[ Pobierz całość w formacie PDF ]
."To będzieokropne" - powiedział sobie w duchu.W świetle zapałek przyglądał się co prawda tylko barometrowi,ale zauważył jakoś, że karafka i oba kubki wyleciały z uchwytów.Uzmysłowiło mu to jeszczedokładniej, jak sztorm ciskał okrętem."Nigdy bym nie uwierzył" - pomyślał.Stół był równieżwymieciony; jego linijki, ołówki, kałamarz - wszystkie te przedmioty miały swoje własne,zabezpieczone miejsca - znikły, jakby jakaś złośliwa ręka zrzuciła je po kolei na mokrą podłogę.Huragan wdarł się w ustalony porządek jego prywatnego życia.Nigdy dotychczas czegoś takiego nieprzeżył i uczucie konsternacji głęboko zachwiało jego równowagę ducha.A najgorsze jeszcze ich czeka!Zadowolony był, że w porę odkryto awanturę na międzypokładzie.Nawet jeśli statek w końcu zatonie,to przynajmniej nie pójdzie na dno z tłumem ludzi walczących zębami i pazurami.To byłoby ohydne.Kryła się w tej myśli humanitarna intencja i mgliste poczucie stosowności.Zgodnie z naturą kapitana teprzelotne myśli toczyły się ociężale i powolnie.Wyciągnął rękę, by odłożyć w róg półki pudełko zapałek.Było to ich ustalone miejsce - tak rozkazał.Steward od dawna miał to wbite w głowę."Pudełko.o,właśnie tu.Widzicie? Niezbyt pełne.tak, żebym mógł dosięgnąć ręką.Mogę na gwałt potrzebowaćświatła.Na statku nie da się przewidzieć, co może być gwałtem potrzebne.Więc pamiętajcie".Sam też pamiętał, żeby je zawsze skrupulatnie odłożyć na miejsce.Zrobił tak i teraz, ale zanim cofnąłrękę, przyszło mu na myśl, że może już nigdy więcej nie użyje tego pudełeczka.Myśl była tak żywa, żeznieruchomiał i przez ułamek sekundy zatrzymał w palcach ów przedmiocik, jakby to on był symbolemwszystkich drobnych nawyków, jakie przykuwają nas do żmudnej drogi życia.Wypuścił je wreszcie zręki i opadłszy na kanapkę, nasłuchiwał pierwszych odgłosów powracającego wiatru.Jeszcze nie.Słyszał tylko szum wody, ciężkie rozbryzgi i głuche uderzenia różnokierunkowych falwdzierających się ze wszystkich stron na statek.Woda nie mogłaby nawet spłynąć z pokładu.Ale cisza powietrza drgała napięciem i niepokojem, niby cienki włos utrzymujący miecz nad jego głową.Okropna przerwa w wichurze złamała jego samoobronę i otworzyła mu usta.Samotny, pogrążony wnieprzejrzanej ciemności kabiny, przemówił, jakby zwracając się do drugiej istoty, która ocknęła się wnim samym.- Nie chciałbym go stracić - powiedział półgłosem.Siedział niewidzialny, oderwany od morza i statku,odosobniony, jakby wycofał się z nurtu własnej egzystencji, gdzie z pewnością nie było miejsca na takiewybryki jak rozmawianie ze sobą samym.Dłonie złożył na kolanach, zgiął krótką szyję i dyszał ciężko,poddając się dziwnemu znużeniu, nieświadom zresztą, że wypływa ono z nerwowego napięcia.Z miejsca, gdzie siedział, mógł dosięgnąć drzwi od umywalni.Powinien tam być jakiś ręcznik.Był.Todobrze.Wyjął go, osuszył twarz, a potem zaczął trzeć mokrą głowę.Wycierał się energicznie wciemności, a skończywszy, siedział nieruchomo z ręcznikiem na kolanach.W kabinie nastąpiła chwilatak niezmąconej ciszy, iż nikt by się tam nie domyślił obecności człowieka.Potem rozległ się szept.- Może jednak przetrzyma.Kiedy kapitan MacWhirr wyszedł na mostek - a uczynił to tak gwałtownie, jakby sobie nagle zdałsprawę, że zbyt długo przesiedział w kabinie nawigacyjnej - cisza trwała już od ponad piętnastu minut,wystarczająco długo, by stać się nie do zniesienia, nawet dla człowieka o takiej wyobrazni jak jego.Jukes, nieruchomy na przedzie mostka, natychmiast zaczął mówić.Jego głos, matowy i wymuszony,jakby wydobywał się zza zaciśniętych zębów, zdawał się rozpływać w ciemności na wszystkie strony iskupiać nad wodą.- Zmieniłem sternika.Hackett jęczał, że jest wykończony.Leży blady jak śmierć tam koło urządzenia sterowego.Z początku nie mogłem znalezć nikogo, kto bywylazł i zastąpił tego biedaka.Bosman jest do niczego, zawsze mówiłem.Myślałem już, że sam będęmusiał pójść i wyciągnąć któregoś za kark.- No, tak.- mruknął kapitan.Stał czujnie obok Jukesa.- Drugi też tam jest.Trzyma się za głowę.Czy on jest ranny, panie kapitanie? - Nie, obłąkany - odparłzwięzle kapitan MacWhirr.- Ale wygląda, jakby się wywalił.- Musiałem go odepchnąć - wyjaśnił kapitan.Jukes sapnął niecierpliwie.- Zacznie się zupełnie nagle - powiedział kapitan MacWhirr.- Zdaje mi się, że z tamtej strony, ale PanBóg raczy wiedzieć.Te książki mieszają tylko w głowie i napędzają strachu.Będzie zle, i tyle.Gdybynam się tylko udało na czas ustawić dziobem.Minęła minuta.Niektóre gwiazdy zamigotały szybko iznikły.- Zostawił ich pan jako tako zabezpieczonych? - zaczął kapitan szorstko, jakby nie mogąc znieśćmilczenia.- Myśli pan o kulisach, panie kapitanie? Poprzeciągałem we wszystkich kierunkach liny ubezpieczającena międzypokładzie.- Tak? Miał pan dobry pomysł.- Nie wiedziałem.że pana to.ciekawi - odparł Jukes; przechyły statku przerywały mu mowę, jakbynim ktoś potrząsał - jak sobie poradziłem.z tą diabelną robotą.Ale zrobiło się.W końcu i tak może tonie mieć znaczenia.- Musiałem postąpić, jak się należy, chociaż to tylko Chińczycy.Do diabła, niech mają taką samąszansę co my.Nie jesteśmy jeszcze straceni.Już i tak dosyć, że są zamknięci na dole podczassztormu.- Tak też pomyślałem, kiedy pan mi dał ten rozkaz - wtrącił Jukes nadąsany.-.nawet bez rozrywania się na kawałki - ciągnął kapitan MacWhirr coraz gwałtowniej.- Nie mogłem pozwolić, żeby coś takiego działo się na moim statku, nawet gdyby miał zatonąć za pięćminut.Nie zniósłbym tego, proszę pana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]