[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moja maszyna powstała w 1958; ponad dwadzieścia lat później innyczłowiek zbudował bardziej dokładny model, ale plany pochodziłyz tego samego okresu.Pamiętam, że następnego dnia po przeprowadzeniu próby z mojąmaszyną jakaś nieodparta siła kazała mi opuścić dom.Udałem sięwraz z babcią do jej wiejskiego letniaka pod błahym pretekstemzainteresowania jednym z jej karcianych przyjęć.Około czwartej zadzwonił telefon.Usłyszałem, jak babcia mówi: -Pożar? Pożar w domu Mary Strieber?Krew stanęła mi w żyłach.Na całe szczęście nie spłonął dom, leczjedynie dach nad skrzydłem, w którym znajdowała się moja sypialnia.Przyczyna pożaru nie została do końca wyjaśniona, choć wydaje misię, że miała więcej wspólnego z wpływem doświadczeń pewnegochłopca na stan domowej instalacji elektrycznej niż z zemstą rozju-szonych przybyszów.Szczęśliwie dla mnie moim rodzicom nigdy nawet nie zaświtałamyśl, że byłbym zdolny do zniszczeń na taką skalę.W lipcu 1957 ojciec zabrał mnie i siostrę, która wówczas miałatrzynaście lat, by odwiedzić swą siostrę i jej rodzinę w Madison,w stanie Wisconsin.Polecieliśmy samolotem do Chicago, gdziezatrzymaliśmy się w Hiltonie.Udało mi się tam przypadkowo zrzucićszklankę mlecznego koktailu z dziesiątego piętra.Przenocowaliśmyw innym hotelu, po czym udaliśmy się do Madison.Tydzień późniejwracaliśmy do San Antonio pociągiem.Widok z lotu ptaka na ten pociąg pędzący przez noc prześladowałmnie przez całe moje życie.Większość okien jest nieoświetlona, cooznacza, że jest już bardzo późno.Po bokach migają gęste, sosnowelasy, co wskazuje na okolice Arkansas lub tereny jeszcze bardziejna północ - trasa Texas Eagle nie biegnie przez sosnowe lasyWschodniego Teksasu, lecz raczej przez równiny pomiędzy Texarka-ną a Dallas, a potem na południe przez bezkresne, jałowe obszary.Z jakichś niewyjaśnionych powodów nigdy nie zastanawiałem sięnad tym dziwnym obrazem pędzącego pociągu.Z jakiej okazjimiałbym go oglądać z takiej perspektywy? Czy to możliwe, bym choćna chwilę znalazł się poza nim?Nie przypominałem sobie, bym opuszczał pociąg.Majaczyło miwprawdzie wspomnienie mego ojca wpartego w kąt górnego łóżkaw naszym przedziale, z wytrzeszczonymi oczami i wargami odsła-niającymi zęby, lecz uznałem to za koszmar wywołany chorobą, naktórą zareagowałem bardzo gwałtownie.Wymiotując, miałem wraże-WSPÓLNOTA104nie, że za chwilę umrę.Rzygałem żółcią bez wyraźnej przyczyny, lecz mimo to skurcze nie chciały ustąpić.Obecnie do tych wspomnień dołączył wyrazisty obraz jakiejśistoty wpychającej mi do gardła coś w rodzaju pęcherza.Nie jest tojedyne wspomnienie, w którym przybysze zmuszają mnie do zjedzenia czegoś.W 1968 roku zanotowałem lukę długości czterech do sześciu tygodni „wyjętych z życia" podczas rozpaczliwej i niewyjaśnionej pogoni po całej Europie.Wiąże się to z okropnym wspomnieniem smaku czegoś, co zawsze uważałem za zgniły owoc granatu - tak gorzki, że myślałem, iż rozsadzi mi głowę.Pamiętam, że pielęgniarka podawała mi krople, by mi ulżyć.Ale jaka pielęgniarka? Gdzie? Przecież nigdy nie trafiłem do szpitala.Mogli mi też coś wepchnąć do ust w nocy 26 grudnia.Pamiętam, z całą pewnością, że próbowali je otworzyć.Na dodatek po całym zajściu umyłem zęby.Jest to chyba najbardziej niepokojąca rzecz w dotychczasowych doświadczeniach.Nie martwię się o to.że coś zjadłem, ponieważ nadal żyję.Niepokoi mnie strukturalna spójność procesu.Początkowo podają mi coś i żołądek to zwraca.Następnie znowu coś zjadam i tym razem używa się kropli, by zatrzymać to w moim organizmie.Kilkanaście lat później połknięcie czegoś spada do rangi nieważnego epizodu, zepchniętego na drugi plan przez inne wydarzenia.Krótko mówiąc, moi znajomi przybysze prawdopodobnie opanowali już sztukę zmuszania mnie do strawienia pokarmu, którym mnie żywią.Przez długie lata nie myślałem o tych niekończących się godzinach choroby w pociągu.Pamiętam jednak, jak ojciec usiłował mi pomóc, a kiedy był już kompletnie wyczerpany, przyszedł kierownik wagonu sypialnego i podtrzymywał mnie pochylonego nad toaletą.Pojawił się również lekarz, który usiłował namówić mnie na szklankę wody
[ Pobierz całość w formacie PDF ]