[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wódzpienił się wprost z wściekłości.Uderzył nieuważnego strażnika pięścią w twarz, zdarł mu zszyi woreczek z lekami i zaczął go deptać.W ten sposób odebrano nieszczęśnikowi jegocześć.Z wyrazu leki nie należy sądzić, że chodzi tu o lekarstwa jako o środki lecznicze.Słowoto zrodziło się u Indian dopiero z pojawieniem się białych.Leki bladych twarzy nie były imznane, uważali więc ich skutek za działanie czarów, jakiejś niepojętej, tajemniczej siły.Odtądnazywają lekarstwem wszystko, czego nie rozumieją, co im się wydaje cudem, skutkiemwyższych wpływów.Oczywiście każdy szczep inaczej i przez siebie samego utworzonymwyrazem nazywa lekarstwo.Mandanowie: hopenesz , Tuskarorowie: ,,yunnjuh queht ,Czarnonodzy: ,,nehtowa , Siuksowie: wehkon , a Ariaccarehowie: ,,wehrootih.Każdy dorosły wojownik, każdy wódz nosi na szyi woreczek z lekami.Młodzieniec,który chce wejść w grono mężów i wojowników, znika nagle z gromady i szuka samotności.Tam odprawia posty, głodzi się i odmawia sobie nawet wody.Rozmyśla przy tym o swychnadziejach, życzeniach i planach.Wysiłki duchowe w połączeniu z cielesnymi wyrzeczeniamiwprawiają go w stan gorączkowy, w którym nie umie już odróżnić pozoru od rzeczywistości.Zdaje mu się, że otrzymuje z góry natchnienie, a każdy sen jest dlań nadziemskim objawie-niem.W tym stanie czeka na pierwszy lepszy przedmiot, jaki mu się we śnie lub w jakikol-wiek inny sposób zamajaczy, i przedmiot ten jest potem przez całe życie jego świętością,czyli ,,lekiem.Gdyby to miał być na przykład nietoperz, nie spocznie, dopóki go nie po-chwyci.Skoro mu się to uda, wraca do szczepu i oddaje ów przedmiot lekarzowi, czarowni-kowi, który umie preparować takie rzeczy.Potem chowa leki w osobliwie sporządzonymworeczku, który nosi stale przy sobie i który stanowi jego najcenniejszy skarb.Tracąc owe,,leki Indianin traci zarazem i honor.Taki nieszczęśnik może odzyskać cześć tylko wówczas,gdy zabije sławnego wroga i zdobędzie jego leki , które stają się odtąd własnością zwycięz-cy.Można więc sobie wyobrazić, jaką karą było dla strażnika zerwanie i podeptanie tego wo-reczka.Nie rzekłszy ani słowa usprawiedliwienia lub gniewu, zarzucił strzelbę na ramię izniknął między drzewami.Odtąd uchodził dla swego szczepu za umarłego, szczep mógł goprzyjąć z powrotem tylko w razie, gdyby zdobył nowe leki.Wściekłość wodza zwróciła sięnie tylko przeciwko winnemu, lecz i przeciwko mnie.Przystąpił tedy do mnie i krzyknął: Rościłeś sobie prawo do tych psów! Biegnij teraz za nimi i złap ich!Chciałem się odwrócić bez odpowiedzi, ale Tangua pochwycił mnie za ramię i zawołał: Słyszałeś, co rozkazałem? Masz ich ścigać! Odepchnąłem go od siebie i odpowiedzia-łem: Rozkazałeś? Czy masz do tego prawo? Tak.Jestem wodzem tego obozu, a wy musicie mnie słuchać!Wyjąłem z kieszeni puszkę od sardynek. Czy mam ci dać właściwą odpowiedz rzekłemtrzymając puszkę w ręce i wysadzić cię w powietrze z wszystkimi wojownikami? Powiedzjeszcze słowo, które mi się nie spodoba, a zniszczę was wszystkich moimi lekami !Byłem ciekawy, czy ten żart wywoła pożądany skutek.Nie czekałem długo.Wódz cofnąłsię daleko i krzyknął: Uff, uff! Zachowaj te leki dla siebie! Jesteś psem, takim jakim jest każdy Apacz!Była to obelga, której nie przyjąłbym spokojnie, gdyby nie wzgląd na rozdrażnienie jego iwiększości Keiowehów.My, biali, wróciliśmy do naszego obozu, gdzie wszyscy próbowali wyjaśnić to zdarzenie,ale bez skutku.Ja milczałem nawet wobec Sama, Dicka i Willa.Bawiło mnie to w duchu, żeposiadam tajemnicę uwolnienia jeńców, której oni mimo największych starań nie mogli roz-wiązać.Kosmyk włosów Winnetou miałem przy sobie we wszystkich moich wędrówkach poZachodzie i zachowałem go do dziś dnia.102ROZDZIAA IVDWA RAZY W WALCE O %7łYCIEZachowanie się Keiowehów, chociaż nie uważaliśmy ich za zdecydowanych wrogów, bu-dziło w nas pewne obawy.Dlatego postanowiliśmy, kładąc się na spoczynek, czuwać po koleido rana.Ten środek ostrożności nie uszedł uwagi czerwonoskórych i oczywiście wzięli namgo za złe.Przyjazń ich zmniejszyła się jeszcze bardziej.O świcie zbudził nas ten, który czuwał ostatni.Spostrzegliśmy, że Keiowehowie starali sięodszukać ślady zbiegłych wodzów, co im się nie udało w nocy.Teraz znalazłszy trop, poszliza nim.Prowadził on do miejsca, w którym Apacze ukryli przed napadem konie naturalniepod dozorem kilku strażników.Inczu-czuna i Winnetou odjechali razem ze strażnikami, niezabrawszy reszty koni z sobą.Dowiedziawszy się o tym Sam Hawkens zrobił chytrą minę izapytał mnie: Czy domyślacie się, sir, dlaczego tak postąpili obaj wodzowie? Nie trudno odgadnąć. Oho! Taki greenhorn jak wy niech sobie nie wyobraża, że dzięki prostemu przypadkowiwpadnie zawsze na dobry pomysł.Aby odpowiedzieć na moje pytanie, potrzeba doświadcze-nia. Wszak je mam. Wy? Doświadczenie? Ciekaw jestem, skąd żeście je wzięli.Może mi to powiecie. Owszem.Doświadczenie, które posiadam, zaczerpnąłem z książek. Znowu te wasze książki! Zapewne przeczytaliście niejedno, co się tutaj może przydać,ale nie sądzcie zaraz, że posiedliście wszystkie rozumy.Zaraz wam udowodnię, że nic, ale tonic nie wiecie.A zatem, dlaczego obaj wodzowie zabrali tylko swoje konie z sobą, a zostawilikonie jeńców? Właśnie z powodu tych jeńców. Jak to? Bo ci będą jeszcze bardzo potrzebowali tych koni. Co powiecie? Po co jeńcy mogą potrzebować koni? Słowa jego nie zraniły mojej ambi-cji, bo znałem już jego usposobienie. Mogą tu zajść dwie możliwości odpowiedziałem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]