[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Scharakteryzował panią do­skonale, najlepszy dowód, że od razu panią rozpoznałem.Tereska powstrzymała się od pytania, gdzie ten syn teraz przebywa i co robi, wiedziała bez żadnych wątpliwości, że spotka go i zobaczy we właściwej chwili.Jaka by to miała być chwila i na czym powinna polegać jej właściwość, nie zastanawiała się wcale.To było coś poza nią, coś, co robiło się samo.Promienny blask z głębi duszy wypłynął jej na twarz.Starszy pan przyglądał się jej nieznacznie i myślał, że jeśli kiedyś, po latach, ktoś przytłumi ten blask, zgasi promienność przejrzystych, jasnych oczu, może mieć tylko nadzie­ję, że tym kimś nie będzie jego syn.Musiałby go chyba wtedy wykląć, jak złoczyńcę, jak zbrodniarza, który zabił samo życie.Tereska wracała po tym spotkaniu, wciąż tuląc do łona dzieło o scytyjskiej sztuce.Dopiero w domu uświadomiła sobie, że przecież miała je od razu pożyczyć jego ojcu.Zdenerwowała się nieco, ale natychmiast uspokoiło ją prze­konanie, że okazja pożyczenia pojawi się niechybnie w bar­dzo bliskim czasie.Była tego tak pewna, że usłyszawszy nazajutrz znajomy głos, nie zdziwiła się wcale i wszystkie zakamarki jej duszy wypełniła czysta, niczym nie zmącona radość.- Podobno zostałem wczoraj straszliwie oplotkowany - powiedział młody człowiek o pięknych, szafirowych oczach, uśmiechając się wbrew melancholijnym akcentom w głosie.- I to przez kogo, przez dwie osoby, na których życzli­wość, zdawałoby się, mogę liczyć!- Zostałeś - przyświadczyła Tereska.- Ale znalazłeś się w doskonałym towarzystwie.Razem z tobą został oplotkowany scytyjski książę, który wprawdzie nie wiadomo czy istniał, ale za to był przedmiotem westchnień pięknej, grec­kiej damy.- To mnie nieco pociesza.Co prawda, dama nie bły­szczała intelektem.- Widzę, że już wszystko wiesz! To obrzydliwe z twojej strony, miałam nadzieję, że raz wreszcie ja będę miała epokowe informacje dla ciebie, a nie odwrotnie.- Ależ skąd, nic nie wiem.Ledwo trochę.Właśnie chcia­łem od ciebie usłyszeć szczegóły, byłaś na miejscu, jesteś naocznym świadkiem narodzin sensacji.Bardzo chcę usły­szeć zeznania naocznego świadka!.Pani Marta Kępińska, matka Tereski, powitała młodego człowieka, któremu otworzyła drzwi, z życzliwą obojętno­ścią.Znajomości córki nigdy dotychczas nie przyczyniały jej żadnych niepokojów.Tym razem jednak, po pierwszym, obojętnym rzucie oka, czym prędzej dokonała drugiego rzutu oka i jej macierzyńską duszę coś tknęło.Młody czło­wiek różnił się czymś od gromady innych młodzieńców, wiekiem, tak, oczywiście, był nieco starszy, ale oprócz tego czymś jeszcze.Po krótkim wahaniu wyjrzała nieznacznie przez kuchenne okno, wychodzące na ogródek, gdzie jej córka w towarzystwie gościa rysowała patykiem jakieś kształty na ścieżce.Odbierali sobie wzajemnie ten patyk, aż gość znalazł drugi i przystąpił do uzupełniania twórczości.Pani Marta przyjrzała się córce i z lekkim zaskoczeniem stwierdziła, że zachowuje się normalnie.Promienieje wprawdzie jakimś wewnętrznym, radosnym blaskiem, ale zarazem nie mizdrzy się, nie kryguje, nie wygłupia.W za­dumie pokręciła głową i na wszelki wypadek westchnęła.- Nawet dziwiło nas bardzo, że się tam nie pojawiłeś - powiedziała Tereska, odrzucając patyk.- Okrętka twierdzi, że pojawiasz się zawsze w jakichś skomplikowanych sytua­cjach.Ta była dostatecznie skomplikowana.- Nie zdążyłem - usprawiedliwił się Robin.- Gdyby­ście posiedziały tam dłużej, kto wie, czy bym się nie przyłą­czył do towarzystwa, bo słyszałem o tych poszukiwaniach od ojca.- A, właśnie! To plotkowanie o tobie było niepełne.Zapomniałam spytać twojego ojca o jego stosunek do Ro­bin Hooda.A, właśnie.! Boże drogi, chyba mam zaćmienie umysłu, zabrałam mu książkę, a przecież on musi znać angielski! Proszę cię, czy mógłbyś mu.- Nie mógłbym - przerwał stanowczo Robin.- Odpa­dam w przedbiegach i w ogóle się nie liczę.Musisz sama.Jesteś zaproszona przez mojego ojca, nawet bez książki, i mam cię do niego zawieźć z wizytą, nawet gdybym musiał dokonać porwania.Czy mogę dokonać go jutro rano? Oj­ciec mieszka za miastem.Cały dzień Tereska spędziła w małym domku na skraju Puszczy Kampinoskiej, dokąd zawiózł ją Robin na motorze.Jechała, nie trzymając się kurczowo, nie waląc mu się na plecy, a zarazem tak, że nie czuł pasażera i błogosławiła te potężne tabuny wielbicieli ciotki Magdy, dzięki którym dawno opanowała sztukę takiej jazdy.Od dzieciństwa wozili ją bezustannie, chcąc tym sposobem wedrzeć się w łaski ciotki, która miała szaleńcze powodzenie i dzikie kaprysy.Zyskała na tym Tereska.W pamięci żywo stała jej scena, oglądana przed rokiem, kiedy to ten sam Robin usunął ze swojego rękawa dłoń pięknej, nachalnej dziwy w taki spo­sób, że Tereska na miejscu dziwy do końca życia nie położyłaby już żadnej dłoni na żadnym rękawie.A najpraw­dopodobniej od razu poszłaby na most Poniatowskiego i skoczyła do Wisły.Jeszcze by usunął z siebie teraz jej ręce.No więc nie musiał.Uniknęła konieczności skakania do Wisły.- Oczarowałaś mojego ojca - oznajmił Robin, kiedy późnym wieczorem wrócili i zatrzymali się przy furtce.- A skąd! - zaprotestowała Tereska.- To twój ojciec oczarował mnie! To coś nadzwyczajnego, on jest przecież zupełnie młody! W pierwszej chwili myślałam, że jest star­szym panem, ale gdzie mu do starszego pana! Pomyśleć, że rąbie drzewo lepiej ode mnie.! I do tego jest bardzo przy­stojny!- Boże jedyny, znów to samo! - jęknął syn przystojne­go starszego pana.- Nie pierwszy raz rodzony ojciec robi mi konkurencję! Chyba zacznę ćwiczyć rąbanie drzewa.- Nie musisz - przyzwoliła Tereska łaskawie.- Też ci to zupełnie nieźle wychodzi.To raczej ja powinnam coś ćwiczyć, bo się czuję zdecydowanie gorsza.Robin spojrzał na nią i pomyślał, że jego zdaniem, ona nie musi niczego ćwiczyć.Kiedyś myślał, że może powinna, ale był to pogląd zupełnie idiotyczny.Zmienił go całkowi­cie.Tereska, taka jaka jest, stanowi dla niego coś jedynego na świecie, ale jeszcze jej tego nie powie.Nie przyszło mu do głowy, że żadne słowa nie są tu potrzebne.Tereska, zamykając za sobą drzwi takim ru­chem, jakby były zrobione z najstarszej, chińskiej porcela­ny, miała na twarzy uśmiech zgoła anielski.Wchodziła po schodach na górę, a razem z nią płynęła niebiańska bło­gość [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • andsol.htw.pl