzał nie ponosisz żadnej odpowiedzialności.Tym razem zapomniałeś się całkowicie, nie żywiąc żadnych zamiarów wytrwałeś w największym napięciu, i strzał „spadł" z ciebie, jak dojrzały owoc.A teraz ćwicz dalej, jak gdyby nigdy nic.Sporo czasu musiało upłynąć, nim nastąpiły dalsze udane strzały.Zdarzały się one nieczęsto, a Mistrz sygnalizował każdy z nich głębokim pokłonem.Jak to się działo, że cięciwa sama się zwalniała, choć ja nic w tym celu nie robiłem, i jakim sposobem moja zaciśnięta prawa dłoń nagle otwierała się szeroko i odskakiwała w tył - ani wtedy, ani teraz nie umiałbym wytłumaczyć.Faktem jest, że tak się działo, i tylko to się liczy.Zdołałem osiągnąć przynajmniej tyle, że potrafiłem samodzielnie odróżnić strzał udany od nieudanego.Postronny widz po tym poznaje udany strzał, że ruch prawej ręki, gwałtownie odskakującej do tyłu, zostaje zamortyzowany, dzięki czemu całe ciało nie wpada w drżenie.Natomiast po strzale nieprawidłowym długo powstrzymywany oddech w nagłym wybuchu wyrywa się z płuc, przez co łucznik nie może dość szybko ponowić oddechu.Po strzale prawidłowym następuje płynny, swobodny wydech, po którym strzelec bez pośpiechu wykonuje następny wdech.Serce bije równo, spokojnie; można z niezmąconym skupieniem od razu przystąpić do oddawania kolejnego strzału.Natomiast na samym łuczniku, spoglądającym od wewnątrz, udany strzał wywiera takie wrażenie, jakby właśnie zaczął się dzień.Wprawia go to w nastrój, sprzyjający wszelkim słusznym czynom, oraz - co może jest ważniejsze - wszelkiego rodzaju słusznej bezczynności.Zaiste, rozkoszny to stan.- Lecz ten, kto go już posiada - rzekł Mistrz z lekkim uśmiechem - dobrze zrobi, mając go tak, jakby nie miał go wcale.Jedynie w niezłomnym spokoju można przyjąć ten stan w taki sposób, by nie bał się powrócić.Pewnego dnia Mistrz oznajmił mi, że przejdziemy do nowych ćwiczeń.- No cóż, przynajmniej najgorsze mamy za sobą - powiedziałem.- Kto ma przejść sto mil, powinien zakładać, że dziewięćdziesiąt mil to dopiero połowa drogi -Mistrz w odpowiedzi zacytował przysłowie.- Naszym nowym ćwiczeniem będzie strzelanie do tarczy.Dotychczas role tarczy, a zarazem przeszkody, w którą miały wbijać się chybione pociski, pełnił słomiany zwój na drewnianym stojaku.Ćwiczący stał przed nim w odległości, odpowiadającej długości dwóch strzał, ułożonych jedna za drugą.Natomiast tarcza, ustawiona w odległości mniej więcej dwudziestu metrów, stoi na wysokiej pryzmie piachu, mającej szeroką podstawę, usypanej w taki sposób, że wspierają ją trzy ściany pawilonu, zwieńczone - podobnie jak sala, w której stoi łucznik - pięknie wygiętym daszkiem, krytym dachówką
[ Pobierz całość w formacie PDF ]