[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zebro tu i ówdzie próbo-wał przysiadać się do gromady, witany zimnym milczeniem.Niechluja widzieć ni poznawaćnie chciano.Obu im, ludziom możnym, niegdyś znaczącym, serca się ściskały.Błądząc takpośród stołów, przy których dla nich miejsca nie było, Zebro się zetknął z Niechlujem.Dośćim było w oczy sobie spojrzeć, aby się porozumieć.Stanęli milczący, długo bojąc się prze-mówić do siebie i oglądając dokoła.Unikaliby i oni może od siebie, gdyby gdzie indziej któ-rego z nich przyjęto. A co? mruknął Zebro. Dla nas tu już ani ławy, ni chleba nie ma? Próżnośmy się tu wlekli odparł Niechluj w boki się biorąc. Chciałem okazać, żempanu wierny, ale wierności mej nie radzi tu. Ani mojemu pokłonowi rzekł Zebro. Gdym się nowemu królowi chciał do kolan zni-żyć, odwrócił oczy, dobrze, że nie kopnął nogą.134Zeszli nieco na bok. U mojego woza począł Zebro znajdzie się chleb, mięso i beczułka.Co się mamy do-bijać, gdzie odpychają. Mnie się zda, aby wozy zaprzęgać i do domu odpowiedział Niechluj. Lepszego sięnie doczekamy, a i gorsze może być.Stali jednak i przypatrywali się.Z wielkiej ludzi gromady tak wyłączonym być, nikomuniemiło, starym nienawykłym do tego, tym boleśniej.Obu serce krwią nabiegło. Nie winniśmy nic! Do dzisiaj wiernym mu byłem sługą mówił Zebro ale z winowaj-cami jedno zawołanie mamy. Ja też rzekł Niechluj dziś mu się kłaniałem jeszcze, jutro, gdy żółć poruszy, nie ręczę. Mam być karan począł Zebro niech wiem, za co.Zemście dogodzę, bratanka mojegościęto. I mego stryjecznego mruknął Niechluj. Chodzmyż stąd! dokończył Zebro.Ruszyli ledwie z miejsca, gdy przechadzający się z łańcuchem i krzyżem na szyi ksiądzTeodoryk, jakby ich szukał, zbliżył się i pozdrowił.Przyjęli go chłodno. Czemu nie siadacie z drugimi? spytał.Odpowiedzi na to nie było, spojrzeli nań i oczy pospuszczali. Jeśli sumienie czyste, co ród znaczy? dodał ksiądz. Dziś dzień wesoły dla wszyst-kich, chodzcie ze mną, miejsce znajdziemy.Dosyć opornie, nie śmiejąc mu się sprzeciwiać, Zebro i Niechluj szli za nim.powoli.Leczgdziekolwiek miejsca dla nich napatrzył, gdy się obejrzano, ściskali się biesiadnicy i ławynie stało.Szedł z nimi aż do duchowieństwa ksiądz Teodoryk, aby tu między swymi ich po-sadzić.Tu już wyłączeni zbyt się czując na widoku, jakby ich palcami ukazywano, podzięko-wali orędownikowi swemu, weszli między czeladzie i pospieszyli do wozów i koni.Zebro uwozu suknie z siebie świąteczne bogate ściągać kazał, zbroję wdział, konia wziął, a gdy Na-łęcz toż uczynił, porozumiawszy się z sobą, z niewielkim pocztem w lasy ujechali. Kiedy drudzy nas nie chcą, do swoich jedzmy! zawołał Zebro z gniewem wielkim.Jechali tedy w lasy drogami znanymi, a co w podróży skarg bolesnych i wyrzekań było,łatwo się domyśleć.Gdy pózno dostali się do miejsca, w którym Michno się ukrywał, oba jużbyli rozgorączkowani.Zaręba, wiedząc, jak go ścigano i pochwycić chciano, na uroczysku, zwanym Barcie, oddawna się ukrywał.Zmieniał czasem kryjówkę tę, ale najczęściej w niej przebywał, bo mu siębezpieczną zdawała.Trzeba było tak wytrwałego, jak on, człowieka i prostego obyczajutamtych czasów, aby tu móc wyżyć nie tylko wiosną i latem, ale często jesienią pózną i zimą.Wśród gęstwiny na pagórku chatę Michna, zbliżywszy się dopiero, dostrzec było można.Siedziała ona prawie całkiem zakopana w ziemi, dach ją okryty darniem osłaniał.Ten porósłbył trawą i krzakami bujnymi, tak iż garbem tylko cokolwiek nad ziemią wystawał, a nad nimdymnik z płotka gliną obmazanego od kopcia sczerniały.Zamiast ogrodzenia, wkoło leżałykłody wielkich drzew obalonych, jedne na drugich suchymi gałęzmi i korzeniami ogromnymiposplatane z sobą.Wśród nich tarń, głogi i młode krzewiny różne bujno się puszczały.Szop-ka dla koni z płotu podwójnego sklecona, a dla ciepła gnojem między nie narzuconym ohaco-na113, nędznie wyglądała z pośrodka drzew gałęzi.Do tego zapadłego kąta Zarębowie i Nałęczowie zjeżdżali się często w liczbie znacznej.Tu się odbywały ich narady, a że miejsca w chałupie mało było, rozsiadali się na bliskiej łące,która była spasiona i stratowana.113Ohacona (z ukr.) ogacona.135Miał tu Zaręba i studzienkę wykopaną a licho ocembrowaną, i loszek, i co do prostego ży-cia było potrzeba.Wnijście do jego lepianki niewygodne było, bo we drzwiach do pół zginaćsię musiał każdy, a pod sobą szukać kłódki, która za próg służyła.Ciemno było tu zawsze.Przybywający huknęli naprzód trzy razy, naśladując puchacza, aby ich za obcych niewzięto.Natychmiast wylazł z chaty człek w krótkiej odzieży, w chodakach, z głową postrzy-żoną i przeciw nim do wrót pospieszył.Był to sługa Zaręby, niemowa, ale bardzo roztropny iprzebiegły, a do swego pana przywiązany.Nie z urodzenia postradał mowę i słuch miał do-bry.Chłopięciem jeszcze gdy był, człek jakiś okrutny przez zemstę język mu uciął, tak żebełkotał niezrozumiale.Zaraz też odsunęła się okienniczka w niskiej ścianie, przez którą światełko błysnęło i gło-wa ludzka.Był to Michno sam, ciekaw, kto mu takiego dnia mógł przybyć w gościnę.Gdy sięopowiedzieli, rad bardzo naprzeciw pospieszył do progu.Konie powiódł niemowa do stajni, a oni szli do chaty, w której świeciło i gdzie Michnó włosiowym kaftanie i spodniach czekał na nich. Czyście się zabłąkali?! zawołał. Dziś nikogom się nie spodziewał, co najprędzej ju-tro; wszyscy ciekawi pojechali onego nowego króla oglądać! My też stamtąd wracamy rzekł krótko Zebro.To mówiąc, przez otwarte drzwi do izby weszli, jak loch niskiej, ale bardzo przestronnej.Zaręba zmuszony często tu przebywać, przystroił ją, jak umiał najlepiej, wojłokami powy-ścielał, skórami wyłożył, zbrojami obwiesił i jakby na najczyściejszym dworze u ziemianina,pięknie w niej było.Zwieciła broń, tarcze, miecze i noże porozwieszane.Nie brakło nawetgęśli na jednej ścianie, bo na niej Zaręba czasem grywał.U ściany jednej gorzało prawie nig-dy nie wygasające ognisko, przy której dziewczę z kosami długimi teraz coś prażyło dla pana,ale obcych posłyszawszy, natychmiast się skryło.Zebro i Niechluj, którzy tu nie bywali, choć o Barciach wiedzieli, rozpatrywali się cieka-wie i dziwili.Postrzegłszy to, Michno zawołał: Co się to wam osobliwym wydaje, że ów dworzanin stary, który u króla już powinien byłsię podczaszostwa albo podkomorstwa dosłużyć, pod ziemią się kryć musi jak borsuk w ja-mie? Taka dola wiernych sług, co prawdę panom mówią.Niechluj głową ruszył dwuznacznie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]