[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale i to niemożliwe.Przecież zawsze ignoruję siebie jako ptaka.Muszę działać sam.Jeśli uda mi się zranić kota, mam szansę.Muszę się jakoś dobrać do jego oczu: trzeba będzie bezszelestnie dać nura w dół.Kot wspiął się jeszcze wyżej.Odfruwam z drzewa i kołuję w powietrzu.Boję się.Ptak we mnie wpada w panikę na widok kota.Przychodzi mi na myśl, że może sen skończyłby się, gdybym wleciał do swojego pokoju, gdzie nigdy jeszcze nie byłem jako ptak.Wiem jednak, że nie ma na to dość czasu.Daję nura.Przelatuję między gałęziami i z impetem trafiam kota w głowę.Celuję dziobem prosto w jego oko: w żółtozielone, nakrapiane czarnymi punkcikami oko, bez reszty skupione na moich dzieciach.I nagle spadam, skrzydła odmawiają posłuszeństwa.Tracę oddech, boli.Kot strąca mnie na ziemię jednym szybkim ruchem łapy.Padam i nie mogę się ruszyć.Oczy mam otwarte, ale cały jestem sparaliżowany.Leżę na boku i patrzę do góry na drzewo.Jeszcze raz zamykam oczy i próbuję przerwać sen.Otwieram oczy — nadal leżę na ziemi.Kot spogląda na mnie z wysokości drzewa.Odciągam jego uwagę od gniazda.Rozpaczliwie próbuję podciągnąć nogi pod siebie, ale żadna cząstka mojego ciała nie chce nawet drgnąć.Kot patrzy do tyłu przez grzbiet i zaczyna powoli schodzić.Chwilami obsuwa się i czepia pazurami, a ostatnie kilka stóp pokonuje zeskokiem.Dalej leżę w miejscu.Kot stoi nieruchomo i wpatruje się we mnie.Nie ruszam się; nie mogę.Kot wygina grzbiet i szykuje się do skoku.Patrzę mu w oczy, próbuję go zmusić, by dostrzegł we mnie chłopca, nie tylko ptaka.Szparki jego oczu na przemian rozszerzają się i zwężają.Aż zeza dostał z koncentracji.Pewien tego, co nastąpi, wolno kiwa głową.Staram się go powstrzymać, osadzić w miejscu siłą wzroku.Jeszcze raz usiłuję przerwać sen.Czuję, że uda mi się to, gdy zamknę oczy.Wiem jednocześnie, że gdy zamknę oczy, kot rzuci się na mnie.Zamykam oczy i wtedy, tuż-tuż na samej granicy snu, słyszę jakiś odgłos i przeraźliwy wrzask kota.Budzę się w łóżku cały drżący i zlany potem.Serce mi wali jak szalone.Z trudem docieram do łazienki, żeby napić się wody.Cały jeden bok mam obolały i bez czucia.Oglądam się w lustrze, ale nie widzę żadnych śladów, ani zaczerwienienia, ani skaleczenia.Jestem blady, włosy mam pozlepiane od potu.Wracam do pokoju i zmieniam piżamę.Tę, którą zdjąłem, wieszam na kaloryferze, żeby wyschła.Jestem tak obolały, że ubieram się z największym trudem.Padam z powrotem na łóżko i wbijam wzrok w sufit.Nie wiem, czy powinienem znów zasnąć.Czuję wielkie zmęczenie, ale boję się snu.Czy potrafiłbym jeszcze spać i nie śnić? Jeśli sen wróci, co się w nim wydarzy ? Zmuszam pamięć do odtworzenia zdarzeń ze snu, próbuję nadać mu szczęśliwy koniec.Kot darł się.Dlaczego? Czy był to tylko wrzask poprzedzający skok na moje ciało i rozdarcie go na strzępy? Czy będę martwy, jeśli powrócę w sen? Czy jeśli umrę we śnie, sen się skończy? Czy jeśli umrę we śnie, umrę też jako chłopiec?Leżąc w łóżku, czuję się prawie martwy.Wiem, że z łatwością mógłbym teraz umrzeć.To tylko kwestia zaniechania wysiłku.Nie mogę się powstrzymać i zapadam w sen.Przybywam w sen z zamkniętymi oczami.Jestem, nie umarłem.Otwieram oczy i widzę, że kocur skacze i miota się w kółko.Nadal przeraźliwie wrzeszczy, widzę krew.Jedno oko ma zamknięte i cieknie z niego jakiś płyn.Kot zmyka w końcu z piskiem przypominającym skowyt.Patrzę, a na ziemi koło mnie leży Perta!O Jezu! Ptasiek płacze.Co się stało, do ciężkiej cholery? Czemu on płacze? Może tak w ogóle.Jeśli potrafi płakać, niech płacze.Niełatwo jest zapłakać, nawet jak się chce.Znowu zamykam oczy.Chcę skończyć sen.Muszę go skończyć.Dzieci zostały same, Perta nie żyje.Wiem, że nie żyje, nie tylko ze sposobu, w jaki leży, ale i stąd, że wciąż jeszcze jest to mój sen.Zamykam oczy i skupiam się na pragnieniu przerwania snu.W końcu sen wymyka się spode mnie, już po wszystkim, a ja dalej śpię.Wiem, że skoro śpię, a nie śnię, to muszę być martwy.Rankiem otwieram oczy i zupełnie nie mogę się ruszyć.Ze zdziwieniem stwierdzam, że żyję.Nie chcę krzyczeć, nie chcę się ruszać.Utraciłem kontrolę nad własnym ciałem.Czuję się całkiem oddzielny.Widzę, jak matka wchodzi do pokoju, coś do mnie mówi, wścieka się, patrzy na mnie, woła, w końcu wybiega z pokoju.Czuję się, jakbym był gdzieś indziej.Patrzę na przedmioty dookoła, jakbym patrzył na ptaki przez lornetkę.Patrzę na lekarza.Patrzę, jak biorą mnie do szpitala.Zależnie od tego, ile chcę widzieć, zamykam lub otwieram oczy.Czuję, że już nigdy nie zasnę, nigdy nie będę śnił, nigdy się nie poruszę.Nie bardzo mnie to obchodzi.Mogę tylko patrzeć.Patrzę z przyjemnością.Unoszą moje nogi w powietrze.Unoszą moje ramiona.Zadają mi pytania.Nie odpowiadam.Nie chcę odpowiadać.Nie jestem pewien, czy byłbym w stanie odpowiedzieć.Nawet mój głos nie jest już mój.Jestem pomiędzy sobą a czymś innym.Potem śpię, śpię martwym snem, który już znam.Jakby nie było żadnego związku między tamtym zaśnięciem a przebudzeniem.Budzę się w szpitalu.Jestem głodny.Jem i mogę się ruszać.Znowu jestem z ludźmi.Może sen opuścił mnie na zawsze? Sam nie wiem, czy mi żal, czy nie.Jestem jak małe dziecko: nie ma nic, tylko ja — ja, który jem, przyglądam się przedmiotom dookola, wącham różne rzeczy, smakuję różne rzeczy, słyszę różne rzeczy.Poruszam ręką i patrzę na swoją rękę w ruchu.Jest czymś nowym.W trzy dni później wypisują mnie ze szpitala i idę do domu.Cały następny tydzień leżę w łóżku, doznając prostej radości, że ja to ja.Ojciec mówi, że opiekował się ptakami.Opowiada mi, ile nowych ptaków porozmieszczał w klatkach rodzinnych, gdzie są nowe gniazda i ile w którym jajek.Nie obchodzi mnie to.Wszystko się skończyło.Jestem przerażony: wcale nie chcę wracać.Ojciec pyta, co zamierzam zrobić z ptakami, które latają na wolności.Chce zamknąć je w klatce.Mówi, że naliczył piętnaście samców wyśpiewujących po drzewach, a naprawdę jest ich pewnie ze dwa razy tyle.Ponad trzysta dolarów fruwa sobie swobodnie na wolnym powietrzu.Nie chce mi się o tym rozmawiać.Wracam do szkoły, ale po trzech dniach wszystko zaczyna się na nowo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]