[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sierżant prowadził w ponurym nastroju, ostro zmieniając biegi, ledwo przyhamowując na skrzyżowaniach, dopóki nie zaczęli długiej wspinaczki stokami Szponu Północnego ku amerykańskiej kopalni.- Masz - mruknął w końcu, wyciągając z kieszeni celofa­nową torebkę.- Pestki dyni.- Podał torebkę Shanowi.- Do­bre, nie to spleśniałe gówno z targu.Solone.Dostałem je w kan­tynie.Żuli pestki powoli, w milczeniu, niczym dwóch staruszków na ławce w pekińskim parku.Niedługo potem Feng zaczął nachylać się do przodu, obserwując pobocze.- Chang mówił, że to zaoszczędzi godzinę - powiedział, zjeżdżając na zryty koleinami szlak, sprawiający wrażenie nieco szerszej niż zwykle koziej ścieżki.- Dzięki temu zdąży­my wrócić na kolację.Przez pięć minut jechali dróżką w stronę ostrej grani.Po prawej stronie, zaledwie metr od opon ich wozu, ścieżkę uci­nała niemal pionowa ściana urwiska, kończąca się zwaliskiem skał kilkaset metrów niżej.- Jakim cudem ta droga może prowadzić do Ameryka­nów? - zapytał nerwowo Yeshe.- Musielibyśmy przedostać się przez tę przepaść.- Zdrzemnij się - burknął Feng.- Zachowaj energię na pracę, jaka cię czeka w Czterysta Czwartej.- Co masz na myśli? - zapytał Yeshe niespokojnym gło­sem.- Jak prosiłeś, porozmawiałem z sekretarką nadzorcy.Powiedziała, że nikt nie pracuje przy komputerach.Zhong kazał im po prostu składać wszystko na kupę, bo za dwa tygo­dnie ktoś się tym zajmie.- Może chodziło o kogoś innego - zaprotestował Yeshe.Feng pokręcił głową.- Pytała jednego z oficerów z administracji.Powiedział, że tybetański szczeniak nadzorcy wraca.Z tyłu rozległ się cichy jęk.Shan odwrócił głowę.Yeshe sie­dział zgięty wpół, z twarzą ukrytą w dłoniach.Shan z bólem odwrócił się z powrotem.Ostrzegał go.Chłopak miał dość cza­su, by zdecydować, kim jest.Nagle Shan uniósł dłoń.- Zobacz - powiedział, gdy Feng przyhamował.Wskazał na świeży ślad opon, odbijający od ścieżki i niknący za grzbie­tem.- Więc nie my jedni używamy tego skrótu - stwierdził Feng triumfalnie, jakby to dowodziło, że jadą właściwą drogą.Mnóstwo ludzi, pomyślał Shan.Na przykład Amerykanie szukający starych świątyń.Shan otworzył drzwi i ostrożnie obszedł samochód, pamię­tając o przepaści.Podniósł z koleiny gałązkę wrzosu i podał ją Fengowi.- Powąchaj.Została zgnieciona nawet nie godzinę temu.- No i co?- No i to, że mam zamiar pójść tym świeżym śladem.Two­ja droga okrąża te skały.Spotkamy się po drugiej stronie.Feng zmarszczył się, ale powoli ruszył naprzód.Wspinając się na zbocze, Shan próbował się zorientować, gdzie są.Jaskinia czaszek była niecałe półtora kilometra stąd.Czy to właśnie było tajne przejście, którym dotarli tam Amery­kanie? Czy Fowler i Kincaid byli na tyle głupi, by wrócić do świątyni? Gdy zbliżał się do szczytu, doleciał go dziwny odgłos.Jak dzwony, pomyślał.Nie, bębny.Parę kroków dalej uświado­mił sobie, że to muzyka rockowa.Wychodząc na grzbiet, przy­kucnął nagle i cofnął się.Stał tam samochód terenowy, ale nie należał do Amerykanów.Był jaskrawoczerwony.Uspokoiwszy się, wysunął ukradkiem głowę ponad skały.Był to wielki landrower, którym jeździł Hu, ale postać za kie­rownicą, postukująca dłonią w rytm muzyki, była za wysoka na dyrektora kopalń.Parkowanie w tym miejscu nie miało sensu.Nikogo więcej nie było tu widać.Nie było na kogo czekać.Nie był to nawet dobry punkt obserwacyjny, gdyż stercząca skała przesłaniała znaczną część widoku.Powoli, nieświadomie, zaciekawiony Shan powstał.Za tyl­nymi kołami widać było świeże kopczyki ziemi, przed landrowerem zaś, niebezpiecznie blisko krawędzi stromo opadające­go na drogę zbocza, spoczywał wielki, półtorametrowy głaz.Nagle mężczyzna w kabinie wyprostował się i spojrzał uważ­nie na szlak w dole.W polu widzenia ukazała się terenówka Fenga.Mężczyzna uniósł pięść, jak gdyby na znak zwycięstwa, i uruchomił silnik.- Nie! - krzyknął Shan, biegnąc do landrowera.Koła samochodu buksowały, wyrzucając ziemię w powie­trze.Głaz drgnął.Rzuciwszy się przez chmurę pyłu, zaczął walić w okienko kierowcy.Mężczyzna odwrócił się i spojrzał otumanionym wzro­kiem.Był to porucznik Chang.Shan widział, jak sięga do dźwigni zmiany biegów.Wóz cofnął się nieco, po czym wyrwał do przodu.W jednym potęż­nym zrywie głaz i landrower razem runęły w dół zbocza.Niczym na zwolnionym filmie Shan widział, jak Feng zaha­mował, po czym wraz z Yeshem wyskoczył z terenówki akurat w chwili, gdy głaz przemknął obok nich i zniknął za krawę­dzią urwiska.Landrower, lecąc w powietrzu, uderzył bokiem o zbocze i zaczął się staczać po stromym stoku, z kręcącymi się wciąż kołami, pośród pryskającego szkła i zgrzytu metalu.W połowie obrotu runął na drogę i wzbijając chmurę pyłu, wy­lądował na lewym boku, z przednią połową wiszącą nad prze­paścią.Shan, bez tchu, zbiegł na dół, akurat gdy przez strzaskane okno od strony pasażera wysunęła się ręka.Chang, z czołem wysmarowanym krwią, podciągnął się w górę.Muzyka wciąż grała.Nagle porucznik znieruchomiał i krzyknął do stojącego trzy metry dalej Fenga.W tej samej chwili rozległ się jęk metalu i coś puściło.Chang wrzasnął, gdy pojazd osunął się kolejne trzydzieści centymetrów przez krawędź urwiska.Na twarzy oficera pojawił się gniew.- Sierżancie! - ryknął.- Wydostańcie mnie.!Nie dokończył.Landrower nagle przechylił się i zniknął w czeluści.Gdy spadał, wciąż jeszcze słyszeli muzykę.Kiedy wycofywali się z dzikiej ścieżki z powrotem na głów­ną drogę, nie padło ani jedno słowo.Feng siedział zasępiony.Jego ręka na kierownicy drżała.Choćby nie wiedzieć jak oszu­kiwał sam siebie, pomyślał Shan, prędzej czy później będzie musiał spojrzeć prawdzie w oczy.Chang próbował zabić rów­nież jego.Gdy wreszcie minęli długi grzbiet ponad kopalnią boru, Shan dał sierżantowi znak, by się zatrzymał.Była tam świą­tynia, której nie zauważył podczas pierwszej wizyty, wznie­siona na skalnym występie sto metrów ponad dnem doliny.Kopiec kamieni otaczały łopoczące flagi modlitewne.Niektó­re z nich były po prostu skrawkami barwnych tkanin.Inne - wielkimi, pokrytymi modlitwami proporcami, które Tybetańczycy nazywali końskimi flagami.- Interesuje mnie ta świątynia - powiedział do Yeshego i Fenga, kiedy sierżant zaparkował samochód.- Znajdźcie tam drogę.Zobaczcie, czy da się stwierdzić, kto ją zbudował i skąd pochodzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl