[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A! gdybyś pani gotową tylko była na jedno - odezwał się van Tinen - na trochę rezygnacji iłagodności.Wszystko by jeszcze dało się naprawić.Któż wie?- Czegóż chcesz ode mnie?Van Tinen westchnął.- Jam posłaniec, z czym mi kazano, przychodzę: król wyma ga od pani tego pisma, które jej dalniegdyś.przyrzeczenia.- I sądzi, że mu je oddam, abym z żony spadła na pospolitą zalotnicę, którą mu odpędzić wolno, gdysię nią znuży? Kochany van Tinen - dodała spokojnie -jeśli po to tylko przychodzisz, jedz nazad ipowiedz, że Cosel nigdy a nigdy nie sprzeda swego honoru!- Pani.na miłość Boga - począł przysłany - nie zarzekaj się! Możesz uporem swym sprowadzićnajwiększe nieszczęście, tak jak zwrotem tego kawałka papieru odzyskać możesz wol ność.wszystko.- Serce Augusta - szepnęła Cosel - a! nie! nie! nie wierzę w nie, nie ma go tam w tej piersi brylantamiobsypanej, złotem opasanej, jak brylanty i złoto ostygłej.Nie odzyskam nic, bom na wieki conajdroższe straciła! Nie wierzę w niego i w ludzi! Powtórzyła mu tylko to, co mówiła ciągle.Van Tinennie poprzestał na tej próbie, siedział parę godzin nie mogąc nic z niej dobyć więcej, ale litując siępozostał dni kilka, dając czas do namysłu.Każdego tak dnia przybywał, rzeczywiście litując się niedoli hrabiny, powtarzał pytanie, prośbę,nakłaniał, błagał, a ona z coraz większym odpowiadała mu chłodem.- Tego papieru nie oddam, w nim honor mój, obrona moja i dzieci moich, które mi wydarto, cześć leży;umrę, ale on go mieć nie będzie.Drugiego dnia już po przybyciu van Tinena hrabina zawołała Zaklikę.który wyglądał teraz prawdziwiejak z krzyża zdjęty.Był to szkielet człowieka: żółty, blady, obciągnięty skórą sfałdowaną, straszny aniemy.Gdy spojrzał na ludzi, czuć w nim było boleść, co szuka tylko pozoru, aby się stała wścieklizną.Straszno było mówić w tym domu, niebezpiecznie dłuższą prowadzić rozmowę, by w niej zmowy nieposądzono.Zaklika przychodził i wychodził niby coś posługując około sprzętów, coś wynosząc i z czymśwracając i tak zrywana, rozbita toczyła się rozmowa.Cosel powiedziała mu krótko:- Nieprawda? wszak już jestem uwięzioną?- Strzegą nas dokoła.- A ciebie?- Mnie dotąd nie.- Trzeba, byś mnie porzucił i był wolnym.Zaklika stanął i drżeć począł cały.- Ja? was, panią? porzucił? a cóż ja zrobię z sobą? a gdzież ja się podzieję? a do czegóż życieprzywiążę? więc chyba iść i w studnię.i umrzeć.- Nie - odparła Cosel - to nie koniec mojej niewoli, ja go znam: to początek.Potrzeba, żebyś ty byłwolnym dlatego, aże byś mógł mnie uwolnić.Rajmund się zadumał.- Potrzeba? mów pani.- Będziesz wiedział, gdzie się znajduję.Ufam ci, obmyślisz środki, postarasz się mnie uwolnić.Kilkatysięcy zostało, które Lehmann zachować potrafił, dam kartkę do niego, potrzeba, ażebyś je miał.- Ale ja.- oburzył się Zaklika.- Nie dla siebie, dla mnie trzeba, byś tyje miał.Spojrzała nań, skłonił głowę posłuszny.- Najprzód idz, spróbuj, pytaj, czy cię puszczą, zdradz mnie: mów, że mi służyć nie chcesz, aby ci daliwiarę.Zrób co chcesz.Na piersiach nosisz mój skarb i poniesiesz go: ja ci go powie rzam.Rozumieszmnie, Zakliko?Podała mu rękę drżącą.- Jednemu tobie wierzę! w tobie jednym ludzka dusza mie szkała.Nie zdradz mnie ty ostatni.- Ja? - oburzył się Zaklika i oczy mu dziko błysnęły, że się Cosel cofnęła.- Ja? - powtórzył i wstrząsłsię.- Umrzeć mogę, ale zdradzić?- Więc trzeba, żebyś ty był wolnym, bez podejrzenia wol nym.Idz,Nie można było mówić długo, Rajmund wyszedł; nazajutrz go pół dnia nie było.Powrócił wieczorem,prowadząc z sobą najętego sługę i dziękował za służbę.Cosel miała siłę odegrać scenę gniewu iwyrzutów, bo gospodarz i gospodyni słuchali pode drzwiami.Odprawę odłożono do rana.Zaklikaposzedł na miasto.Wielka miłość dla tej pani.której życie był oddał, uczyła go tego, co najmniej umiał:chytrości.Poszedł do urzędu wzywając rady i pomocy, mówił, że chciał się uwolnić, że się urodziłpolskim szlachcicem i nikt go wstrzymywać nie ma prawa.Na to rozśmiał się pruski urządnik.którywiedział, ile szlachty polskiej pochwytanej na granicach chodziło pod karabinami pruskimi, ale mu niepowiedział nic.Może.gdyby nie blada twarz i schudzenie.byłby mu dla wzrostu i siły zaciąg doolbrzymów zwiastował, lecz Zaklika nędznie wyglądał, a odkarmić człowieka zbyt było możekosztownym.Tu się z tym rachowano.Puścić go więc się nie wahano i Zaklika konia kupował na targu.Wrócił jeszcze raz do Cosel.ale już go nie podsłuchiwano wiedząc, że się kłóci ze swoją panią i że jąopuszcza.- Jedz do Drezna - powiedziała Cosel - głoś wszędzie, żeś mnie porzucił i czekaj.Lehmann da cipieniądze, trzymaj je w złocie, miej w pogotowiu.Usłyszysz, co się ze mną stanie.Jeśli będę wolną,przybądz do mnie, jeśli będę uwięzioną, ratuj
[ Pobierz całość w formacie PDF ]