[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Si.d'accordo, facciamo cosi*.- rozległy się słowa.Tolomei zaciągnął Boccanegrę w kąt komnaty.Pozostaliśledzili z uwagą twarz starego florentyńczyka o cienkim nosie, zaciśniętych wargach i przygaszonych oczach.Po­chwycili tylko słowa: fratello i arcivescovo.**- Dwa tysiące liwrów dobrze umieszczonych, prawda?- wyszeptał wreszcie Tolomei.- Wiedziałem, że kiedyś mi się przydadzą.Z głębi gardła starego Boccanegry dobył się śmieszek.Następnie zajął swe miejsce i rzekł po prostu, wskazując palcem Tolomei:- Abbiate fiducia**.Wówczas Tolomei z tabliczką i rylcem w dłoniach zwracał się do każdego, pytając o wysokość subwencji, którą mógł zadeklarować.Boccanegra pierwszy wymienił ogromną sumę: dziesięć tysięcy i trzynaście liwrów.- Po co trzynaście liwrów? - zapytano go.- Per portar loro scarogna*- Peruzzi, ile możesz dać? - spytał Tolomei.Peruzzi rachował.- Powiem ci.za chwilę - odpowiedział.- A ty, Salimbene?Genueńczycy otaczający Salimbeniego i Buonsignoriego mieli miny ludzi, którym wyrywa się kawał ciała.Znani byli jako najbardziej szczwani w interesach.Mówiono o nich: „Wystarczy, żeby genueńczyk spojrzał na twój trzos, a już jest pusty".Jednakże wywiązali się z zobowią­zań.Niektórzy z obecnych zwierzali się:- Jeżeli Tolomei zdoła wyciągnąć nas z tej opresji, pewnego dnia zostanie następcą Boccanegry.Tolomei zbliżył się do obu Bardich, którzy szeptem rozmawiali z Boccacciem.- Ile deklarujecie za waszą kompanię? Starszy z Bardich uśmiechnął się.- Tyle, ile ty, Spinello.Lewe oko sieneńczyka otwarło się- Będzie to dwa razy więcej, niż myślisz.- O wiele ciężej byłoby wszystko stracić - rzekł Bardi, wzruszając ramionami - nieprawdaż, Boccaccio?Ten skłonił głowę, ale wstał i odciągnął na bok Guccia.Dzięki wspólnej podróży do Londynu zawarli ze sobą trwałą przyjaźń.- Czy twój wuj naprawdę ma sposób, aby ukręcić szyję Enguerrandowi?Guccio z bardzo poważną miną odrzekł:- Nigdy nie słyszałem, aby mój wuj przyrzekał coś, czego nie może dotrzymać.Gdy obrady zakończyły się, w kościołach już odśpiewano Anioł Pański i Paryż spowiła noc.Trzydziestu bankierów opuściło dom Tolomei.Odprowadzali się od drzwi do drzwi przez dzielnicę Lombardów oświetleni pochodniami, które nieśli ich pachołkowie, tworząc na ciemnych ulicach osobliwą procesję zagrożonego mienia, procesję skruszo­nych wyznawców złota.Spinello Tolomei sam na sam z Gucciem w swoim gabinecie obliczał zadeklarowane sumy, jak liczy się oddziały przed bitwą.Skończywszy, uśmiechnął się.Z przymrużonym okiem i rękami założonymi do tyłu, patrząc w ogień, gdzie polana zmieniały się w popiół, wyszeptał:- Jeszcze nie zwyciężyliście, panie de Marigny.Później rzekł do Guccia:- Jeżeli się nam powiedzie, zażądamy nowych przywi­lejów we Flandrii.Choć bliski klęski, Tolomei już rozważał, jakie wyciąg­nąć korzyści, gdyby jej zdołał uniknąć.Podszedł do kufra i otworzył go.- Pokwitowanie podpisane przez arcybiskupa - rzekł, biorąc dokument.- Gdyby postąpił z nami tak jak z templa­riuszami, wolałbym, aby sierżanci pana Enguerranda nie mogli znaleźć tego kwitu.Skoczysz na najlepszego konia, natychmiast pojedziesz do Neauphle i tam schowasz po­kwitowanie w naszym kantorze.Zostaniesz tam.Spojrzał wprost w twarz Guccia i dorzucił z powagą:- Gdyby mnie spotkało nieszczęście.Obaj ułożyli palce w znak wideł i dotknęli drzewa.-.oddasz ten dokument Dostojnemu Panu d'Artois, aby go przekazał hrabiemu de Yalois, który potrafi z niego zrobić właściwy użytek.Bądź ostrożny, bo kantor w Neau­phle nie chroni od łuczników.- Wuju, mój wuju - rzekł żywo Guccio - mam myśl.Zamiast mieszkać w kantorze, mógłbym zajechać do Cressay, gdzie kasztelani są naszymi dłużnikami.Niegdyś bardzo im pomogłem i nadal mamy u nich wierzytelności.Myślę, że córka - jeśli nie zaszły żadne zmiany - nie odmówi mi pomocy.- Dobry pomysł - powiedział Tolomei.- Dojrzewasz, mój chłopcze! Dobre serce u bankiera zawsze powinno służyć jakiejś sprawie.Tak więc zrób.Ponieważ jednak potrzebujesz tych ludzi, musisz przybyć z podarunkami.Dla kobiet weź ze sobą kilka łokci tkaniny i koronki z Brugii.Mówiłeś, że są tam dwaj chłopcy? I lubią polować? Zabierz więc dwa sokoły, które otrzymaliśmy z Mediolanu.Odwrócili się do kufra.- Oto kilka kwitów podpisanych przez Dostojnego Pana d'Artois - podjął.- Sądzę, że ci nie odmówi pomocy, gdyby zaszła tego potrzeba.Ale poparcie jego będzie pewniejsze, jeżeli podasz mu swoją prośbę jedną ręką, a rachunki drugą.Oto dług króla Edwarda.Nie wiem, mój siostrzeńcze, czy to ci przysporzy bogactwa, ale w każdym razie możesz okazać się groźny.Spieszmy! Teraz nie zwlekaj! Każ osiodłać konia i przygotować juki.Weź ze sobą dla eskorty tylko jednego pachołka, żeby nie zwracać uwagi.Ale każ mu się uzbroić.Wsunął dokumenty do ołowianej skrzyneczki i podał ją Gucciowi wraz z workiem złota.- Los naszych kompanii jest teraz na pół w twoich, a na pół w moich rękach - dorzucił.- Nie zapominaj o tym!Guccio wzruszony uściskał wuja.Tym razem nie musiał tworzyć sobie postaci bohatera ani wymyślać nadzwyczaj­nej roli; rola sama doń przyszła.W godzinę później opuszczał ulicę Lombardów.Wówczas messer Spinello Tolomei włożył podbity futrem płaszcz, bo październik był chłodny, wezwał sługę kazał mu wziąć pochodnie oraz sztylet i udał się do pałacu Marigny'ego.Czekał długą chwilę najpierw u odźwiernego, potem w wartowni, która służyła za poczekalnię.Koadiutor prowadził królewski tryb życia i w jego domu panował ruch do późnej nocy.Messer Tolomei był cierpliwy, kilkakrotnie przypominał o swej obecności, podkreślając, że musi koniecznie porozmawiać osobiście z koadiutorem.- Chodźcie, messer - rzekł wreszcie jeden z sekretarzy.Tolomei minął trzy olbrzymie sale i znalazł się na wprostEnguerranda de Marigny, który samotnie w swoim gabine­cie kończył jeść wieczerzę, nie przerywając pracy.- Cóż za niespodziewana wizyta - rzekł chłodno Marig­ny.- Jaką macie sprawę?Tolomei odparł równie chłodnym tonem:- Sprawę dotyczącą królestwa, Wasza Dostojność.Marigny wskazał mu krzesło.- Proszę mi wyjaśnić - rzekł.- Od kilku dni, Dostojny Panie, krąży pogłoska o pew­nym zarządzeniu, które omawia się na Królewskiej Radzie, a mającym jakoby dotyczyć przywilejów kompanii lombardzkich.Pogłoska się szerzy, niepokoi nas i wielce utrudnia handel.Brak do nas zaufania, nabywcy zjawiają się coraz rzadziej, dostawcy żądają natychmiastowej za­płaty, a dłużnicy odraczają spłaty.- To nie są sprawy królestwa - rzekł Marigny.- To się okaże, Wasza Dostojność, to się okaże.Wiele osób niepokoi się i tu, i gdzie indziej.Mówi się o tym nawet poza granicami Francji.Marigny potarł ręką podbródek i policzek.- Mówi się za dużo.Jesteście rozumnym człowiekiem, messer Tolomei, i nie powinniście wierzyć tym pogłoskom - rzekł, patrząc spokojnie na jednego z tych ludzi, których zamierzał zmiażdżyć.- Skoro tak twierdzicie, Dostojny Panie.Ale wojna flamandzka bardzo drogo kosztowała i Skarb może po­trzebować dopływu świeżego złota.Otóż przygotowaliśmy projekt.- Wasz handel, powtarzam, w niczym mnie nie dotyczy.Tolomei podniósł rękę, jakby zamierzał powiedzieć:„Cierpliwości, nie wiecie o wszystkim." i ciągnął dalej:- Chociaż nie zabieraliśmy głosu na obradach Zgroma­dzenia, pragniemy przecież dopomóc naszemu umiłowa­nemu królowi.Jesteśmy gotowi udzielić znacznej po­życzki, nieograniczonej w czasie i minimalnie oprocen­towanej.Złożyłyby się na nią wszystkie kompanie lombardzkie.Przyszedłem tu, aby was o tym powiadomić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl