[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zanim spróbujesz zarobić dla męża trochę kasy, lojalnieuprzedzam, że ja wykupiłam polisę u Benowitza.Evelyn roześmiała się głośno.- Benowitz wcale nie jest taki zły, kiedy już zapomnisz o pewnychsprawach.100Amanda nie potrafiła stwierdzić, czy Evelyn się wygłupia, czywyraża swoją opinię.Zerknęła na światła.Wciąż czerwone.Wysunęłasię o cal i krzywiąc niemiłosiernie, wcisnęła gaz do dechy.Udało jejsię rozluznić ramiona dopiero wówczas, gdy minęły restauracjęVarsity.Chwilę pózniej znów powędrowały w górę.Smród wpełznął do wnętrza samochodu, kiedy przekroczyłyczteropasmową drogę szybkiego ruchu.Tym razem nie chodziło onieczystości, lecz o zapach biedy - zapach ludzi, którzy siedzieli sobiena głowach, stłoczeni jak zamknięte w klatkach zwierzęta.Upał tylkoutrudniał życie mieszkańców.Techwood Homes został zbudowany zlanego betonu, z przodu obudowanego fasadą z cegły, więc ścianyprzepuszczały powietrze mniej więcej tak samo jak nylonowerajstopy Amandy.Siedząca obok Evelyn przymknęła oczy i przez otwarte ustazaczerpnęła kilka płytkich oddechów.- No dobrze.- W końcu potrząsnęła głową, a następnie spojrzała namapę.- Skręć w lewo na Techwood.I w prawo na Pine.Amanda zwolniła, żeby wymanewrować w wąskich uliczkach.Przed sobą mogła już dostrzec w dali ceglane segmenty TechwoodHomes i parterowe domki z ogrodami.Większość ścian psuła siatkagraffiti, a tam, gdzie nie było wymazanych sprayem bohomazów,walały się sterty śmieci, wysokością sięgające pasa.Dwójka ubranychw łachmany dzieciaków bawiła się na zapuszczonym podwórku.Nawet z tej odległości Amanda widziała na ich nogach niezagojoneowrzodzenia.- Jedz tam - poleciła Evelyn.Amanda pojechała najszybciej jak się dało, dopóki droga nie stałasię całkiem nieprzejezdna.Ulicę blokował spalony samochód - stał zotwartymi na oścież drzwiami i uniesioną maską, spod której wyzierał101poczerniały silnik, podobny do zwęglonego języka.Amanda zjechałana pobocze i wrzuciła bieg na luz.Evelyn nawet nie drgnęła.Szeroko otwartymi oczyma gapiła się natamte dzieci.- Cholera, już zapomniałam, jak fatalnie to wygląda.Amanda także popatrzyła na chłopców.Obaj mieli ciemną skórę iguzowate kolana.Bosymi stopami kopali sflaczałą piłkę dokoszykówki.Nigdzie dookoła nie było ani skrawka trawy, tylko suchajak pieprz, rudawa glina Georgii.Dzieciaki przerwały zabawę.Jeden z chłopców wskazał naplymoutha, których miasto zakupiło w sporej liczbie egzemplarzy,więc obaj z łatwością rozpoznali w nim nieoznakowany wózpolicyjny.Drugi z chłopców popędził w kierunku najbliższegobudynku, zostawiając za sobą tuman kurzu.Evelyn parsknęła z irytacją.- No pięknie! Ten mały aniołek sprowadzi nam na kark komitetpowitalny!Amanda sięgnęła do klamki.W oddali majaczyła wieża Coca-Coli,która razem z Georgia Tech trzymała w uścisku obszar slumsów owielkości czternastu kwartałów.- Mój tata powiada, że Cola usiłuje zmusić miasto do wyburzeniatych osiedli.Chcą przenieść tych ludzi gdzie indziej.- Nie wyobrażam sobie, żeby burmistrz wyrzucił tych, którzy gowybrali.Amanda nie wyraziła sprzeciwu na głos, ale z doświadczeniawiedziała, że w takich sprawach ojciec zwykle miewał rację.- Równie dobrze możemy mieć to za sobą.- Evelyn otworzyładrzwi i wysiadła z auta.102Sięgnęła po torebkę i wyjęła stamtąd radio, prawie w połowie takdługie jak latarka i niemal tak samo ciężkie.Podczas gdy Evelynpodawała ich lokalizację, Amanda sprawdziła, czy zamekbłyskawiczny w torebce jest zasunięty.Jej radio rzadko działało,niezależnie od tego, jak często wymieniała baterie.Chętniezostawiłaby je w domu, gdyby nie sierżant Geary.Ten drańcodziennie kazał kobietom wywalać na stół całą zawartość torebek,żeby osobiście sprawdzić, czy mają przy sobie cały niezbędnyekwipunek.- Tędy - powiedziała Evelyn, idąc w górę wzniesienia, wprost dojednego z domów mieszkalnych.Amanda czuła, jak setki par oczu śledzą każdy ich ruch.Wziąwszypod uwagę rozmiary osiedla, niewielu mieszkańców było w pracy wciągu dnia.Każdy miał mnóstwo czasu, żeby gapić się przez okno iczekać, aż wydarzy się coś okropnego.Im bardziej oddalały się odplymoutha, tym Amanda gorzej się czuła; w końcu, gdy stanęły przedfrontową ścianą drugiego budynku, miała wrażenie, że za chwilęzwymiotuje.- No dobrze.- Evelyn wskazała na drzwi, odliczając na głos - Pięć,cztery, trzy.Resztę dopowiedziała po cichu i poszła przodem.Amanda sunęła zanią jak cień, zastanawiając się, czy Evelyn wie, co robi, czy tylko siępopisuje.Wreszcie znów się zatrzymała i kiwnęła głową w kierunkuśrodkowego lokalu na ostatniej kondygnacji.- To tam.Obie w milczeniu wpatrywały się w otwarty korytarzyk, któryprowadził na klatkę schodową.Pojedynczy promyk słońca oświetlałkilka pierwszych stopni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]